To był najwyższy poziom piłkarskiej bezczelności. Kiedy obserwujemy Barcelonę, zastanawiamy się czy ten zespół jest w stanie nas czymś jeszcze zaskoczyć. Dzisiejszy mecz z Celtą Vigo dał odpowiedź twierdzącą. Nie chodzi bynajmniej o sam wynik, choć akurat 6:1 nawet im nie zdarza się za często. Można przez większość czasu przejechać na trzecim biegu, by później w dowolnym momencie, naprędce wrzucić czwórkę, piątkę i… w końcu szóstkę. Cztery gole strzelone w ostatnim kwadransie. Piłkarski artyzm.
Do 75. minuty na tablicy widoczny był wynik 2:1. Mecz, jak mecz. Miał swoje momenty, zarówno te, podczas których serce przyspiesza, jak i te w których można by delikatnie odjechać myślami. Kibice Barcy mogli z pewnością mówić o tym pierwszym, kiedy przy piłce znajdował się Gerard Pique. Hiszpan spisywał się dość pokracznie, co rusz tracił piłkę, innym razem zagrał ją ręką. Sami przyznacie – można drżeć. W tych nudniejszych fragmentach liczyliśmy właśnie na pana Gerarda. Niechże coś głupkowatego wywinie, podaruje walentynkowy prezent któremuś z rywali albo zrobi cokolwiek innego, co by wprowadziło trochę ożywienia do całego występu. Zamiast tego piłkarze Celty musieli zatroszczyć się o akcje sami i choć brakowało super trio Orellana – Nolito – Aspas, Claudio Bravo miał robotę.
Gospodarze przez pewien czas zagrażali tylko wolnymi. Za pierwszym razem Messi spudłował, za drugim uderzył tak, że szczęka nam opadła na podłogę. Luis Suarez zanim wcisnął hat-tricka i zapisał dwie asysty, trafił w słupek, a wcześniej… lekko przysypiał. Neymar imponował sztuczkami technicznymi, ale brakowało postawienia kropki nad i. Postawił ją dopiero w samej końcówce, kiedy ograł bramkarza i z ostrego kąta próbował włożyć piłkę do siatki, w czym pomógł mu wspomniany Urugwajczyk, dopełniając formalności z samej linii. Na koniec już Brazylijczyk własnoręcznie wpisał się do protokołu w rubryce ze strzelcami goli.
Kiedy piłkarze Barcelony postanowili zabawić się w sztukmistrzów i raczyli widownię kolejnymi próbami ośmieszenia przeciwnika (Neymar, Messi), wydawało nam się, że bardziej już nie da się ubliżyć Celcie. A jednak! Wystarczyło, że sędzia wskazał na wapno i przyszło wykonać karnego. Co w takiej sytuacji robi normalny zawodnik? To przecież proste: bierze rozbieg, zamyka oczy i sru. A co robi Messi? Podchodzi do piłki krokiem dostojnym i… lekko ją trąca. Wtedy zza pleców nadbiega Suarez i dokłada do swojej obfitej kolekcji kolejnego gola. Niby Argentyńczyk nie jest protoplastą takiego rozwiązania, ale – umówmy się – któż inny miałby pomysł i jaja, by powtórzyć zagranie Cruyffa?
To było wykonanie wyroku strzałem w tył głowy podyktowane żądzą zemsty za wrześniowe 1:4. A zemsta jest rozkoszą bogów.