Nie wiemy, czy to krakowskie powietrze tak działa na ludzi, ale już drugi szkoleniowiec Wisły ostatnich lat ma poważne problemy lingwistyczne. Najpierw mieliśmy (nowego)-starego trenera „Białej Gwiazdy, czyli „Franza”, dla którego nie lada wyzwaniem było przedstawienie się z użyciem ojczystego języka, teraz tajników kwiecistej mowy nie ogarnia Tadeusz Pawłowski. Jak stwierdził w wywiadzie dla sport.pl – jest urlopowany, ale nie ma pojęcia, co to oznacza.
Zaglądamy do słownika i dostajemy tam krótką, acz wyczerpującą temat notkę:
urlopowany – ten, kto ma urlop, kto przebywa na urlopie.
Dla pewności sprawdźmy jeszcze, co to jest ten urlop:
urlop – ustawowo zagwarantowana płatna lub niepłatna przerwa w wykonywaniu pracy; też: przerwa w służbie wojskowej, w odbywaniu kary pozbawienia wolności itp.
Słownikowa definicja może rzeczywiście może brzmieć nieco enigmatycznie, więc wypiszemy (tak na podstawie naszych doświadczeń, też kiedyś byliśmy urlopowani), co podczas urlopu robić można, a czego nie trzeba:
– nie trzeba chodzić do pracy,
– z reguły nie trzeba wykonywać żadnych poleceń pracodawcy,
– można pobierać pensję, o ile nie jest to urlop bezpłatny,
– można jechać na szalony weekend do Ciechocinka zabierając ze sobą Cierzniaka,
– można jechać na festiwal bajkopisarzy,
– można zakopać się na dłuższy czas w klasykach (na początek polecamy baśnie Braci Grimm, potem warto przejść do Hansa Christiana Andersena),
– można analizować współczynnik rozstawień z myślą o Wiśle Kraków w czwartej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów w nadchodzącym sezonie,
– można przećwiczyć przed lustrem uśmiech,
– można oglądać całymi dniami kabarety i wynotowywać sobie najlepsze żarciki, którymi później można sypać zawsze i wszędzie,
– można puścić kupon w totka, obłowić się, a za wygraną kupić najbardziej zajebiste różowe okulary na świecie.
Przyznamy szczerze, że nieznajomość tego terminu przez trenera dziwi nas tym bardziej, że przecież całkiem nie tak dawno temu także i Śląsk wysłał go na urlop, czyli był czas się nauczyć czym jest urlop w praktyce.
Ach, zapomnieliśmy: przy tego typu wakacjach niestety można również rozmawiać z dziennikarzami. Niestety, bo nic dobrego z tego nigdy nie wynika. Próbka z dzisiaj:
Wie już pan co stało się w tych trzech meczach?
– Wszystkie były na styk, można było je i wygrać, i przegrać. Obie porażki były jednobramkowe. We Wrocławiu mieliśmy dużo sytuacji. Z Podbeskidziem do momentu rzutu karnego przewyższaliśmy przeciwnika. Potrzebna była druga bramka. Niewiele brakowało, by Wisła była w zupełnie innej sytuacji.
Standardowa gadka po zwolnieniu. „Niewiele brakowało”, „potrzebna była druga bramka” (no coś takiego?!), „mecze były na styk”. No naprawdę, tak trudno się uderzyć w pierś? Tak trudno powiedzieć „spaprałem przygotowania, treningi były kompletnie źle dobrane do piłkarzy”? Albo: „nie umiałem złapać chemii z piłkarzami, myślę, że nie potrafiłem do nich trafić”? Ewentualnie: „założenia taktyczne, które obrałem, zupełnie nie wypaliły. Gdybym mógł zacząć wszystko od nowa, na pewno bym się na nie nie zdecydował”? Zresztą, nie trzeba nawet wdawać się specjalnie w szczegóły. Wystarczy powiedzieć: “popełniłem kilka błędów, głęboko je przeanalizuję i uniknę ich w przyszłości”.
Pawłowski wcześniej wygadywał, że potrzebuje tylko paru zwycięskich meczów, teraz papla, że „potrzebna była druga bramka”. W życiu byśmy nie wpadli, że prawdopodobieństwo odniesienia zwycięstwa zwiększa się, gdy zdobywa się bramki. Liczymy, że Ted nie poprzestanie na tym i przy kolejnej okazji zauważy, że zespół „przegrał, bo strzelił mniej bramek niż przeciwnik”. Zresztą, na podstawie materiałów z jego konferencji prasowych jeden z nas stworzył fachową analizę już kilkanaście minut po ostatniej porażce z Podbeskidziem.
Niestety, Tadeuszowi odebrano możliwość wprowadzenia koniecznych zmian, choć przecież jego diagnozy były trafne (tracimy gole, nie strzelamy, przegrywamy). Plan naprawczy (zacząć strzelać gole i wygrywać) będzie musiał wprowadzić ktoś inny. Pawłowski może podpowiadać z urlopu.
Fot. 400mm.pl