Piłkarscy działacze z Państwa Środka nie dają sobie ani chwili na odpoczynek. Dopiero co pisaliśmy o zaskakującym transferze Gervinho do Hebei China Fortune, byłego klubu Miroslava Radovicia, a w zanadrzu czekały już kolejne bomby. Guarin, Mbia czy wreszcie Ramires. To już nie noworoczne sztuczne ognie, a prawdziwe torpedy wymierzone w dotychczasowy układ sił w piłkarskim świecie.
W momencie, w którym prezes Jiangsu Suning wysłał faksem podpisaną umowę transferową w sprawie Ramiresa, pękło 200 milionów, jakie Chińczycy wydali zimą na nowych piłkarzy. To nie kompletni emeryci czy wychowani w fawelach brazylijscy magicy, którzy na widok tylu cyferek zapisanych w kontrakcie dostali małpiego rozumu. Tylko w środę zasoby ludzkie Super League powiększyły się o ubiegłorocznego mistrza Anglii i zwycięzcę poprzedniej edycji Ligi Europy.
Najdroższe transfery ostatniego półrocza w chińskiej ekstraklasie…
Jeszcze niżej, bo jakieś dziesięć stóp pod ziemią ze swoimi ambicjami, znaleźli się przecież niedawno Jadson czy Luis Fabiano. Kiedyś zachwycający w barwach Canarinhos, mierzący w występy na mistrzostwach świata dla kraju wiecznych faworytów, teraz zabawiać będą kibiców Nei Mongol Zhongyou, Dalian Transcendence czy Xinjiang Tianshan Leopard. Bo żeby nazwać to poważną grą w piłkę – no jakoś nie przechodzi nam to przez gardło.
… i na jej zapleczu. źródło: transfermarkt
Nie ambicje są tu jednak ważne, a dziesiątki miliardów juanów, które pompowane są w chiński futbol, byle tylko najliczniejszy naród świata wreszcie… nauczyć grać w piłkę. Zawodników grających w Chinach będziecie bowiem kojarzyć bez problemu, a co z chińskimi piłkarzami? A, Wang Dalei, który w Football Managerze był jednym z „wonderkidów” się nie liczy.
Może gdzieś w zakamarkach pamięci mignie wam Sun Xiang, pierwszy piłkarz z Kraju Środka w Eredivisie, Zhenga Zhi możecie ewentualnie skojarzyć z gry w Celticu z polskimi bramkarzami – Borucem i Załuską. Starsi wspomną pewnie jeszcze Suna Jihai z gry w Manchesterze City. Ponad miliardowy naród. Zaledwie trzy nazwiska znaczące dla fanów futbolu mało, by nie powiedzieć nic.
Pakują więc Chińczycy tę swoją piłkę w złoty papierek, podchodzą do tematu wychowania sobie piłkarzy zupełnie inaczej niż zrobili to Belgowie, Francuzi czy Niemcy – chcą wzory mieć u siebie, a nie dążyć do nich mozolnie i podglądać z daleka. Sypią juanami na lewo i prawo, byle tylko szybciej podnosić znaczenie futbolu w swoim kraju. No bo kto bogatemu zabroni?
Kibicom w Europie pozostaje zaś tylko odmawiać zdrowaśki. By kolejnym piłkarzem, po którego wyciągną swoje ręce miliarderzy z Państwa Środka, nie był ktoś stanowiący o sile ich drużyny. Nieosiągalne cele? Dla nich takie nie istnieją.