Reklama

Ryzykowne posunięcie Realu – czas na Zidane’a

redakcja

Autor:redakcja

04 stycznia 2016, 22:42 • 4 min czytania 0 komentarzy

Stało się. Jedna z najdłużej ciągnących się i zarazem najbardziej męczących sag minionych tygodni w Realu Madryt dobiegła końca. Florentino zachowywał cierpliwość jak na siebie i tak wyjątkowo długo, jednak dziś sternik Królewskich wreszcie postanowił powiedzieć „basta!”. Na konferencji prasowej zorganizowanej dzień po zremisowanym meczu z Valencią Pérez w miłych słowach postanowił podziękować Rafie Benítezowi i ogłosił światu to, czego wszyscy się spodziewali– nowym szkoleniowcem Los Blancos zostanie Zinédine Zidane. W większości wyjątkowo nieprzychylni Benítezowi redaktorzy hiszpańskich dzienników zapewne są już po kilku szampanach, zaś znaczna część fanów Królewskich oczami wyobraźni wizualizuje sobie triumfy swojego idola, tym razem na ławce trenerskiej.

Ryzykowne posunięcie Realu – czas na Zidane’a

Sam Zidane także w końcu dopiął swego. W całym tym jego kurtuazyjnym bełkocie na temat wsparcia dla pracy Rafy Beníteza mimo wszystko już od dawna między wierszami można było wyczytać, że ze zniecierpliwieniem wyczekuje on momentu, w którym ostatecznie będzie mógł rozsiąść się na ławce trenera pierwszego zespołu. W zeszłym miesiącu Zizou pytany o to, czy w razie zwolnienia Beníteza zaakceptowałby ofertę przejęcia po nim pałeczki, bez głębszego zastanowienia odpowiedział twierdząco. Podobnie zresztą wypowiedział się po zwolnieniu Carlo Ancelottiego, gdy nie było jeszcze wiadomo, kto zostanie następcą Włocha. Można więc w pewien sposób wywnioskować, że Francuz miał tak po prawdzie chrapkę na objęcie funkcji szkoleniowca Królewskich jeszcze przed startem obecnego sezonu, ale ostatecznie musiał obejść się smakiem.

Czego jednak można spodziewać się po Zidanie teraz, gdy marzenie jego i wielu madridistas stało się rzeczywistością? Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa. Być może stwierdzenie, że Real bierze kota w worku będzie przesadzone, jednak chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że na Santiago Bernabéu zdecydowano się na – bądź co bądź – dość ryzykowne posunięcie. Z jednej strony mówimy o facecie, który jest niekwestionowaną legendą klubu, cieszącą sie niemal bezgranicznym uwielbieniem ze strony fanów i znającą klub od podszewki. Z drugiej natomiast, mamy w gruncie rzeczy do czynienia z trenerskim świeżakiem. Dotychczasowej pracy Zidane’a z rezerwami Los Blancos nie da się bowiem traktować w stu procentach na poważnie. Praktycznie zerowa presja wyniku i najwyższy światowy standard do pracy z trzecioligowym zespołem sprawiają, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż Francuzowi stworzono wyjątkowo cieplarniane warunki. Nawet – mimo wszystkich wygód – brak awansu z Realem Madryt Castilla do Segunda División w zeszłym sezonie nie był w stanie w żaden sposób zachwiać pozycją Zidane’a w klubie, choć wytłumaczenie tego jest akurat nadzwyczaj proste – po co robić z tego problem, skoro na Santiago Bernabéu piłkarze ze szkółki i tak nigdy nie byli traktowani priorytetowo?

Wydaje się więc, że z początku głównymi argumentami Zidane’a w radzeniu sobie z ciśnieniem na najprawdopodobniej najgorętszym stołku na świecie będą: wspomniane zaufanie ze strony madridismo, roczny staż w roli asystenta u boku Carlo Ancelottiego w sezonie Décimy oraz znajomość zawodników, z którymi przecież w kilku przypadkach dzielił szatnię jako piłkarz, czytaj: Sergio Ramos czy Álvaro Arbeloa. Choć ze strony kibiców Realu Madryt nie brakuje głosów, że to jeszcze dla niego za wcześnie, że być może Zizou przed objęciem pierwszej drużyny powinien spróbować sił w którymś z klubów ligi francuskiej, nie ulega wątpliwości, że na starcie może liczyć na dużo cieplejsze przyjęcie i większy kredyt zaufania niż kwestionowany przez wszystkich i krytykowany za wszystko od pierwszego dnia pracy Rafa Benítez. Pytając o zdanie fanów Królewskich niejednokrotnie można również usłyszeć, że wolą oni przegrać sezon z Zidane’em na ławce niż Benítezem, który madrytczyków zamiast do tytułów zaprowadziłby w najbliższej przyszłości co najwyżej do Burger Kinga.

Koniec końców w całej tej sytuacji trudno jednak nie ulec wrażeniu, że w stolicy Hiszpanii chcieliby w końcu wyhodować własnego Guardiolę – szkoleniowca, który w przeszłości był wybitnym piłkarzem, który zna klub jak własną kieszeń i który szybko będzie w stanie złapać dobry kontakt z piłkarzami o nieraz bardzo wybujałym ego. Na podstawie ostatnich sezonów dość łatwo można obronić tezę mówiącą o tym, że rządy twardej ręki w Realu Madryt na dłuższą metę nie zdają egzaminu. Tak było z José Mourinho i tak też stało się teraz z Benítezem. Należy jednak mieć na uwadze, że nawet mimo sporego handicapu na starcie, jeśli Zidane okaże się trenerskim nieporozumieniem, wiecznie niecierpliwe i skłonne do malkontenctwa Bernabéu już nieraz w przeszłości potrafiło skutecznie sprowadzać legendy do parteru.

Reklama

Czy Zidane okaże się madryckim Guardiolą czy też drugim Garcią Remonem lub Camacho? Parafrazując Wojciecha Pawłowskiego – czas pokaże. Na razie z zainteresowaniem będziemy się przyglądać pierwszym krokom Francuza podczas realizacji tego nowego i ryzykownego projektu. Na konstruktywne wnioski nadejdzie jeszcze odpowiednia pora.

JANUSZ BANASIŃSKI

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...