Kto na Reissie zrobił większe wrażenie niż Robert Lewandowski? Jak doszło do tego, że może się pochwalić jazdą praktycznie każdym merolem? Dlaczego Piotr Świerczewski miał szafkę oblepioną zdjęciami dziewczyn kolegów z drużyny? I najważniejsze: co, do cholery, stało się z trofeum za Puchar Polski, które w mocno zabawowych nastrojach zostało przywiezione do Poznania? O tym w sylwestrowym odcinku Ale to już było Piotr Reiss!
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Ciekawe pytanie. Chyba spełnienie. Od małego byłem kibicem Lecha Poznań, zagrałem w tym klubie wiele spotkań, strzeliłem tylko dla Lecha ponad sto bramek. Jako kibic wychowany w Poznaniu – jestem z tego dumny. Poza tym – załapałem się do reprezentacji, pograłem chwilę w Bundeslidze, poznałem wielu świetnych ludzi. Nie mogę narzekać.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Król strzelców polskiej ekstraklasy i gra w reprezentacja Polski. Chyba to mogę wskazać.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Mistrzostwo Polski, którego nigdy nie zdobyłem z Lechem Poznań.
Duży transfer zagraniczny, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?
Byłem jedną nogą w Nicei. Nie wiem, czy to duży transfer, na pewno duża liga. Grałem wtedy w Hercie Berlin, z przenosin zrezygnowałem ostatecznie z powodu bariery językowej. Bałem się nauki kolejnego języka, wolałem zostać w Niemczech. Z transferów ligowych – byłem bardzo blisko Wisły Kraków. Wszystko było już dograne, to były najlepsze czasy „Białej Gwiazdy”. W ostatniej chwili zmieniłem decyzję. Przywiązanie do barw klubowych zwyciężyło.
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w jednej drużynie?
Maciek Żurawski. Znakomity piłkarz, lider reprezentacji jak i Wisły, wówczas najlepszy polski piłkarz. Fajnie było grać z nim w ataku, ale i wprowadzać go do drużyny, bo Maciek przychodził do Lecha, kiedy ja byłem jego kapitanem. Krótko grałem też z Robertem Lewandowskim, ale z boiska większe wrażenie zrobił na mnie Maciek. Robert później świetnie się rozwinął i to on jest najlepszym polskim piłkarzem ostatnich lat. Mit Zbigniewa Bońka został pokonany.
Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?
Zinedine Zidane. To był mecz w Saint Denis, Francja – Polska. Mam fajne zdjęcie, gdzie gramy atak jeden na jeden. Tak na nie czasem patrzę i zastanawiam się, kto był wtedy w posiadaniu piłki? Bo ta jest tak jakoś między nami. Świetna pamiątka.
Najlepszy trener, który pana trenował?
Trudne pytanie, bo miałem ich ponad trzydziestu. Najlepiej współpracowało mi się z Czesławem Michniewiczem. Wcześniej znałem go jako rywala z boiska i nagle został moim trenerem, starszym ode mnie ledwie o dwa lata. Pamiętam, że od razu spotkaliśmy się z radą drużyny, ustaliliśmy zasady współpracy i wszystko przebiegało idealnie. Mieliśmy świetną ekipę z Tomkiem Iwanem na czele. Nikt na nas nie stawiał a zdobyliśmy Puchar i Superpuchar Polski. Chyba z największym sentymentem wracam właśnie do tamtej drużyny.
Trener powinien być dobrym psychologiem. Wiedzieć, kiedy trzeba pożartować z zespołem, kiedy go zmotywować, a kiedy opieprzyć. Trener Michniewicz idealnie to umiał połączyć. Poza tym – jest dobrym człowiekiem. Bo człowiekiem się jest, trenerem się bywa. Pamiętam jak po zdobyciu Pucharu Polski na Legii wróciliśmy do Poznania i świętowaliśmy sukces. Impreza, na której nikt się wtedy nie oszczędzał, i na której puchar ciągle nam towarzyszył. Budzimy się rano a tu okazuje się, że… nie ma pucharu! Zrobiło się lekkie zamieszanie, prezes zaczął już wydzwaniać po zawodnikach i pytać, który ma puchar. Okazało się, że najprzytomniejszy z nas wszystkich okazał się trener Michniewicz, który… zaniósł go do domu.
