Jest początek 2000 roku, Belgrad. Czterech elegancko ubranych mężczyzn wchodzi do hotelu InterContinental. Nie przyszli tam jednak szukać noclegu, ale faceta, którego otrzymali rozkaz zabić – z karabinów maszynowych wypuszczają dokładnie 38 pocisków, trzy z nich sięgają celu. Był nim Żeljko Rażnatović, znany jako “Arkan”.
Lista jego osiągnięć jest długa. Napady na bank, kradzieże, wymuszenia – to z czasów, gdy był zwykłym kryminalistą. Potem setki obitych twarzy w okresie intensywnego “kibicowania” Crvenej Zveździe Belgrad. Mordy wojenne – te w obronie uciśnionych Serbów, ale i bezwzględne masakry na cywilach, jak choćby w Vukovarze w okresie, gdy stał się liderem “Tygrysów”, bojówki w okresie wojny bałkańskiej. No i wreszcie ostatni okres, ostatnie osiągnięcia. To wlaśnie “Arkan” doprowadził prowincjonalny klub, FK Obilić do mistrzostwa Jugosławii, do gier w pucharach z Bayernem i Atletico Madryt.
Co łączy wszystkie te okresy? Zachowanie samego Rażnatovicia. Brutalność, siła i odwaga – niezależnie czy podczas obrabiania banków, czy ostrzeliwania wrogich wojsk. W identyczny sposób – głównie zastraszaniem – wygrywał też dla swojego klubu mecze…
***
Nieważne jak ambitną osobą może być piłkarz, ale gdy na szali znajdują się trzy punkty i zdrowie, lub nawet życie, to każdy sięgnie po to drugie. A taki wybór wtedy, pod koniec XX wieku na Bałkanach, oferował rywalom Obilicia legendarny Serb. Gracze dostawali w listach naboje jako sygnał ostrzegawczy. Odbierali telefony, w których informowano ich, że “nieznani sprawcy” przestrzelą im kolana. Co bardziej opornych zamykano w garażach, jeszcze innych wożono po mieście w bagażniku. Po co? By nie odważyli się przeciwstawić drużynie Arkana. I rzeczywiście, nikt nie był na tyle głupi, by umierać za futbol – sezon 97/98 przyniósł mistrzostwo beniaminkowi, który jeszcze rok wcześniej był drużyną amatorską.
Rażnatović cieszył się bowiem szacunkiem, z którego korzystał, by wzbudzać lęk. W lidze miał wpływ na wszystko: trenerów, sędziów, piłkarzy – jeśli jego zespół przegrywał, lub nawet remisował, po prostu wpadał do szatni rywali w przerwie i szybko wyjaśniał sprawę. Wprawdzie nie przychodził z karabinami, ale każdy miał świadomość, co to jest za człowiek. Gdzie przebiegała granica między respektem a zwyczajnym strachem?
– To się udzielało drużynom, które grały przeciwko Obiliciowi – mówił o Arkanie Aleksandar Vuković. Nikt nie chciał go spotkać, doszło nawet do tego, że w jednym z meczów piłkarze Crveny Zvezdy zamiast zejść w przerwie do szatni, zostali na boisku by uniknąć tej konfrontacji.
Zwycięski zespół z sezonu 97/98
– Piłka przestała być grą, a zaczęła być odbierana jak wojna – wspominał Perica Ognjenović, niegdyś piłkarz Zvezdy, potem Realu Madryt. – Najlepiej zabijcie nas wszystkich – krzyczeli zawodnicy Vojvodiny Nowy Sad, po jednym ze spotkań.
Arkan zaszachował całą ligę, trzymał ją w garści. Ale wymagał posłuszeństwa nie tylko od rywali, także swoim zawodnikom wpajał twarde reguły. Piłkarze nie mogli tknąć alkoholu, papierosy były surowo zabronione, nawet taka bzdura jak kolczyk w uchu nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji. – W klubie panował absolutny porządek, zupełnie jak w wojsku – mówił… Dragomir Okuka. Tak, to on był trenerem, gdy Obilić sięgało po mistrzostwo. A piłkarze – chętnie, czy niechętnie – przystawali na te zasady. Raz, że też czuli respekt wobec szefa, a dwa, ten płacił im naprawdę dobrze.
***
Lepiej żyć jeden dzień jak lew, niż 100 lat jak robak
~ Arkan.
***
Rażnatović to syn oficera jugosłowiańskich sił powietrznych, który walczył choćby w Belgradzie w czasie II Wojny Światowej. Ale Arkan nie chciał spełnić życzenia ojca i tak jak on wstąpić do wojska – miał inny plan na życie.
