Dlaczego mimo świetnych początków nie pozostał w MLS? Ile prawdy jest w doniesieniach o dyktatorskich metodach treningowych? Na czym polegała praca na Antigui i Barbudzie, a na czym w szkółce Kirkwood? Dlaczego w Lechii postawił akurat na 3-5-2, a jaką bronią ograł Mourinho i zremisował z Realem? Piotr Nowak, nowy szkoleniowiec ekipy z Gdańska, w obszernym wywiadzie z Weszło.
Angielskie wstawki jeszcze panu zostały.
Ale wie pan… Słuchałem wywiadów z panią Joanną Krupą. Well, yeah. Well, yeah.
Do niej trochę jednak brakuje.
Sam się czasem łapię na boisku, że brakuje mi polskiego odpowiednika i łatwiej coś powiedzieć po angielsku. W Stanach na początku miałem tak samo. Wszystkie komendy boiskowe mówiłem po niemiecku. Znam jednak pięć języków – to fajny kapitał po karierze. Nawet teraz na zgrupowaniu w Turcji zacząłem sobie przypominać turecki. Najgorzej, gdy dostaję telefon z Niemiec, a po sekundzie zadzwoni ktoś ze Stanów. Wtedy trzeba się przestawić. Ot tak, pyk! Ale czasem na początku nie wiem co powiedzieć.
W Lechii ma pan międzynarodową grupę.
I te języki się przydają. Wszystko mogę od razu załatwić bez tłumacza. Dziś piłkarze są inteligentniejsi niż kiedyś. Znają języki. Mają obycie międzynarodowe, grali tu i tam i wiedzą, jak się zachować.
Po jakiemu prowadzi pan odprawy?
Tylko po polsku, ale obcokrajowcy i tak bardzo dużo rozumieją. Jeśli muszę przekazać coś szczegółowego, zapraszam na rozmowę indywidualną. To też ważne, bo – choć nie chcę krytykować poprzedników – tym piłkarzom bardzo brakowało wiary w umiejętności. Zbyt szybko rezygnowali z tego, jak chcieli grać. Coś nie wychodziło i od razu tracili cierpliwość. Wpajam im, żeby byli konsekwentni. Bez wiary nie ma sensu startować.
Też pan uważa, że na papierze macie drugą lub trzecią kadrę w Polsce?
Można kategoryzować, wyliczać statystyki, a wszystko sprowadza się do jednego – gry w piłkę. Zostaniemy zweryfikowani już w sobotę. Widzi pan, co się dzieje z Manchesterem United? Można budować pakę, można zespół. Ja stawiam na to drugie.
Oglądał pan regularnie mecze Lechii jesienią? Miał pan świadomość, że może pojawić się taka opcja?
Zawsze oglądałem dużo meczów polskich zespołów, a od kiedy Legię przejął mój przyjaciel Stasiu Czerczesow, tym bardziej byłem ciekaw, jak mu wyjdzie. Nie miałem jednak przeświadczenia, że zaraz wrócę do kraju. Został mi jeszcze rok kontraktu na Antigui i nie dostawałem sygnałów, że zaraz znajdę się w Ekstraklasie.
Nie wiem, na ile pan śledzi polskie media, ale przyjściu Czerczesowa towarzyszyła w sumie dość zabawna nagonka, jaka ostra jazda czeka piłkarzy Legii. W Lechii niektórzy też się tego spodziewali – że obaj panowie wrócicie do prostych metod z lat 90.
Nikt nie życzyłby sobie, żeby obecni zawodnicy przeżywali to, co my kiedyś. Generacje się zmieniły. Mamy dostęp do wielu gadżetów, które pozwalają nam monitorować piłkarzy. Oczekuję jednego. Koncentracji. Przez dwie godziny treningu ma być pełne skupienie. Jakikolwiek będzie to trening – czy dziadek, czy pięciu na dwóch, czy sześciu na dwóch, czy siatkonoga – oczekuję koncentracji. Żeby nie myśleli o rodzinie. Żeby zostawili na boku problemy podatkowe, whatever. Potem niech robią, co chcą. To dorośli ludzie i powinni wiedzieć, jak się prowadzić. Każdy może wyciągnąć bicz i strzelić, ale jaki to ma sens? Nie wyślę przecież sprintera na interwały, bo padnie. Coś musi wynikać z czegoś. Wszystko ma jakiś cel. Purpose.
I oni czują ten purpose?
Widzą, że jeden element treningu przechodzi w drugi, potem w trzeci i na koniec jest finalizacja. Nie w tym rzecz, żeby przez trzy dni biegać góra-dół po schodach. Po co?
W Lechii dokonał pan pewnej rewolucji taktycznej, bo tak trzeba określić wprowadzenie 3-5-2. To ogólnie pana ulubiony system czy po prostu przyszedł pan do Lechii, obejrzał parę meczów, treningów i doszedł do wniosku, że ci zawodnicy sprawdzą się akurat w takiej formacji?
Zacząłem grać 3-5-2 w sezonie 93/94 w Dynamie Drezno. W Stanach stosowaliśmy system hybrydowy, przechodzący w 4-4-2 lub 4-2-3-1. Widziałem też, że Juventus i Fiorentina, nawet w meczu z Lechem, grały 3-5-2. Najważniejsze jednak żeby dostosować do tego zawodników. Najłatwiej przyjść i powiedzieć: „potrzebuję dwunastu piłkarzy do 3-5-2”.
Lechia tak postępowała.
Po rozmowach z prezesem uznałem, że potencjał jest wystarczający. 3-5-2 to jednak umowne hasło. Jedynie fundament, który pozwoli, by drużyna była bardziej elastyczna. Oni mają płynnie przechodzić z jednego systemu w drugi. Ostatni sparing z Zawiszą pokazał, że wszyscy wiedzieli, co robić i jak asekurować. Z Sankt Pauli po dwóch dniach treningu okazało się, że przeciwnik długimi fragmentami nie mógł wyjść z własnej połowy. Przegraliśmy i ludzie pytali, jak to możliwe, że jestem zadowolony po porażce. Byłem, bo widziałem progres. W drugim meczu przegrywaliśmy 0:4, po przerwie wyszedł mieszany skład i znów się okazało, że można.
3-5-2 to taktyka łatwa do nauczenia? Mourinho twierdzi, że najtrudniejsze jest 4-4-2, bo wówczas zawodnicy muszą dokładnie wiedzieć, gdzie się poruszać, a w 4-3-3 prawie wszystko dzieje się samoistnie.
Każdy system ma braki. Możemy zagrać sześcioma obrońcami, ale co to da? Uznałem, że Lechia – przy takim potencjale ofensywnym – musi strzelać bramki. Nie wkładajmy nas jednak do szuflady jako 3-5-2. W sparingach płynnie przechodziliśmy na 4-1-4-1 i też funkcjonowało. 3-5-2 to baza do wyciągnięcia maksimum z każdego piłkarza. Gdybym tu przyszedł w trakcie sezonu i nie miałbym czasu na analizę, pewnie grałbym jak większość 4-2-3-1 lub 4-4-2. Nie mógłbym sobie pozwolić na taką elastyczność. System będzie też ewoluował w zależności od przeciwnika. Mamy być jak drzewo, w którym gałęzie się rozchylają. Nie chcę użyć słowa „manipulować”, ale ten system ma się zmieniać. Potem będziemy dorzucać elementy. Co jest najgorsze w piłce? Przewidywalność. Nienawidzę jej. Ale jeżeli to reguła, że przeciwnicy przyjeżdżając na Lechię murują bramkę, to dlaczego mam stanąć pięcioma z tyłu? Wiem, że to wszystko ładnie brzmi w teorii, ale pierwszą odpowiedź dostaniemy w sobotę z Podbeskidziem (rozmawialiśmy przed startem ligi – TĆ).
Grant Wahl, najbardziej znany amerykański dziennikarz zajmujący się piłką, tak określa pana styl: dynamiczne ataki, perfekcyjne przygotowanie fizyczne, gra wysokim pressingiem, budowa zespołu od tyłu, metody niemieckie.
