Reklama

Boiska będą fajne, kiedy skończymy grać…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 lutego 2016, 09:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Prezes PZPN zaczepia na Twitterze prezesa Ekstraklasy, co sądzi o stanie boisk w swoich rozgrywkach, a ten odpiera: „przez grzeczność nie zapytałem o to samo na ostatnim finale PP”. Ale to nie miejsce i czas na wzajemne podgryzanie. Fatalny stan murawy w Gliwicach i przede wszystkim Kielcach skłania do głębszej refleksji. Tym bardziej, że problem wydaje się poważny.

Boiska będą fajne, kiedy skończymy grać…

Na początek Gliwice, piątkowy mecz Piasta z Pogonią…

Nowy obraz (10)
Radosław Murawski mówi, że po tym boisku ciężko było nawet chodzić. Bartosz Szeliga uzupełnia, że i tak skończyło się dobrze, bo bez żadnych kontuzji. Nie ma trzech punktów, nie ma radochy z gry, ale przynajmniej wszyscy zdrowi.

Na początku poprzedniego tygodnia murawa w Gliwicach była nawożona, na głównej płycie nie zorganizowanego żadnego treningu, jedynie krótki rozruch. Jeszcze w czwartek, dzień przed meczem, sztab szkoleniowy Piasta zwracał uwagę na dobry stan boiska. To zasługa dwóch greenkeeperów i kierownika obiektu. O tym, co wydarzyło się później, ten ostatni rozmawiać jednak nie chce. Wyjaśnia jedynie Maciej Smolewski, rzecznik prasowy: – Stan murawy nie jest efektem niewłaściwych przygotowań, lecz kilkudziesięciu godzin intensywnych opadów śniegu przy zmiennej temperaturze i dużej wilgotności powietrza.

W Gliwicach, mimo że praktycznie na wszystko byli przygotowani, dali się w ostatniej chwili zaskoczyć. Pogoda zaatakowała i oni z pogodą przegrali.

Reklama

Ale jeszcze gorzej było dzień później. 190 kilometrów dalej, Kielce. Oba pola karne niemal w całości pokryte piachem, dalej błoto, błoto i jeszcze raz błoto. Z domieszką zieleni.

Nowy obraz (9)
– Od dziewięciu lat pracowaliśmy w tym samym schemacie i nasze zabiegi zawsze się sprawdzały – mówi Jacek Domaradzki, kierownik obiektu MOSiR. – Mimo starań, murawa w sposób naturalny zaczęła kończyć swój żywot. Dwa tygodnie przed meczem boisko wyglądało całkiem fajnie, ale silne opady spowodowały, że murawa zaczęła ulegać degradacji. Przegraliśmy z naturą.

Murawę w Kielcach wymieniano dotychczas raz, niedługo po otwarciu stadionu. Okazało się, że ta, która została położona m.in. przez wykonawcę firmę Skanska, w ogóle nie powinna wylądować na obiekcie piłkarskim. Jej właściwości bardziej świadczyły o przeznaczeniu choćby pod lotnisko. W ramach reklamacji, Korona dostała nową, już właściwą murawę. To był początek 2007 roku.

Kluby coraz częściej wymieniają trawnik raz na dwanaście miesięcy, ale Domaradzki wskazuje na średni okres żywotności od trzech do pięciu lat. Ten w Kielcach leży już dziesiąty rok… – Obliczyłem, że w tym czasie wysypaliśmy 400-500 ton piachu na płytę, a przeprowadzane zabiegi zmieniły strukturę trawy. Środowisko, które z czasem stworzyliśmy, sprawiło, że płyta w naturalny sposób zdechła.

Zdaniem Domaradzkiego, nie dało się nic zrobić, by zapobiec sobotniej kompromitacji. I to pomimo, że obecna murawa leży tak długo, a o jej wymianie rozmawiano już dwa lata temu. – Przed rokiem sytuacja na płycie nie sygnalizowała takiej konieczności, wtedy mogliśmy normalnie grać. Ale to żywy organizm, reaguje na warunki, których często nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Niestety, spełnił się czarny scenariusz. Nie nam pierwszym, bo widzieliśmy różne murawy, tę Cracovii z Błękitnymi czy nieszczęsnego Lecha – przypomina.

– Od razu po meczu z Lechią – co też nie zostało zauważone, bo i po co? – wykonaliśmy dużą pracę. Płyta została zaszczotkowana, to co najważniejsze zawałowano i mieliśmy wykonać siew wgłębny specjalną mieszanką nasion. Początkowo też się nie udawało, bo znów lało. Warunki pogodowe naprawdę znacząco utrudniają i opóźniają nasze działania. Natomiast do spotkania z Wisłą cały czas utrzymujemy bardzo wysoką temperaturę grzania i popsuć plany może tylko pogoda, konkretniej: opady. Jeśli przestanie padać i będziemy mieli wysoki stopień odparowywania z płyty, stan murawy będzie zadowalający. Ale jak nie przestanie padać, znów będzie nieciekawie. Zamierzamy też do tego czasu wymienić trawę w „szesnastkach” – opowiada Domaradzki. Pod koniec marca zaplanowano wymianę murawy (termin zależny od pogody), w perspektywie są też przygotowania do Młodzieżowych Mistrzostw Europy U-21.

Reklama

Grzegorz Szulczyński, greenkeeper Lecha Poznań: – Mam prośbę, byście nie wyżywali się na Kielcach. To musiało w końcu łupnąć…

– Spodziewałem się tych problemów już rok temu. Przede wszystkim polskie kluby nie mają środków, by utrzymać takie obiekty. Jeszcze jakiś czas temu problem stanowił zakup nawozów odpowiedniej jakości. A co dopiero inwestycje w lampy czy urządzenia, które powinno się posiadać na własnym wyposażeniu… Trawa musi mieć czas na wypoczynek, a lampami, innymi technologiami trochę się ją oszukuje – mówi Szulczyński. – Podam przykład z Lecha: w październiku wymienialiśmy murawę na Ligę Europejską. Prezes pytał mnie, jak to możliwe, że po tak krótkim czasie już nie mamy boiska. A my w październiku, listopadzie i grudniu rozgrywaliśmy dziesięć meczów. Graliśmy Puchar Polski w środę, w niedzielę mecz ligowy, w środę obowiązkowy trening przed Ligą Europy i samo spotkanie. Nawet nie ma kiedy, by coś z tym boiskiem zrobić!

– Przy nakładach finansowych, jakie przeznacza się w Polsce na utrzymanie infrastruktury sportowej, nie tylko boisk, trudno być zaskoczonym ostatnimi wydarzeniami – przyznaje Tomasz Strzyga, greenkeeper Legii Warszawa. – Jesienią liga grała bardzo długo, większość klubów nie ma podgrzewanych boisk treningowych, więc zajęcia organizuje się na głównej płycie. To, co teraz oglądamy, jest m.in. efektem nadmiernej intensywności używania murawy. Boiska zostały w pewnym sensie zużyte, mocno wydeptane. Poza tym nie pomagają niespotykane w lutym opady, tylko w Warszawie normy są przekroczone o 100 proc. Mieliśmy szczęście, że pierwszą kolejkę rozegraliśmy przy dobrej pogodzie.

Na baczności mają się również m.in. w Poznaniu – tam, gdzie problemy z murawą, ciągną się od dawna i już pochłonęły kilka milionów złotych. Stadion ma bardzo specyficzną konstrukcję albo, jak niektórzy mówią wprost, najgorszą z możliwych. Obiekt jest zamknięty, nie ma dostępu światła i ruchu powietrza, więc ciągle znajduje się w cieniu i wilgoci. Trawa przez to się nie korzeni. Piękny dywan przygotowany na Superpuchar Polski czy mistrzostwo to jedynie efekt ciężkiej pracy i fizycznego poprawiania.

Szulczyński: – Myślę, że Ekstraklasa też już wie, że zagęszczenie terminarza rozgrywek nie przysłużyło się jakości boisk. Poza tym, jest zima! Nie oczekujcie, że o tej porze roku będzie zielono na stadionach, które nawet wiosną nie są przygotowane do gry. Jeśli gramy do końca grudnia i startujemy w lutym, stanie się tak jak powiedział trener Urban – boiska będą fajne, kiedy skończymy grać.

***

Szulczyński: – Wzorem Zachodu, można sięgnąć po pokrywy deszczowo-śniegowe. To specjalne płachty, które napina się do ścian i które mogą być podgrzewane ciepłym powietrzem przez duży palnik, co powoduje, że opady śniegu nie docierają na murawę. Potem się je opuszcza, ściąga szczotkami śnieg i można grać na suchej trawie. I my to mamy w Poznaniu, kupiliśmy z Anglii za spore pieniądze. Tylko że – o czym wcześniej nie widzieliśmy – Poznań nie ma zezwolenia na stosowanie gazu ziemnego, więc połowa atrybutów „wypadła”. Częściej korzystamy więc z tego rozwiązania na boiskach treningowych.

Brzmi jak świetna inwestycja.
– Tak miało być… W Niemczech, Anglii wszyscy mogą to stosować, a u nas się nie da, bo stadion nie posiada np. odpowiednich czujek zabezpieczeniowych czy wielkiego systemu PPOŻ. To rozwiązanie u nas działa, ale bez grzanego powietrza.