O, albo jeszcze inna historia. Trening na głównej płycie przy Bułgarskiej. Murawa w trakcie lekkiego remontu, na jednej z połów były porobione wykopki, które miały zostać uzupełnione. Trener bierze nas i mówi: – Trenujemy tylko na jednej połowie, bo drugą wrony obsiadły! Pomylił wykopki z wronami – zdarza się.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Najgorzej pracowało mi się z trenerem Zbigniewem Franiakiem. To był mój trzeci-czwarty sezon w Lechu i wręcz nosiłem się z zamiarem opuszczenia Poznania. Z perspektywy czasu cieszę się, że wytrzymałem ciśnienie i przetrwałem trenera Franiaka. Nie mieliśmy ze sobą zbyt dobrego kontaktu. Ja nie miałem pretensji, że na mnie nie stawia, ale trener powinien dbać o wszystkich swoich zawodników. A on odstawił mnie na tak boczny tor, że nawet nie chciał ze mną rozmawiać. To był czas, dzięki któremu wzmocniłem swój charakter. Powiedziałem sobie wtedy, że udowodnię trenerowi, że jeszcze będę dobrym piłkarzem i chyba mi się to udało.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?
Nie, nie spotkałem. A nawet jeśli – nikt się nie ujawnił.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Będąc jeszcze czynnym piłkarzem zdecydowałem się, żeby przełożyć swoje doświadczenie na dzieci. Z perspektywy czasu – wyszło całkiem nieźle. Prowadzę akademię dla dzieci i młodzieży. Dziś możemy powiedzieć, że to jest już klub sportowy – mamy nawet drużynę seniorów. Grałem dwadzieścia lat, jakoś się na tym najwyższym poziomie utrzymywałem… Żal byłoby się z tą piłką rozstawać. Akademia Reissa to takie moje oczko w głowie.
Do niedawna byłem doradcą zarządu Lecha do spraw sportowych, czyli pełniłem rolę – tak w cudzysłowie – dyrektora sportowego. Z niezłym skutkiem, bo zdobyliśmy wtedy mistrza i pół roku po tym wydarzeniu odszedłem. Zaangażowałem się w akademię i w biznes. Niedawno skończyłem studia, teraz staram się o magistra. Cały czas się rozwijam i cieszę się, że tak pokierowałem swoim życiem.
Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?
Odejścia z Herthy do Greuther Fürth. Nie wytrzymałem presji, miałem mały konflikt z trenerem Jürgenem Röberem. Nie widział mnie w składzie. Poszedłem na wypożyczenie do Duisburga, strzelałem bramki, zostałem wybrany przez kibiców najlepszym zawodnikiem drużyny sezonu. Wróciłem do Herthy i… dalej nie miałem uznania w oczach trenera. Jeśli wytrzymałbym miesiąc-dwa, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Trenera zwolniono, w jego miejsce przyszedł Falko Götz, który cenił mnie jako piłkarza. Może miałbym większe szanse. Niepotrzebnie poszedłem do drugiej Bundesligi. To był zdecydowany krok w tył.
Największy dylemat podczas kariery?
Wtedy, gdy nie grałem w Herthcie, miałem ofertę z St. Pauli, który wówczas grał w Bundeslidze, i z niej nie skorzystałem. Dziś żałuję – potem odszedłem do drugiej Bundesligi. Jeśli już odchodziłem, powinienem był zostać w pierwszej Bundeslidze.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
Właśnie myślałem o tym ostatnio. Za pierwszą premię – chyba buty. A za pierwszą grubszą – nie pamiętam. Zbierałem na samochód.
Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?
Nieruchomości. Mieszkanie i dom.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Bywałem w kasynach, ale nie traktowałem tego jako hazard, bardziej jako rozrywkę. Jeśli przegrałem – była to kwota max tysiąca marek. W Niemczech zawodnicy w wolnych chwilach często wychodzili do kasyna, ale – jak mówię – wszystko w ramach zabawy.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Wspomniana impreza po zdobyciu Pucharu Polski. Wybór nie mógłby być inny, skoro zabawa była tak gruba, że na drugi dzień wszyscy szukali pucharu. Sam powrót też był ciekawy. Wtedy jeszcze nie było autostrady, więc w Poznaniu byliśmy dopiero nad ranem. Zatrzymywaliśmy się na parkingach, wyciągaliśmy puchar i śpiewaliśmy. Do Warszawy jechaliśmy w garniturach, więc także w nich wracaliśmy. Proszę mi wierzyć – po powrocie wyglądaliśmy jak ekipa wracająca z wesela.
Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?