Znów ta budowa od tyłu… Nie zgadzam się z tym. Bardziej rozegranie od tyłu i cierpliwość. Przygotowanie fizyczne? Tak, ale nie na zasadzie pejcza i wio! Wszystko z głową. Żeby jednak wygrywać, trzeba strzelać, a nie najpierw nie tracić. Może tak myślę dlatego, że byłem ofensywnym zawodnikiem. Nie wiem. Nie chcę być „piłkarzo-trenerem”, ale taka jest moja dewiza. Patrząc na możliwości Lechii – my po prostu mamy strzelać. Gdybym miał inny zespół, może spojrzałbym inaczej.
Czego zabrakło, żeby wcześniej wrócił pan do Polski? Pana nazwisko pojawiało się na karuzeli od dawna.
W DC United mogłem zostać na piętnaście lat. Miałem zespół-maszynę do wygrywania. Maszynę! Mogłem tam spędzić tyle czasu co Bruce Arena w LA Galaxy, dokupować co dwa lata paru zawodników, którzy usprawnialiby maszynę, wygrać dziesięć MLS Cups i cieszyć się z tego, co mam. Po tych trzech – podkreślam – fantastycznych latach uznałem, że czas na kolejny krok. Nie po to, by zaspokoić ego. Potrzebowałem następnych wyzwań. Takie stanowiła dla mnie współpraca z Bobem Bradleyem przy pierwszej reprezentacji i praca z kadrą olimpijską. W MLS wygrałem wszystko jako trener i piłkarz. Wszystko. Nie brakuje mi żadnego trofeum. Z kadrą wygraliśmy Gold Cup, doszliśmy do półfinału Confederations Cup, gdzie w półfinale przegraliśmy z Brazylią, a z olimpijską awansowałem do igrzysk. Tam nam nie wyszło, ale proszę sprawdzić, jak reprezentacja radziła sobie w kolejnych eliminacjach. Mieli dużo lepszych piłkarzy, a najpierw przegrali z Salwadorem, natomiast ostatnio z Hondurasem. Co mogłem więcej zrobić? Jechać z Bobem do Egiptu?
Wybrał pan Philadelphię.
Gdzie nie było nic. Ani stadionu, ani piłkarzy, ani akademii. Jednej cegły nie było i wszystko musieliśmy budować od zera. W drugim roku awansowaliśmy do play-offów. Jestem ostatnim trenerem Philadelphii, któremu się to udało. To są fakty, a nie spekulacje.
To dlaczego to wszystko się posypało? Przez długi okres naprawdę można było odnieść wrażenie, że buduje pan tam sobie bardzo mocną pozycję.
Przez trzy i pół roku nie wypowiadałem się na temat Philadelphii. Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Prawda, a nie spekulacje, które dziennikarze przepisują z zeznań czy dokumentów Philadelphii. Dla mnie to strata czasu. Ktoś mnie chce zdyskredytować? Nie ma problemu. Nie marnuję ambicji na takie bzdury. Ci, którzy ze mną pracują, wiedzą, jaki jestem.
Pożegnanie z Philadelphią nie było jednak punktem zwrotnym, po którym trudno było panu dostać kolejną pracę?
Nie kwestionuję – być może tak było. Nie chcę jednak spekulować.
Dlaczego pan w ogóle nie chce odpowiedzieć na te zarzuty?
Ale po co?
Ktoś w Stanach mocno nadszarpnął pana wizerunek i to zwyczajnie może frustrować.
Sam pan wie, że z portalem Weszło też tak jest, że Sławek, Józek czy Bronek się obrazi, bo pan coś napisał. Ja się nie chcę obrażać, tylko mówię – bazujmy na sprawdzonych opiniach. Te są sprawdzone? Nie. Czasem się zastanawiałem, czy nie zadzwonić, by to prostować. Ale po co? Dlatego lubię wywiady live w radiu lub telewizji albo takie jak teraz, kiedy pan przyjechał porozmawiać osobiście, a nie przez telefon. Wtedy wszystko można po ludzku wyjaśnić.
