Reklama

Jak przebiegała rewolucja szkoleniowa w Belgii?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

16 lutego 2016, 19:27 • 10 min czytania 0 komentarzy

Szkolenie młodzieży. Dla klubów piłkarskich zaledwie jeden z elementów strategii, która poskutkować ma zapełnieniem gablot trofeami. Dla reprezentacji narodowych zaś jedyna możliwość, by liczyć się na czempionatach światowych oraz kontynentalnych. Książkowym wręcz przykładem są Niemcy, które na przestrzeni kilkunastu lat przebyły niezwykle skomplikowaną oraz pełną pracy drogę, przed dwoma laty zwieńczoną złotym medalem dla najlepszej drużyny globu. W ich ślady idą między innymi Belgowie, którzy taśmowo produkują świetnych zawodników i już lada moment mogą na stałe dołączyć do światowej czołówki. Dlatego warto pochylić się nad tym, jak “Czerwone Diabły” zrewolucjonizowały swój system oraz na czym opierają wychowanie młodych zawodników.

Jak przebiegała rewolucja szkoleniowa w Belgii?

Euro we Francji będzie drugim z rzędu wielkim turniejem, na którym zagrają Belgowie. W poprzedniej dekadzie tylko raz udało im się przebrnąć eliminacje – na Mundialu w 2002 roku wyszli ze słabej grupy tuż za Japonią, ale już w fazie pucharowej szybko na ziemię sprowadzili ich Brazylijczycy. Kiedy pod batutą młodego szkoleniowca, Marca Wilmotsa, drużyna bez porażki awansowała na MŚ w 2014 roku, wielu obserwatorów stawiało ich w roli czarnego konia rozgrywek. Eden Hazard, Marouane Fellaini czy Kevin de Bruyne – ten niewielki kraj z Beneluksu za ocean wysłał drużynę o ogromnym potencjale, ale paradoksalnie chyba właśnie wielkie oczekiwania wobec niej napompowały balonik do nieprawdopodobnych rozmiarów, a sami zawodnicy nie udźwignęli tej presji. Udało się co prawda dotrzeć aż do ćwierćfinału, ale styl gry “Czerwonych Diabłów” pozostawiał wiele do życzenia. Teraz jednak drużyna, bogatsza w doświadczenie, zawojować ma mistrzostwa we Francji.

U postaw rewolucyjnych zmian w szkoleniu belgijskim stoi przede wszystkim jeden człowiek. To Michel Sablon, trener, który z krajową piłką związany jest już od ponad dwóch dekad. Na MŚ we Włoszech w roku 1990 był jednym z członków sztabu szkoleniowego, odpowiedzialnym między innymi za analizę rywala pod kątem konkursu jedenastek. Sablon w pucharowym starciu z Anglikami rozpisywał już na kartce nazwiska egzekutorów i ich preferencje strzeleckie – do tego, by jego pomysły na zwycięstwo wcielić w życie zabrakło jednak 60 sekund. Właśnie w 119. minucie starcia awans Wyspiarzom dał David Platt. To jednak nie czempionat na Półwyspie Apenińskim, a turniej rozgrywany kilka lat później we Francji był momentem zwrotnym w historii belgijskiego futbolu. Na boiskach swoich sąsiadów drużyna narodowa zaliczyła bowiem kompletną wtopę i po trzech remisach musiała pakować walizki.

DKIdcGBMichel Sablon

Kilkudniowe analizy wśród trenerów z całego kraju, którzy zostali zwołani na specjalnie zorganizowaną konferencję doprowadziły do jednego, prostego wniosku, który uznano za bezpośrednią przyczynę fatalnej postawy drużyny w ostatnich latach – brak jednolitej wizji rozwoju młodzieży.

Reklama

– W całym kraju brakowało spójnego pomysłu na to, jak wychowywać młodych zawodników. W Brukseli szkolili inaczej, w Liege inaczej, w innych miastach również inaczej. Postanowiliśmy, że trzeba to wszystko uporządkować, ujednolicić, zrównać z ziemią i zacząć od nowa. Od kompletnych podstaw – wspominał początki pracy Sablon.

Belgię zamieszkuje nieco ponad 10 milionów mieszkańców, czyli mniej więcej sześciokrotnie więcej niż samą Warszawę. Jeszcze pod koniec lat 90. niektóre drużyny opierały system szkolenia młodych chłopców na ustawieniu 4-4-2, inne na 3-5-2 – zazwyczaj bez sukcesów. Do kraju ściągnięto więc wykwalifikowanych trenerów z Holandii i Francji, dogłębnie przeanalizowano systemy jakie stosuje się w Amsterdamie oraz Barcelonie i wydano dyrektywę, która dotarła to wszystkich ekip w Belgii – młodzieżowe zespoły, od 9- do 21-latków trenować mają w ustawieniu 4-3-3.

– Wtedy to była ogromna rewolucja. 4-3-3 jest niezwykle skomplikowanym systemem, to niezwykle elastyczna formacja, ale po wielu konsultacjach uznaliśmy, że właśnie ona wymaga od piłkarza najwięcej myślenia. I taki też był nasz plan: tworzyć zawodników, którzy będą wyróżniali się świetną techniką, grą 1 na 1 oraz boiskową inteligencją. Tylko w ten sposób mogliśmy dobić do europejskiej czołówki – pierwotne założenia podsumowywał Sablon.

W 2000 roku Belgowie, do spółki z Holendrami, zorganizowali Mistrzostwa Europy. Dla tych pierwszych – pod kątem osiągniętego wyniku – zakończyły się one klapą (w grupie z Włochami, Turcją i Szwecją wywalczyli trzy punkty) – ale w o wiele lepszym humorze turniej kończyła księgowa piłkarskiej federacji. Pieniądze, które udało się zarobić w trakcie mistrzostw, zostały w pełni przeznaczone właśnie na budowę systemu szkoleniowego. W Tubizie na przedmieściach Brukseli powstał centralny ośrodek piłkarski. O wiele większe możliwości finansowe sprawiły, że z roku na rok aż 10-krotnie zwiększyła się też liczba osób zapisujących się na kursy trenerskie oraz doszkalające. Do współpracy zaproszono również renomowaną firmę Double Pass, która miała przeanalizować pracę wszystkich klubów na płaszczyźnie trenowania juniorów.

Michel Sablon planowane przez siebie metody treningowe postanowił uwierzytelnić i podeprzeć czystą nauką. Zwrócił się do Uniwersytetu w Leuven, by ten przeprowadził obszerne badania na podstawie 1500 materiałów filmowych z zajęć młodych zawodników. Grono profesorów zostało rozesłanych po wszystkich zakątkach kraju z zadaniem analizy rezultatów osiąganych przez adeptów futbolu. Wyniki obserwacji okazały się dla Sablona wręcz szokujące.

– Wtedy wśród młodych zawodników najczęściej organizowaliśmy gry 8 na 8 lub 9 na 9. Okazało się, że przeciętnie niektórzy zawodnicy dotykali piłkę ledwo raz na kwadrans. To był ostateczny i najmocniejszy dowód na to, że cały system wywrócić trzeba do góry nogami i zrewolucjonizować. Raz na piętnaście minut? Co to jest? Co może zrobić chłopak z piłką, jeśli po 15 minutach biegania w kółko nagle dostanie ją pod nogi? A trzeba pamiętać, że nie zatrudniliśmy do naszych analiz byle kogo, bo nadzorujący je Werner Helsen był eks-zawodnikiem i eks-trenerem w drugiej lidze, więc miał pojęcie o piłce.

Reklama

Przez kilka początkowych lat próba wpojenia nowych pomysłów na piłkę odbijała się czkawką w cotygodniowych rezultatach osiąganych przez drużyny. Zanim kluby w pełni zasymilowały się z systemem 4-3-3 i wpoiły nowe priorytety młodym zawodnikom, drużyny regularnie zbierały oklep w meczach z drużynami z innych krajów.

W porozumieniu z rządem udało się na terenie całego kraju utworzyć osiem szkół stricte sportowych. Takich, które gromadziły w swoich szeregach najzdolniejszych zawodników z okolicy, zapewniały śniadanie, obiad i kolację oraz dodatkowe zajęcia na boisku. Obowiązywało to zarówno dziewczyny, jak i chłopców – wszystkich w wieku od 14 do 18 lat. Lekcje w ławkach swoją drogą, ale przez cztery dni w tygodniu dzień marzących o zawodowej karierze adeptów zaczynać się miał od dwugodzinnego treningu. Dopiero potem był czas na posiłek i wsadzenie nosa w książki. Przez ten system, powstający w latach 1998-2002, przeszło siedmiu zawodników, którzy w 2014 roku pojechali do Brazylii. Byli to: Thibaut Courtois, Dries Mertens, Kevin De Bruyne, Moussa Dembélé, Steven Defour, Axel Witsel oraz Nacer Chadli.

Xxb7zAK

– W Anderlechcie trenuje 220 juniorów w wieku od 6 do 21 lat. Ilu z nich przedostanie się do poważnego futbolu? Zapewne około 10 procent. Jeśli nie byłbym dobrym trenerem, mógłbym umyć ręce i powiedzieć, że te 200 pozostałych osób to nie jest mój problem. Byli zwyczajnie za słabi i nie przebrnęli przez cały system, na skutek czego musieli znaleźć sobie w życiu inne zajęcie. Tak jednak nie jest. Z każdym chłopcem rozmawiamy indywidualnie i jeśli widzimy, że przez podatność na kontuzje, sytuację rodzinną czy po prostu zbyt toporny rozwój nie ma szans na zaistnienie na najwyższym poziomie – mówimy mu to. Wtedy też znacznie podkręcamy wymagania wobec niego w szkole, tak by zapewnić mu jak najlepsze wykształcenie. By opuszczając szeregi naszej akademii, mógł szybko znaleźć pracę, gdzie wymagane będą umiejętności intelektualne – opowiada Jean Kindermans, dyrektor klubowej szkółki.

No właśnie, Anderlecht. Najbardziej rozwinięta, najbardziej płodna akademia w kraju. Jak podkreślają jej pracownicy, od pierwszego treningu zawodnikom wpaja się, że urodzili się, by zwyciężać. Zwyciężać, a do tego grać atrakcyjnie, ofensywnie i z polotem. Inteligentnie. Czyli tak jak przed laty zaplanował Sablon.

Z tego klubu w świat poszło już wielu utalentowanych zawodników, a i same “Fiołki” prezentują się coraz lepiej na europejskiej arenie. W 2013 roku debiutujący Youri Tielemans stał się najmłodszym zawodnikiem w historii Ligi Mistrzów – meldując się na boisku miał 16 lat, 4 miesiące i 25 dni. Tielemans to zresztą książkowy przykład tego, jak w Brukseli szlifuje się młode diamenty. Przeszedł przez wszystkie szczeble szkolenia, a już dziś jest obiektem zainteresowania największych klubów Starego Kontynentu. Anderlecht świetnie prezentuje się też w rozgrywkach młodzieżowej Champions League, gdzie w poprzednim sezonie dotarł do półfinału, a przed tygodniem ograł Arsenal i w 1/8 zmierzy się z Dinamem Zagrzeb.

– Bardzo dobrym przykładem jest też Romelu Lukaku. Przejęliśmy go jako 13-latka. Imponował warunkami fizycznymi, był potężny, silny, wysoki. Znacznie odstawał jednak pod kątem techniki, a to przecież najważniejsza z kwestii w naszym szkoleniu. Musieliśmy dopracować jego umiejętności w tym zakresie i dziś należy do najlepszych napastników na świecie – dodaje Kindermans.

W Brukseli starają się również jak najwyżej zawieszać przed młodzikami poprzeczkę. Jak już wiemy, preferowanym stylem jest 4-3-3, ale “Fiołki” swoim zawodnikom często każą też grać trójką obrońców z tyłu. Dlaczego? Logicznie tłumaczy to oczywiście Kindermans.

– W każdym meczu chcemy mieć co najmniej 70 procent posiadania piłki. Jeśli masz z tyłu czterech obrońców, a przed nimi trzech pomocników, to jest to niezwykle komfortowe. Nie jest trudno puszczać piłkę po linii, od boku do boku i w siedmiu kontrolować w zasadzie sytuację boiskową. My jednak utrudniamy rozegranie własnym drużynom, a 3-4-3 zmusza ich do lepszego poruszania się oraz intensywniejszego myślenia i koncentracji. Ja nie chcę wydawać na świat przecinaków i rzeźników – każdy chłopak wychodzący spod naszych skrzydeł ma przewidywać kilka ruchów boiskowych wprzód, wiedzieć jak i gdzie zagrać, ustawić się i zaszachować rywala. Ma dominować. Bo właśnie dominacja i przeświadczenie o tym, że rywala trzeba stłamsić to coś, co przyświeca każdej kategorii wiekowej w naszym klubie.

Oczywiście posiadanie tak wielu zdolnych zawodników w swoich szeregach sprawia, że zagraniczne kluby bardzo chętnie sięgają po nich już w wieku 14-15 lat. Klub regularnie traci więc zdolnych piłkarzy, a odszkodowania jakie dostaje z tego powodu są śmieszne w porównaniu z sumami, które mógłby zarobić w przyszłości. Za odejście Adnana Januzaja na przykład, klub otrzymał nieco ponad pół miliona euro.

– Dla nas to żaden interes, bo za kilka lat moglibyśmy powiększyć nasz budżet o sumę 10-krotnie większą. Nie jest to też najlepszy pomysł dla samych zawodników. Regularnie, kilka razy w roku, dostaję informację od niektórych rodziców, którzy bardzo dziękują za poświęcony dla ich pociech czas, ale zmieniają miejsce zamieszkania. Oferty Arsenalu, Chelsea czy Tottenhamu szybko zmieniają optykę młodemu piłkarzowi. Staramy im się tłumaczyć, że u nas dostaną szansę gry w pierwszym składzie o wiele szybciej, wypromują się w europejskich pucharach, więcej się nauczą, ale zagraniczna perspektywa staje się o wiele bardziej kusząca.

Oczywiście w Belgii nie tylko Anderlecht stara się wyszkolić jak najlepszych zawodników. O młodzież dbają też pozostałe kluby pierwszoligowe, a pierwsze efekty zmian widać choćby w Gent, które w środę zmierzy się w fazie pucharowej Ligi Mistrzów z Wolfsburgiem. I, co więcej, wcale nie jest bez szans. Ze świetnie prosperującej akademii słynie też Genk, który na świat wydał choćby Kevina De Bruyne’a. W każdym z klubowych obiektów klubu znajdujące się na parterze korytarze wypełnione są zawodnikami seniorów, takimi właśnie jak Kevin, które mają wyznaczać młodym piłkarzom cel, do którego warto zmierzać.

– Nam również nie jest obcy problem transferów juniorów do Anglii. U nas dostają 10 tysięcy euro rocznie, a tam 100 tysięcy. To wielka różnica, która działa na ich wyobraźnię – opowiadał w jednym z wywiadów Roland Breugelmans, który kieruje szkoleniem w Genk.

Choć rewolucja szkoleniowca w Belgii rozpoczęła się na początku XXI wieku, to jej pierwsze efekty przyszły dopiero po dziewięciu latach, kiedy wyniki młodzieżowych drużyn na tle zagranicznych rówieśników nagle zaczęły się znacząco poprawiać.

– Zaczęliśmy porównywać rezultaty osiągane przez zawodników nie tylko w bezpośrednich starciach. Przeanalizowaliśmy dane statystyczne, szybkość ich biegu, dokładność wykonywanych podań, liczba sprintów, strat i odbiorów piłki i tak dalej. I nagle okazało, że 15-latek z 2002 roku, a 15-latek z 2009 roku to dwaj zupełni inni zawodnicy. Tak jakby wziąć kompletnego piłkarza i amatora – dysproporcje był ogromne – mówił Sablon.

Jako ciekawostka jeszcze prosta statystyka. W 2008 roku na boiskach angielskiej Premier League grało tylko dwóch Belgów. Dziś jest ich kilkunastu, z czego większość decyduje o sile swojego zespołu.

Teraz, po wielu latach rzetelnej pracy, Belgowie dysponują kadrą, która nie musi mieć kompleksów w stosunku do żadnego rywala. Jest wielki potencjał, są umiejętności i – paradoksalnie – jedyne czego “Czerwonym Diabłom” może w tej chwili brakować, to wciąż doświadczenie. Podopieczni Marca Wilmotsa to w większości dość młodzi gracze, którzy za sobą z wielkich turniejów mają tylko Mundial w Brazylii. W eliminacjach do Euro we Francji znów jednak udowodnili, że nie bez kozery będą wymieniani w gronie faworytów.

MARCIN BORZĘCKI 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...