Fajnie byłoby jeszcze raz pograć z Kasperem Hamalainenem. Przeinteligentny zawodnik. Z racji tego, że mieliśmy podobne umiejętności, w ciemno szukaliśmy się na boisku. Spośród piłkarzy, z którymi jeszcze nigdy nie grałem – Pawłem Brożkiem. Od lat czołowy snajper ekstraklasy, zawsze ze sobą rywalizowaliśmy, a nigdy nie mieliśmy okazji razem zagrać.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Z trenerem Michniewiczem. A biorąc pod uwagę trenerów, z którymi nie miałem okazji pracować – Jan Urban. Wiem, że ma świetne czucie. Wie, kiedy zażartować, zna życie piłkarza. Doskonale rozumie zawodnika, który w danym momencie znajduje się w słabszej formie, umie do niego dotrzeć. Po opowiadaniach to właśnie z trenerem Urbanem chciałbym popracować. Wiem, że to już nierealne, ale jak już tak sobie gdybamy…
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
Kiedyś byli lepsi zawodnicy jeśli chodzi o typowo piłkarskie umiejętności. Dziś – piłka stała się bardziej fizyczna. Duży nacisk kładzie się na przygotowanie motoryczne. Nie wiem, z czego to wynika, może z błędnego szkolenia w grupach młodzieżowych? Tak czy inaczej – bliżej nam dziś do piłki skandynawskiej niż do zachodnioeuropejskiej.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Nagrody. Pięć razy dostałem srebrną piłkę przyznawaną najlepszemu piłkarzowi regionu. Byłem piłkarzem roku „Piłki Nożnej” i „Faktu”. No i zostałem królem strzelców – a to dla napastnika chyba najcenniejsze trofeum indywidualne.
Pierwszy samochód?
Maluch. Miałem dwa.
Najlepszy samochód?
Trudno powiedzieć, bo… z racji tego, że klub miał umowę z mercedesem, jeździłem praktycznie każdym modelem tej marki. Poza S-klasą, którą sobie jeszcze kiedyś kupię. Poza tym – kilka modeli Audi, kilka BMW. Jeśli kiedykolwiek będę jeszcze wybierał auto, będzie to z pewnością niemiecka marka.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Będę lokalnym patriotą: chciałbym, żeby takim piłkarzem był Karol Linetty. To, gdzie teraz trafi, będzie decydujące dla jego rozwoju.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Mam pełno takich artykułów, moja mama prowadziła kronikę wycinków ze wszystkich gazet. Pamiętam jeden z nagłówków: „Reiss 3:0 jakiś klub”. Nie pamiętam, o którego naszego rywala chodziło, ale to miłe przeczytać coś takiego. Teraz już rzadko do tego wracam, ostatnio przeglądałem tę kronikę rok temu jak byłem u mamy na święta.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
Surfowanie po internecie. Wcześniej – oglądanie filmów.
Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?
„Trała” puszczał taki przebój. Zaraz, jak to szło… „Tylko ona jedyna, swe ciało wciąż wygina”.
Ulubiony komentator?
Nikt nie przebije Tomka Zimocha, kiedy – jeszcze będąc kibicem Lecha – słuchałem transmisji Panathinaikos – Lech z Aten. Nie widziałem spotkania a wyobrażałem sobie jak ono wygląda. No i Mati Borek, mój bardzo dobry kolega. I Krzysiek Ratajczak z Radia Merkury, który komentuje mecze Lecha.
Ulubiony ekspert?
Mati Borek, „Smoku” i „Twaro” z Canal+. Szczerze – nie wyobrażam sobie bez nich polskiej ekstraklasy.
Najważniejsza ze zdobytych bramek?
Generalnie nie rozróżniałem bramek na ważne i mniej ważne, ale jeśli mam coś wybrać – gol z finału Pucharu z Legią i hat-trick z meczu z Legią, kiedy graliśmy o utrzymanie. I też jedyna bramka w reprezentacji – ta w spotkaniu ze Słowacją. I też mój ostatni gol w ekstraklasie w Poznaniu z Zagłębiem Lubin.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Zbigniew Zakrzewski, Błażej Telichowski, Mariusz Mowlik. Trzech jajcarzy, którzy robili atmosferę. „Zaki” zagadałby każdego. Wszystko wie, wszystko pamięta, trudno z nim wchodzić w jakąś polemikę. Cała trójka miała różne szalone pomysły. Wracaliśmy kiedyś z meczu razem z jednym redaktorem, trochę alkoholu zostało wypite, więc przysnął na chwilę. Miał długie włosy, więc chłopaki powlepiali mu w nie… gumy do żucia. Chyba musiał potem odwiedzić fryzjera (śmiech).