Wyjechał do zachodniej Europy i został zwyczajnym przestępcą, napadał głównie na banki. Goran Vuković, podobny jemu, powiedział kiedyś: z nas wszystkich, on okradł najwięcej banków. Wchodził do nich jakby to były sklepy samoobsługowe – nie miał sobie w tym równych. Złodzieja łapano i zamykano wielokrotnie, ale ten mało sobie z tego robił: uciekał Holendrom, Belgom i Niemcom. Bilet na Bałkany zapewniły mu dopiero paryskie władze, podpisując decyzję o deportacji.
Po powrocie do kraju, Rażnatović zaczął kręcić się wokół serbskiego futbolu. Dołączył do kibiców Crvenej Zvezdy, którzy szybko nabrali do niego szacunku i zaczęli traktować jak lidera. Bo zresztą Arkan znaczy właśnie lider. Żeljko sprawnie wspinał się wewnątrz tamtejszej hierarchii, gdy był coraz wyżej, wymagał coraz więcej – zmuszał resztę fanów do zdrowszego trybu życia, do poświęcenia się sztukom walki. Wprowadził wojskowy sznyt. – Byli głośni, lubili żartować, ale skończyłem z tym. Kazałem im ściąć włosy, regularnie się golić, przestać pić. Było tak, jak zawsze powinno być – wspominał. To on zmienił przydomek całej grupy – z Cyganów stali się Bohaterami. Znaczenie Arkana dostrzegł też sam klub i mianował go szefem ochrony.
Ale on nie lubił bronić, on wolał atakować, nawet gdy nie mógł się tym zająć osobiście. Mecz Dinamo Zagrzeb – Crvena Zvezda w 1990 nie miał żadnego znaczenia sportowego, tytuł mistrzowski już dawno zapewniła sobie ekipa z Belgradu – chodziło o politykę. Napięcie między Chorwatami a Serbami było ogromne, a wywieszane transparenty, typu “Zagrzeb jest serbski”, “Zabić Tudmana”(lider Chorwatów, dążący do uniezależnienia jego kraju od Jugosławii), tylko podgrzewały atmosferę. Naturalnie, że doszło do zadymy – główne role grali w niej właśnie Bohaterowie Arkana (choć on sam nie brał udziału, zajmował się ochroną sztabu szkoleniowego) i Bad Blue Boys, czyli ekipa z Zagrzebia. Nie wiadomo jakim cudem, ale nikt nie zginął, choć rannych zostało około 130 osób. Do historii przeszedł obrazek, kiedy Zvonimir Boban, później piłkarz Milanu i brązowy medalista Mistrzostw Świata, uderzył policjanta walczącego z chorwackimi kibicami. Zamieszki na stadionie Maksimir w Zagrzebiu były iskrą, która zapaliła lont pod wojną domowa w Jugosławii.
Boban rozpoczyna wojnę.
W wojnie udział brał i Rażnatović. Żal mu było marnować to, co do tej pory zbudował – miał za sobą przecież dziesiątki wyszkolonych mężczyzn, gotowych do działania na każde jego skinienie. Bohaterów przekształcił więc w Tygrysy, jednostkę militarną walczącą w Chorwacji i Bośni. Faceci, którzy do tej pory okładali się kastetami, pałkami i nożami, teraz do ręki dostali karabiny. I z tej zmiany oręża zrobili, niestety, użytek. Mordy Arkana wyszły na jaw między innymi dzięki Ronowi Havivovi, który obserwował jego grupę i dokumentował wszystko na zdjęciach. To on widział i uwiecznił dramatyczne sceny, kiedy Tygrysy rozstrzeliwują wyciągniętego chwilę wcześniej z meczetu mężczyznę. Gdy zapłakana kobieta wybiega i chwyta zmarłego męża za rękę, czeka ją ten sam los.
Wdowa opłakująca męża. Za sprawą Tygrysów, zaraz podzieli jego los.
Tygrysy nie znały litości. Wypędzali Bośniaków i Chorwatów z tych terenów, które po wojnie miały stać się własnością Serbii. Plądrowali domy w poszukiwaniu kosztowności. Wieść głosiła, że oddziały Arkana poznawano po czarnych paznokciach, brudnych od kopania w ziemi – bo w niej ukrywano choćby biżuterię. To Arkan i jego ludzie mieli grać główną rolę w masakrze w Vukovarze. Zginęło wtedy ponad 200 chorwackich cywilów, którzy szukali schronienia przed bombami w szpitalu.
Co ciekawe, dla części Serbów Arkan to wciąż bohater narodowy. Do dziś, gdy przyjdzie komuś odwiedzić choćby stolicę, co jakiś czas natrafi się na jego mural, plakat, czy inną formę upamiętnienia. Walczył w końcu o swój kraj, o swoje państwo. Metody? Wszystkie strony w tamtym konflikcie dopuszczały się czynów haniebnych – usłyszycie od serbskich nacjonalistów. – Nie nienawidziłem Chorwatów. Po prostu do nich strzelałem – mówił.
***
Jeśli ktoś wygrał na tej tragicznej wojnie, to na pewno był to Arkan. Splądrowane kosztowności, handel bronią, paliwem, ropą i hazard – to wszystko przyniosło mu spory majątek. Majątek, który chciał zainwestować w Zvezdę. Dokładniej – marzył o zakupie całego klubu. Działacze jednak odmówili mu tej przyjemności i szczęścia musiał szukać gdzie indziej. Przed Obiliciem na krótko bawił się w zespół z Kosowa, FK Prisztina. Ale tam wsławił się jedynie tym, że wygonił z niego wszystkich Albańczyków. Padło więc na Obilicia – przede wszystkim dlatego, że jego nazwa pochodziła od wielkiego serbskiego bohatera, którego sztylet miał dosięgnąć sułtana Murada podczas bitwy na Kosowym Polu, powstrzymując w ten sposób szarżujące na zachód imperium. Arkan widział samego siebie jako kolejnego z bohaterów wojennych, jako kolejnego Obilicia. Klub dopełniał jego wizerunku.
Arkan ogółem lubił swoją popularność, dbał o to, by nie schodzić z czołówek gazet i ust swoich rodaków. Dlatego nie poślubił też kogoś przypadkowego – przed ołtarzem sakramentalne tak powiedział Cecie, wtedy wschodzącej gwieździe serbskiej muzyki pop. Ceca w przyszłości miała odegrać ważną rolę – to ona przejęła FK Obilić, gdy klub dostał się do pucharów. UEFA nie pozwoliła sobie na to, by na czele jakiejkolwiek drużyny stał człowiek oskarżany o zbrodnie wojenne. No, przynajmniej żeby nie stał oficjalnie.
Przygoda zespołu z Europą była krótka. Tutaj już trzeba było pokazać umiejętności, a tych po prostu brakowało – nikt nie mógł już liczyć na szefa. W meczu z Bayernem, w Monachium, do przerwy było 0:0 i pewnie u siebie w kraju Arkan zrobiłby porządek. Ale tam? Miał wejść do szatni i grozić Kahnowi, Matthaeusowi i Elberowi? Bądźmy poważni. Skończyło się 4:0. W spotkaniach z Atletico Madryt nie było lepiej, Obilić nie zdobył nawet bramki, i odpadł po 0:3 w dwumeczu.
Po tych spotkaniach zespoły z rodzimej ligi zrozumiały, że Arkanowi można się postawić – zaczęły się jednoczyć, jego groźby nie robiły już takiego wrażenia. Nieformalny właściciel czuł się zniechęcony, z klubu odchodziły największe gwiazdy, między innymi Nikola Lazetić. W 2000 roku dopadł go taki sam los, jak ten, który zgotował setkom – dosięgły go trzy kule. Ceca wspomina tylko, że zmarł w jej ramionach, w drodze do szpitala. Zginął, bo wiedział za dużo – gdyby w końcu dopadł go haski trybunał, jego zeznania pogrążyłyby wielu.
Żona natomiast została sama z klubem, który nie bardzo ją interesował. Przez kilka lat zrobiła więc tyle ile mogła – zdefraudowała parę milionów euro, natomiast w 2003 roku policja z jej willi wyniosła pokaźny sprzęt, między innymi karabiny snajperskie. Za całokształt dokonań groziło jej siedem lat więzienia, ale znajomości, które zostawił mąż, sprawiły że odsiadka skończyła się na roku aresztu domowego i 1,5 mln euro grzywny. Co z Obiliciem? Rok temu zajęli ósme miejsce w międzymiejskiej lidze Belgradu.
*
Milos Obilić był serbskim bohaterem, który zatrutym sztyletem zabił tureckiego sułtana Murada, w czasie bitwy na Kosowym Polu. Arkan chciał zatruć futbol, ale ten znów się obronił.
Paweł Paczul