Zastanawialiście się kiedyś, kto topi najwięcej pieniędzy w polskim futbolu? Bogusław Cupiał, sponsorujący Wisłę Kraków, wiecznie marzący o jej wielkiej potędze? Janusz Filipiak, którego Comarch wciąż po stronie strat zapisuje sobie utrzymywanie drugiego z krakowskich klubów? Może familia Rutkowskich z Poznania, która pcha do przodu lokomotywę z Poznania?
Cóż, zapewne szczegółowe rozliczenia nigdy nie zostaną ujawnione a dokładnych wyników nie poznają nawet najwięksi gracze w naszej lidze, ale z już odtajnionych danych wygląda na to, że najhojniejszym i najbardziej szczodrym mecenasem polskiego futbolu jest… Miasto Kielce.
W końcówce 2015 roku Korona otrzymała zapowiedź kolejnej miejskiej dotacji, kroplówki, która pozwala kielczanom wegetować w Ekstraklasie. Dwanaście miesięcy temu było to 7,8 miliona złotych, niemal wyszarpane radnym, którzy mocno protestowali przeciw dotowaniu kieleckiego klubu. Pół roku później kolejne 2,8 miliona, bo przecież Korona się utrzymała w najwyższej lidze. No i wreszcie przedwczoraj, 3,8 miliona złotych w budżecie na 2016 rok.
Piętnaście milionów złotych. Jeden sponsor, jedno źródło. Nie łączny przychód z praw telewizyjnych, od drobniejszych sponsorów i dnia meczowego. Piętnaście milionów od jednego, bogatego mecenasa, który w futrzanej kurtce poddaje na złotej tacy kolejne zastrzyki gotówki dla piłkarzy i działaczy.
Zaczęliśmy sobie przypominać podobne sytuacje, ale jest ciężko. Gdy Telefonika rok temu miała przelać pięć milionów złotych dla Wisły Kraków, rozpisywały się o tym wszystkie media, a w Krakowie niemal organizowano bal na cześć Cupiała. W budżecie Wisły w ubiegłym sezonie wpływy od Telefoniki “Newsweek” szacował na sześć milionów złotych, które i tak nie trafiły w całości na konto klubu. Janusz Filipiak rok temu zwierzał się “Faktowi”, że przez dziesięć lat utopił w Cracovii koło 80 milionów złotych. Zakładając, że trochę zaniżył – to i tak maksymalnie trochę ponad osiem milionów rocznie. Przy piętnastaku Korony to jakieś drobniaki, po które potentat z Kielc nawet by się nie schylił. Okej, Korona dostała tyle (domyślnie) na półtora roku, a nie na rok, ale nadal: Filipiak został wciągnięty nosem.
Według raportu EY dotyczącego Ekstraklasy, największy udział głównego sponsora w budżecie mają w Łęcznej, gdzie Bogdanka wykłada na Górnika jakieś 6 milionów złotych przy całym budżecie utrzymującym się w okolicach dwunastu melonów (źródła: Kurier Lubelski, raport EY). Patrząc na te kwoty: Kopalnia Bogdanka prawdopodobnie mogłaby zostać w ogóle wykupiona przez bogaczy z Kielc.
Przez litość nie będziemy porównywać wkładu Kielc w Koronę z wkładem, który jeszcze nie tak dawno Murapol rzucał w Podbeskidzie. No dobra, jednak porównamy. Murapol według Ekstraklasa.net kładł swego czasu półtora miliona rocznie. To tyle, ile kieleccy altruiści gubią spiesząc się na tramwaj do limuzyny.
Pewnym usprawiedliwieniem dla Kielc mogłyby być dotacje innych miast, ale poza Gliwicami, gdzie raz miasto chciało wycelować nawet dwanaście milionów (skończyło się na siedmiu) – to sporo mniejsze kwoty. Na przykład Śląsk, w którym również miasto jest współwłaścicielem, dostał od Wrocławia marne sześć milionów. Tutaj jednak trzeba przyznać – Wrocław otrząsa się z patologii bardzo powoli, bo rok temu przebił nawet grube ryby z Kielc dotując klub kwotą astronomiczną – szesnastu milionów złotych. Jasne, część wraca w podatkach, kosztach funkcjonowania drużyny w określonym mieście i naturalnie jako opłaty za wynajem obiektów. Nadal jednak – kilkanaście milionów w piłkarski zespół?!
Morał? Często w mediach jako mecenasów sportu i dobrodziejów, którzy trwonią prywatne pieniądze na kontrakty zawodników i zachcianki szkoleniowców przedstawia się ludzi z listy “Forbesa”, albo “Wprost”. Twarze Filipiaka czy Cupiała lądują na czołówkach piłkarskich portali. Tymczasem z ekonomicznego punktu widzenia, zamiast tych dobrze znanych biznesmenów równie dobrze mogliby figurować pan Romek z Kielc, Jasiek, młody przedsiębiorca z Wrocławia i Aneta, fryzjerka z Gliwic. Nad nimi zaś Wojciech Lubawski, Abramowicz z Kielc.
Piętnaście milionów na Koronę. Ostatni raz tak dobrze zainwestowaliśmy, gdy stówka wpadła nam do studzienki kanalizacyjnej.
Fot.FotoPyK