Największy niespełniony talent?
Myślę, że Damian Nawrocik. Niesamowite umiejętności. Takiego wirtuoza piłki poza Mirkiem Okońskim nie widziałem. Liczne kontuzje przeszkodziły mu w przeżyciu co najmniej fajnej przygody z piłką.
Najlepszy podrywacz?
Mogę komuś niezłą laurkę wystawić (śmiech). Krzysiek Gajtkowski. Nie przepuścił żadnej dziewczyny. Któraś się spodobała – „Gajtuś” już był w pobliżu.
Największy modniś?
Dimitrije Injac. Zawsze sportowo, ale z klasą.
Najlepszy prezes?
Radosław Majchrzak. Niełatwo być prezesem w klubie, w którym nie ma pieniędzy. A on nie dość, że zawsze starał się wywiązywać z danych obietnic, to jeszcze nasz skład nie wyglądał najgorzej. Przez tę prezesurę musiał nieźle osiwieć, naprawdę. Są dobre czasy – wiadomo, że łatwo jest być prezesem. Jedyne, w czym możesz zawalić, to źle skonsumować wynik. A to się w Lechu też zdarzało.
Najgorszy prezes?
Myślę, że żaden nie zasłużył na to, żeby go krytykować. Odpowiem może tak – Lech ma zawsze największy problem tuż po tym jak robi dobry wynik. Tak było w 2010 roku, tak było też teraz. Ktoś gdzieś popełnił błąd. Nie mówię, że prezes – on tylko zarządza klubem od strony administracyjnej. Ale nie da się ukryć, że coś poszło nie tak.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Zdarzało się po cztery-pięć miesięcy w Lechu. Trudny czasy dla klubu, lata 2002-05.
Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?
Zdecydowanie Poznań.
Całowanie herbu – zdarzyło się?
Czasem oglądam tych piłkarzy, którzy całują te herby… Był taki jeden – nawet przez moment grał w Lechu – który pocałował ich chyba z siedem. Ja kiedy pocałowałem herb – był to tylko herb Lecha.
Alkohol w sezonie?
Nie mówię, że nie. Nie chcę kłamać czy wyjść na głupka. Piwo czy dwa po meczu – czemu nie. O wiele lepiej jest wypić dwa piwa niż litr coli.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Piotrek Świerczewski. Uwielbiał brać po treningach wyzywać na pojedynek w siatkonogę różnych zawodników. Mówił im: – Jak ze mną wygrasz, daję ci na jeden dzień mojego merola SL. Pobujasz się po mieście, pokażesz dziewczynie. Ale jak wygram ja – przynosisz mi zdjęcie swojej dziewczyny. No i Piotrek… prawie zawsze wygrywał. Trzy czwarte jego szafki było obklejone dziewczynami kolegów z drużyny (śmiech). Piotrek śmiał się: – Jak się nauczycie to przyjdźcie, pogramy, zdjęcie może zniknie z mojej szafki.
Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Nigdy nie miałem problemów z bieganiem. Wolałem biegać niż iść na siłownię, która wydawała mi się monotonna. Biegać lubię, do tej pory biegam dla siebie, ale przyznam, że wolę sam niż z kolegą na plecach.
Bieganie po górach? Różne były metody. Jedni trenerzy mówili, że trzeba wbiec pod górę, drudzy, że lepiej jest zbiegać. Przeżyłem obozy, podczas których nie używało się piłki. Pamiętam taki trening u trenera Szukiełowicza: pięć razy tysiąc metrów w lesie na nierównym terenie, który trzeba było zrobić w określonym czasie. Dzisiaj patrzę na to z sentymentem, bo dałem radę, ale… było ciężko.
Najgroźniejsza kontuzja?
Nie wiem, czy miałem tak dobry organizm czy tak dobrze się prowadziłem, ale te kontuzje jakoś mnie omijały. Najcięższa? Zerwanie więzozrostu barkowego. Trzy miesiące przerwy. Nogi raczej nigdy nie odmawiały mi posłuszeństwa.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Stadionów. Ja grałem na obiektach, które były… mało piłkarskie. Brzydkie, nieładne. Teraz to wszystko się poprawiło, aż chce się grać.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK