Pojedynek gołej dupy z batem. Regularne lanie i patrzenie, czy równo puchnie. Teksańska masakra piłą mechaniczną. Jakiego określenia nie użyjemy, i tak będzie ono zbyt lekkie. Bielszczanie zaprosili swoich rywali do niecodziennej gry. Któryś krzyknął: „hej, wpierdolcie nam!”, drugi dodał „ja też, ja też chcę oberwać!”, trzeci nie mówił już nic, po prostu wypiął dupsko. Skończyło się na pięciu soczystych skalpach. Ale to nie tak, że gospodarze jakoś szczególnie do tego dążyli. „Górale” sami się o nie prosili, sami są sobie winni.
Jeżeli Piotr Nowak wymyślił sobie, że jego drużyna będzie podawać, podawać, podawać, podawać, podawać, podawać i jeszcze raz podawać, aż w końcu rywal straci cierpliwość – no to plan wypalił w stu procentach. Początkowo myśleliśmy, że zanudzą nas tym nieustannym graniem w poprzek, naprawdę. Piłkarze wielokrotnie wypowiadają się, że największym cierpieniem na boisku jest bieganie za rywalami, i chyba tylko tak można wytłumaczyć sabotaż, którego dopuścili się Kato i Sokołowski. Było 0:0, mecz jakoś się układał, w powietrzu pachniało skuteczną kontrą gości, aż w końcu:
– Kato popełnił harakiri i stwierdził, że nie będzie latał w nieskończoność za rywalami. wjechał jednemu, popchnął drugiego, miał spokój,
– Sokołowski wyszedł z podobnego założenia, najpierw bez sensu wyciął Milę, potem dał asystę Paixao (ten przestrzelił), a następnie wytrącił go z biegu,
– aspirował do nich Deja, który rozłożył ręce w polu karnym i piłka trafiła go właśnie w tę część ciała. Ale to było do przewidzenia. Sytuacji, w których defensywa bielszczan mogła rozkładać ręce, było dziś aż nadto.
Nieco dyskusyjna była tylko druga kartka dla Sokołowskiego – to jedna z miękkich żółtych kartek, ale sędzia się z niej wybroni, bez dwóch zdań. Flavio źle przyjął sobie piłkę i w zasadzie było już po akcji. Głupota Sokołowskiego, że w ogóle chciał igrać z ogniem.
Robiło nam się dziś autentycznie szkoda, kiedy patrzyliśmy na „Górali”, naprawdę. Z jednej strony wiadomo, że grając w dziewięciu trzeba spisać mecz na straty. Z drugiej – stanęli, nie zrobili praktycznie nic, żeby się przeciwstawić. Gdańszczanie lali ich jak leci, prezentowali przy tym cały repertuar kopniaków i ciosów, a ci nie odwzajemnili się choćby nieśmiałym plaskaczem.
Piotr Nowak przyjechał z innego świata i od razu powywracał wszystko do góry nogami. Taktyka 3-5-2, posiadanie piłki na poziomie Barcelony (także w momencie, kiedy grali po równo), jeden z najsensowniejszych graczy do tej pory (Gerson) oddelegowany do strzelania bramek Huraganowi Morąg. No i Krasić. Wszyscy wiedzieli, że nadaje się co najwyżej do pchania karuzeli, a on oparł na nim zespół, ustawił go w centralnym punkcie boiska i rozkazał dyrygować grą. Efekt? Jasne, był elektryczny, zdarzały mu się przyjęcia „na chaos”, przepchałby go nawet emeryt w kolejce na poczcie, ale było widać tę jakość. Nowa pozycja, przepracowany okres przygotowawczy czy po prostu zaufanie? Nie chce to nam przejść przez klawiaturę, ale to może być jego wiosna. Zagrał bezsprzecznie najlepszy mecz na polskich boiskach, no, ale żeby taki odnotować, musiałby po prostu trzy razy kopnąć piłkę. Poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko.
Lechia wyglądała dziś naprawdę dobrze. Wniosek? Paradoksalnie, bo strzeliła pięć bramek, musi być bardziej konkretna. Kto wie, jakby to wyglądało, gdyby rywal nie wykończył się sam. Jedyną dobrą akcję, którą przeprowadzili przy równej grze, wykreował im Marek Sokołowski. Jakby ktoś nie wiedział – w pozostałych wiosennych meczach ten piłkarz Lechii już raczej nie będzie mógł pomóc.
Oj, “Górale”, “Górale”, szkoda was. Autobus do Bielska będzie aspirował do Rekordu Guinessa. Kategoria? Najcichsze miejsce na ziemi. Ludzi dobrej woli prosimy o podrzucenie do Gdańska kilku kartonów chusteczek higienicznych. Przydadzą się.