Reklama

Goncerz: W Katowicach albo jesteś dobry, albo wyjeżdżasz na taczkach

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 stycznia 2016, 17:57 • 6 min czytania 0 komentarzy

– Wy też obserwujecie nasze katowickie piekiełko i wiecie, że nie ma sytuacji pośrednich. Tutaj albo jest się dobrym, albo wyjeżdża się na taczkach. Jestem świadom, że oczekiwania wobec mnie będą bardzo duże, ale chcę się z nimi zmierzyć. Sam się zastanawiam, czy przeskoczę tę poprzeczkę – mówi w rozmowie z Weszło Grzegorz Goncerz, napastnik GKS-u Katowice.

Goncerz: W Katowicach albo jesteś dobry, albo wyjeżdżasz na taczkach

Napastnik, który przez półtora roku strzelił 31 goli, przedłużył kontrakt z pierwszoligowym klubem. Gdzie jest haczyk?
– Wy mi powiedzcie, bo wy interesujecie się piłką i wszystko wiecie. A ja? Cieszę się, że mogę dalej grać w Katowicach. Moim marzeniem wciąż pozostaje Ekstraklasa, ale na razie odkładam je nieco w czasie. Wierzę jednak, że w niedalekiej przyszłości się spełni.

Ale furtka z napisem „Ekstraklasa” otwierała się teraz szerzej. Byli chętni na ciebie, za pół roku byłbyś wolnym zawodnikiem.
– Było kilka zainteresowanych klubów, ale zabrakło konkretów. Gdy już były konkrety, to cała oferta nie do końca spełniała moje oczekiwania. Postanowiłem więc zostać w GKS-ie, który mocno staje na nogi. Porównuję z tym, co było pięć lat temu i widzę ogromny postęp, przemianę. Jeszcze sporo pracy przed nami, ale wierzę, że niedługo wrócimy do Ekstraklasy.

I nie kusiło cię, by lepiej spożytkować ten wygasający po sezonie kontrakt?
– Oczywiście, że kusiło. Nie chciałem czekać do samego końca, a ofert, które się pojawiły, nie nazwałbym bardzo dobrymi. W GKS-ie nie jest już to, co pięć lat temu, że zgłasza się chętny z Ekstraklasy, a zawodnik nerwowo przebiera nogami i szuka ucieczki. To dobre miejsce do pracy, z właściwym trenerem, zespołem i bazą treningową. Mam świadomość, że od wielu lat brakuje sukcesu sportowego, ale my dopiero drugi sezon jesteśmy organizacyjnie gotowi, by walczyć z największymi. Wierzę, że się uda. Liczę, że nikt mi nie powie za jakiś czas, że popełniłem błąd, ale mam to poczucie, że przynajmniej spróbowałem. Wiem, że wkrótce możemy coś osiągnąć, a sukcesu nie da się przełożyć na pieniądze.

Dyrektor ds. sportowych Górnika Zabrze, mówiąc o tobie, rzuca, że klub nie chciał robić kominów płacowych. Takie wysokie miałeś oczekiwania?
– Bzdura. Wynagrodzenie nie było w Górniku problemem, bo je zaakceptowałem. Poszło o coś innego, czego nie chcę w mediach wyciągać. Trochę śmieszne mi się wydaje, że przez zawodnika z pierwszej ligi miałby w klubie Ekstraklasy powstać komin płacowy. Szkoda tylko, że takie rzeczy pojawiają się w prasie.

Reklama

Jak to jest, że teraz mówisz o zaakceptowaniu wynagrodzenia Górnika Zabrze, a z drugiej strony – po podpisaniu kontraktu stwierdziłeś, że nie wyobrażasz sobie siebie w innym klubie?
– … ciężkie pytanie. Negocjacje to też gra, swoje chciałem ugrać. Słowa, które cytujesz, wypowiedziałem w emocjach. Mam świadomość, że to może się za mną ciągnąć, ale absolutnie się tego nie wypieram. Nie wyobrażam sobie siebie w innym klubie, ale wiem, że profesjonalna piłka to transfery z dnia na dzień i ciągła zmiana miejsca gry. Jestem szczęśliwy z tej umowy, a będę jeszcze szczęśliwszy, jeśli wspólnie osiągniemy sukces.

Z jakimi reakcjami ludzi się teraz spotykasz? Więcej jest tych zdziwionych?
– W większości z dobrymi. Ale znam też opinie, że się przestraszyłem i poszedłem na łatwiznę. Nie dbam, co ludzie mówią. Wiem swoje.

Jest tak, że faktycznie wolałeś być królem mniejszego podwórka niż w tym dużym dopiero pracować na swoje nazwisko?
– Może coś w tym jest? Może faktycznie wolałem być kimś w Katowicach, niż od nowa budować swoją pozycję? W moim wieku mogłoby już nie starczyć czasu, by wypracować sobie takie nazwisko, jak w GKS-ie. Z drugiej strony – wy też obserwujecie nasze katowickie piekiełko i wiecie, że nie ma sytuacji pośrednich. Tutaj albo jest się dobrym, albo wyjeżdża się na taczkach. Jestem świadom, że oczekiwania wobec mnie będą bardzo duże, ale chcę się z nimi zmierzyć. Sam się zastanawiam, czy przeskoczę tę poprzeczkę… Największe kluby mnie nie chciały, o najwyższe cele w Polsce bym nie grał. Jeśli z GKS-em awansuję, może nie będzie to porównywalny sukces do mistrzostwa, ale na pewno większy niż utrzymanie.

Mówiłeś, że GKS się zmienia. Widać też po zawodnikach – kiedy doszło do zmian w klubie, przyszedł m.in. trener Brzęczek – że uwierzyliście na nowo.
– Ktoś, patrząc z zewnątrz, wyciągnie tabelę z ostatnich lat i wypomni, że co najwyżej byliśmy na ósmym miejscu. To prawda. Ale przemiana w samym klubie, transfery, trener Brzęczek sprawiają, że wierzę jeszcze mocniej. Jedyne, czego nam brakuje, to sukces sportowy.

Nie za często w ostatnich latach mówiło się w Katowicach o tym awansie? Odbiło się to czkawką.
– Zdecydowanie. Hasło „Wracamy do Ekstraklasy” jest bardzo nośne i łatwo ten balonik nadmuchać. Ale proszę pamiętać, że klub niedawno wyszedł finansowo na prostą, ma wsparcie miasta i coraz lepszych zawodników. Powoli budujemy zespół. Przy odpowiedniej formy, odrobinie szczęścia i wsparciu kibiców damy radę. Zajmujemy ósme miejsce, tracimy dziewięć punktów do Arki i spróbujemy powalczyć.

Zwracasz uwagę, że ostatnie lata GKS-u były dość chude, ale i ty nie mogłeś przez wiele sezonów wstrzelić się w bramkę.
– Trzeba tutaj podkreślić rolę trenera Moskala, który zmienił mi pozycję. Byłem zawodnikiem numer 25, grałem w rezerwach, a teraz – jestem kapitanem. Przeszedłem w Gieksie wszelkie możliwe szczeble, wiele doświadczyłem. Dopiero trener Moskal przerzucił mnie ze skrzydła na „dziesiątkę”, potem do ataku. Nie pomylił się, bo w końcu zacząłem strzelać.

Reklama

Późno się to stało, miałeś chyba 24 lata.
– Byłem w takim położeniu, że nie mogłem wybrzydzać. Początkowo cieszyłem się, że w ogóle znajdowało się dla mnie miejsce w kadrze meczowej. Zdała ta zmiana pozycji egzamin.

Co jednak najbardziej dziwi, w samej Ekstraklasie debiutowałeś dziesięć sezonów temu, rozegrałeś wtedy parę meczów.
– Byłem młodym chłopakiem, nie do końca chyba świadomym tego, co ma miejsce. Ekstraklasa spadła na mnie jak gwiazdka z nieba. Właściciel klubu, Marek Koźmiński ciągnął za uszy 17-latka, który nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest. Dopiero kolejne lata – właściwie to dziesięć – uświadomiły mnie, jaką wtedy szansę dostałem. Od tamtej pory toczę mozolną walkę o powrót do Ekstraklasy i wciąż mi się to nie udało. Z tego miejsca mogę podziękować panu Markowi, bo nawet nigdy nie miałem okazji.

W jakim sensie nie byłeś świadomy?
– Wydawało mi się czymś naturalnym, że na co dzień gra się z Legią, Lechem i innymi. Później byłem w Kmicie Zabierzów, zajrzałem do mniejszych ośrodków z GKS-em Katowice i zrozumiałem pewne rzeczy. Nigdy się już nie dowiem, co by było, gdybym dłużej został w Ekstraklasie. Miałem wtedy taką możliwość, ale wolałem zostać bliżej domu i zdać maturę. Może należało trzymać się rękami i nogami właściwego klubu. Ale zapewniam, że niczego nie żałuję.

O powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej łatwiej chyba będzie za rok, prawda? Mówisz, że tracicie dziewięć punktów do miejsca dającego awans, ja odpowiadam – sześć przewagi nad dającym spadek.
– Sytuacja nie jest komfortowa, ale musimy w końcu wyjść z przeciętności. Ósmy zespół to średniak, a my chcemy być kimś więcej. Jeśli rozegramy dobrą wiosnę, a nie awansujemy, to więcej będzie argumentów za właściwymi wzmocnieniami. Musimy wypracować własny styl, zacząć dobrze grać w piłkę i wygrywać. Może się to skończyć tak, jak zawsze, że teraz Katowice już na pewno muszą awansować, no i… Ale ja wierzę, że w kolejnych tygodniach i miesiącach wypracujemy skuteczny styl. Dziewięć punktów to duża różnica, lecz nie takie sytuacje w piłce widzieliśmy. Sześć do strefy spadkowej? Zapewniam, że nam to nie grozi. Mamy zbyt dobry zespół i zbyt dobrych zawodników. Patrzymy w górę, optymistycznie. Jestem pewien, że namieszamy wiosną.

Rozmawiał PT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...