***

Niedawno, m.in. za sprawą greenkeepera Lecha, mocniej zintegrowało się środowisko, doszło do spotkania w Ekstraklasie i wyjazdu do Niemiec. Cel: podpatrzeć: jak to się robi w Bundeslidze i przenieść część wzorców na nasz grunt. Na dzień dobry przedstawiciele polskich klubów usłyszeli, że dojście do obecnego poziomu zajęło Niemcom siedem lat. Zebrali fachowców, za pomocą wykwalifikowanych przyrządów dokonują specjalistycznych badań dotyczących m.in. zagęszczenia trawy, głębokości korzenia czy sposobu, w jaki odbija się piłka. Na tej podstawie opracowali specyfikację, z której wkrótce możemy zacząć korzystać i my.

– A potem dojdzie do spotkania przedstawicieli polskich klubów i powiedzą, że nie ma na to siana. Bo mają zrobić jeszcze jedno boisko naturalne, podgrzewane, żeby zimą było gdzie trenować? Realia są brutalne – nie ma wątpliwości Szulczyński. – Niemców do zmian skłoniła świadomość, że koszt piłkarza jest na tyle wysoki, że nie można sobie pozwolić na jego półroczną kontuzję.

Dla przypomnienia: dwa lata temu Bartosz Kaniecki, bramkarz Lechii, poślizgnął się na nierównej murawie przy wybijaniu piłki i naderwał mięsień czworogłowy. Musiał przejść operację i wypadł z gry na kilka miesięcy. W ten sam sposób urazu, choć drobniejszego, nabawił się Sebastian Madera.

Niemcy, nie wspominając o Anglikach, to dla nas zupełnie inny świat. Lech ma trzy boiska treningowe i na ich utrzymanie wydaje ok. 400-500 tysięcy złotych rocznie plus ewentualna wymiana murawy (pół miliona złotych). Na podobnym poziomie budżetowym funkcjonuje Legia. Wolfsburg tych boisk ma o kilka więcej, ale wydaje nieporównywalnie większe pieniądze: 1,4 mln euro plus koszty grzania boiska i prądu na oświetlenie lamp, czyli następne kilkaset tysięcy euro.

– My w Legii pracujemy we trzech. W Wolfsburgu, na główny stadion i bodaj cztery boiska treningowe, zatrudnionych jest osiem osób, a kolejnych osiem współpracuje przy okazji organizacji spotkań. W Hoffenheim, gdzie jest jedno boisko treningowe, zatrudnione są dwie osoby i osiem dochodzi do naprawy pomeczowej. W Anglii tych pracowników mają jeszcze więcej, to najwyższa półka. Kolejny przykład: my i tak mamy lampy, które pokrywają 360 mkw. powierzchni, ale Anglicy są już w stanie oświetlić całe boisko – porównuje Strzyga.

Na pocieszenie: stadion Blackpool przed meczem Championship rok temu…

2

Nie oznacza to jednak, że od Niemców nic nie jesteśmy w stanie wyciągnąć. Po pierwsze, i najważniejsze, chodzi o edukację i zbudowanie świadomości. Instruktaż, który przygotowała Bundesliga, mówi choćby o zakazie treningów, rozruchów i rozbiegań na głównej płycie. A w Polsce czasem do takich zajęć jeszcze dochodzi. Zagranicą, słysząc opowieści ludzi z ekstraklasowych klubów, łapią się za głowy: „Ale jak to, trenuje? Po co?”.

– Nikt nie chce mi też wierzyć, że trening 45-minutowy jest dwa razy gorszy niż normalny pełny mecz. W czasie treningu zazwyczaj jest większa koncentracja zawodników na mniejszej części boiska, z dużo większym natężeniem wysiłkowym i ruchowym – zauważa Szulczyński.

Strzyga: – Angielski instytut, który zajmuje się badaniami boisk, sugeruje wymianę co roku. Miejmy świadomość, że ta jednorazowa operacja to koszt rzędu pół miliona złotych. Jeśli jednak będziemy regularnie grać w rozgrywkach europejskich, nas to nie ominie. UEFA już dziś tego wymaga. Jest też nakaz, by w miejscach, w których piłkarze się rozgrzewają i biegają sędziowie liniowi, było 100-proc. zadarnienie. Problem w tym, że obecnie nie pozwalają na to polskie przepisy.

Greenkeeperzy – ludzie, którzy opiekują się stadionową trawą – powoli osiągają istotny dla siebie cel. Zaczyna się ich słuchać. Jeden z nich przyznaje, że większość nie potrafi dogadać się z trenerem i prezesem we własnym klubie. Ale coraz więcej osób dostrzega skalę problemu i chce rozmawiać.

Tylko że ani rozmowa, ani tweet prezesa Bońka, by jakaś gazeta zrobiła dobry wywiad ze specjalistą od trawy, nie wystarczą. Potrzeba znacznie więcej.

PIOTR TOMASIK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...