Zarzucano panu, że pracując w Philadelphii wysyłał pan CV do szkockiego Hearts.
Jakie są wymagania co do trenerów przyjeżdżających pracować w Europie?
Licencyjne.
Trzeba mieć UEFA Pro, a ja mam International Pro Licence, która w Europie oczywiście nie jest respektowana. Proszę mi więc powiedzieć, jak mogłem wysyłać swoje CV do klubu, w którym nie mógłbym pracować? Nie wiem, skąd wypłynęła ta bzdura. Może ktoś skopiował moje CV z Wikipedii i puścił dalej? Zawsze jednak podkreślam: takie dokumenty zawsze podpisuję osobiście. Nigdy nie miałem agenta. Słyszałem, że ostatnio w Malezji szukali trenera po ogłoszeniu w internecie. Wtedy można wysłać CV z aplikacją. Ale do Hearts?! I potem ktoś napisze, że Nowak rozsyła CV, polskie media to skopiują i pan dziś o to pyta. Prawda jest taka – nie przyszedłbym do Polski bez pomocy PZPN-u. Związek umożliwił mi prowadzenie zespołu, siedzenie na ławce i zdobycie papierów, które pomogą mi w edukacji trenerskiej. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj. A na to Hearts szkoda czasu.
Między Philadelphią a Lechią zaczął pan też pracować z dziećmi w Kirkwood, co również mogło nas lekko zszokować.
Zaskoczę więc pana – to jedna z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjąłem. Mogłem wrócić do korzeni. Mogłem popracować bez wysłuchiwania: „panie trenerze, za dużo, za mało, może rzuty wolne, tego nie chcemy!”.
Guardiola kiedyś powiedział, że praca z dziećmi daje największą satysfakcję, bo one czerpią z niej najwięcej.
Miałem dziesięć grup, z którymi pracowałem od poniedziałku do piątku. Codziennie dwie grupy. Dzieci od 10. do 15. roku życia. Dziewczynki i chłopcy. „Trenerze, zostańmy pół godziny”. „Trenerze, może postrzelamy? Może pogramy? Może pan pokaże jakieś sztuczki?”. Po tych wszystkich bzdurach, artykułach i wyciąganiu afer bez dowodów to było dla mnie najlepsze miejsce. Poczułem, że mogę tym dzieciom dać coś od siebie i one z chęcią to przyjmą. Do dziś mamy super kontakt.
A Antigua i Barbuda?
Strefa CONCACAF jest podzielona na trzy podfederacje. Jedna to strefa Ameryki Północnej, druga – Ameryka Centralna, a trzecia to Caribbean Football Union. Zadzwonił do mnie jej prezes, Gordon Derrick i zapytał, czy mógłbym mu pomóc. Najpierw zostałem doradcą, m.in. do spraw programu Grassroots. Mimo że FIFA finansowała całe przedsięwzięcie, to jednak mieliśmy sporo logistycznej pracy. Na początku obejrzałem pierwszą rundę Caribbean Cup, pogadaliśmy i zostałem dyrektorem technicznym. Technical director na tych wyspach to selekcjoner nie tylko pierwszej, ale wszystkich reprezentacji. Początkowo w programie Grassroots mieliśmy 27 zawodników, potem 32, 47, a skończyliśmy na 120. Przez cztery miesiące prowadziłem drużyny sam, ale potem dobrałem trenerów. Zrobiliśmy U-15, U-20, U-23 oraz kadry kobiet U-17 i U-20. W rankingu FIFA skoczyliśmy ze 145. na 82. miejsce jako najmniejsze państwo w pierwszej setce. Wszyscy wiemy, jak się tworzą te rankingi, ale na wyspie żyje 80 tysięcy ludzi, więc – bądźmy szczerzy – to prawdziwe osiągnięcie. Z Gwatemalą, która ma 15 milionów mieszkańców nigdy wcześniej nie powąchali remisu, a my z nimi wygraliśmy w eliminacjach do mundialu. Szkoda drugiego meczu, bo przegraliśmy 0:2 i odpadliśmy z dalszej gry, ale proszę mi uwierzyć… Może to tylko liczby i rachunki, jednak czuję wewnętrzną satysfakcję, że udało się coś zbudować. Tak samo jak w DC czy nawet Kirkwood.
Ale rozumie pan, co mam na myśli – do któregoś momentu co jakiś czas docierały do nas przełomowe informacje o samych sukcesach, aż nagle zaczęły spływać o Kirkwood i Antigui. Wcześniej wybierano pana nawet jako trenera w MLS All-Star Game.
I w 2006 roku wygraliśmy z Chelsea.
Piłkarze po tym meczu mówili, że tak ich pan ustawił, że nie czuli się, jakby mierzyli się z tak mocnym rywalem.
To była najkrótsza odprawa w mojej karierze! A wie pan, jak graliśmy? 3-5-2! Cały mecz jest na YouTube. Ostatnio go odpaliłem, wjeżdżają dwie jedenastki, komentatorzy – w tym Eric Wynalda – oceniają składy i zaczyna się jazda. Nowak zwariował, bo tam z przodu Szewczenko i Drogba, a on gra trzema obrońcami! Metoda była prosta. Zespół DC był wtedy najlepszy w MLS, więc oparłem na nim zespół All-Star. Wziąłem sześciu – bramkarza, dwóch obrońców, dwóch pomocników i napastnika. Wygraliśmy 1:0.
Spora satysfakcja ograć Mourinho – nawet w meczu towarzyskim.
Satysfakcja, bo to był jeden z sygnałów, że amerykańska piłka zaczęła iść do przodu.
Rozmawiał pan z Portugalczykiem?
Chwilę przed meczem. Życzyłem mu tylko, żeby wygrał Champions League, co później mu się udało. Po meczu okazji już nie było – tylko podaliśmy sobie ręce. Trzy tygodnie później graliśmy z Realem przy komplecie publiczności w Seattle. U nich Beckham, Roberto Carlos, a zremisowaliśmy 1:1. Jaka taktyka? 3-5-2!
Wielokrotnie wymieniano pana jako kandydata do przejęcia reprezentacji, ale…
Nie wydaje mi się. To tylko spekulacje.
Ale pana nazwisko wracało przy każdym wyborze selekcjonera od czasów Smudy.
Wiem, na czym polega wasza praca. Nakręcacie całą tę machinę newsową, ale sam się nigdy nad tym nie zastanawiałem. Przed 2009 rokiem ruszyły wielkie artykuły, że Nowak może wrócić, a ja przecież miałem pracę. Podpisałem kontrakt z Philadelphią Union, nawet stadionu nie mieliśmy i co miałem odpowiedzieć po kilku miesiącach? Przecież nie przyleciałem do kraju, żeby objąć reprezentację.
A kiedy wybierano Fornalika lub Nawałkę?
Gdyby faktycznie był temat, to oficjalnie powiedziałbym: tak. Żeby była transparentność, a nie giełda nazwisk i polityczne przepychanki. Super, że selekcjonerem został Nawałka i super, że prowadzi zespół w taki sposób. Na spekulacje szkoda czasu.
Ludzie w Lechii mówią, że co prawda nie wiadomo, jakie będą wyniki pod pana wodzą, ale jedno jest pewne – będzie show.
Nie jestem showmanem. To wręcz krzywdząca opinia, gdy słyszę, że jestem lanserem. Nie lansuję się. Pracowałem z wieloma świetnymi zawodnikami. W DC z Jaime Moreno, legendą boliwijskiej piłki czy Earnie Stewartem, który ma 102 mecze w reprezentacji. W reprezentacji z synem Bradleya, Dempseyem, Donovanem czy Timem Howardem. Zawsze jednak powtarzam, że nie znam trenera, który w trakcie świętowania mistrzostwa podniósł puchar. Kto podnosi? Piłkarze! Dlatego nie chcę słuchać, że jestem showmanem. Zachowuję się naturalnie. A dla piłkarzy jestem partnerem, nie jakimś dyktatorem, jak to niektórzy chcieli przedstawiać. Sami zresztą wyrobicie sobie opinię na mój temat.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA