Juergen Klopp tyle co uzyskał wypis ze szpitala, ale nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby po wtorkowym wieczorze znów tam trafił – tym razem z zupełnie innego powodu. Po 90 minutach nie wyłoniono zwycięzcy pucharowej szamotaniny i potrzebna była dogrywka. I West Ham, i Liverpool już szykowali się na karne. Kibice nerwowo obgryzali paznokcie, a trenerzy w myślach układali listy wykonawców. Tymczasem Dimitri Payet brał rozbieg przed ostatnim w meczu rzutem wolnym. 121. minuta, Młoty chytrze wyczekują piłki w polu karnym. W końcu nadeszła. Ogbonna wyskoczył najwyżej i ułożył głowę tak, by posłać ją w kierunku dalszego słupka. No i stało się – Liverpool wraca do domu z niczym.
Niespodzianka? Trudno za takową uznać wynik, jeśli weźmie się pod uwagę personalne decyzje szkoleniowca Liverpoolu. Klopp postawił na eksperymenty i posłał do boju od pierwszych minut aż sześciu żółtodziobów, a do tego cofnął Lucasa Leivę do obrony. Taki wybór z pewnością zaskoczył nawet angielskich dziennikarzy, którzy przed meczem prognozowali zupełnie inne zestawienie osobowe, bardziej zbliżone do tego z Premier League. Teraz już wiadomo, że próba wydziwiania nie wypaliła. Po prostu.
Był moment, w którym można było obawiać się powtórki z (braku) rozrywki, czyli z zeszłotygodniowego 0:0 na Anfield. Przeważała walka w środku pola, a kreatywności pewnie więcej byśmy znaleźli na zajęciach z plastyki w podstawówce. Na szczęście z czasem piłkarze się rozkręcili i zaserwowali trochę więcej konkretów. Stuprocentowe sytuacje? Były. Obite słupki? Jak najbardziej. Gole? Trzy, czyli – co tu dużo gadać – przyzwoitość zachowana. Otwarcie nastąpiło po strzale Michaela Antonio, który z powietrza wykorzystał dośrodkowanie Valencii. Po wznowieniu gry w drugiej połowie Philippe Coutinho uciszył Upton Park niezwykle sprytnym rzutem wolnym. Kiedy wszyscy oczekiwali, że Brazylijczyk pośle rogala pod poprzeczkę, ten uderzył… po ziemi.
Uwagę w tym spotkaniu zwracała także postawa obu bramkarzy. Simon Mignolet i Darren Randolph mieli pełne ręce roboty. Jak nie strzały zza pola karnego, to uderzenia po dośrodkowaniach i tak na okrągło. Golkipera Młotów szczególnie niepokoił Christian Benteke, który przy odrobinie szczęścia mógł kończyć mecz z kilkoma golami na koncie. Najbardziej może żałować sytuacji sam na sam już z dogrywki. Pod polem karnym Mignoleta szaleli za to Payet do spółki ze wspomnianym Antonio oraz Valencią (sędzia nie zauważył ewidentnego faulu w polu karnym na Ekwadorczyku).
Cóż, biorąc pod uwagę pomyłkę arbitra z 66. minuty, gdy nie gwizdnął oczywistego karnego, gol dla WHU padł całkowicie zasłużenie. Tyle, że dla Kloppa i jego kompanii stał się sztyletem wbitym w sam środek serca.