Sześć lat temu miał miejsce mecz, który wielu Anglików walnął obuchem w łeb. Otrzeźwił ich, ocucił, sprawił, że przejrzeli na oczy. Wywołał falę głosów w stylu „panowie, obudźmy się, trzeba coś z tym zrobić!”. Arsenal – Portsmouth. Z pozoru – mecz jak mecz, „Kanonierzy” wygrali 4:1, a to zaskoczenie takie jak śnieg na święta słońce w lipcu. Ale gdy spojrzymy w wyjściowe składy… nie znajdziemy w nich ani jednego Anglika. Taka sytuacja zdarzyła się wówczas po raz pierwszy w historii Premier League.
Mniej więcej od tamtej pory w Anglii głośno dyskutuje się o bardziej rygorystycznych limitach dla obcokrajowców. Angielskie media przypominały, że podczas całej inauguracyjnej kolejki PL wystąpiło tylko 13 obcokrajowców, swój głos zabierały największe autorytety angielskiej piłki. Fakty są brutalne – na 530 zarejestrowanych piłkarzy, 361 (ponad 68%) to obcokrajowcy. Najchętniej po nie-Anglików sięga Watford (90% kadry!), Swansea (88%) i Chelsea (84%). Na Wyspach są pewni – coś z tym trzeba zrobić.
Ale jak? Pomysłów jest co najmniej kilka. Jeden mówi o możliwości sprowadzenia danego zawodnika tylko wtedy, gdy spełnia on określony algorytm (piłkarz musi należeć do federacji z pierwszej pięćdziesiątki rankingu FIFA i rozegrać w niej 75% spotkań na przestrzeni poprzednich dwóch lat, chyba że kwota transferu wynosi więcej niż np. 15 milionów funtów – to premiowałoby sprowadzanie najlepszych), wedle drugiego – kluby będą mogły mieć w kadrach tylko 12 graczy spoza UE i koniec, kropka. Trzeci mówi o tym, że w niższych ligach nie powinno być miejsca dla żadnego przybysza z Afryki czy Azji, czwarty – że kluby mogą brać obcokrajowców na pęczki, ale tylko jeśli ci są ich wychowankami, w innym przypadku będą obowiązywały surowe restrykcje. Co z tego wyjdzie – pewnie miks każdego z powyższych pomysłów. Bo że coś wyjść musi, o tym każdy w Anglii jest już przekonany.
I w sumie sprawa w Anglii przeszłaby bez większego echa, gdyby nie fakt, że reprezentacja „Lwów Albionu” już długo nie pamięta, jak to jest odnieść jakiś sukces na wielkiej imprezie (jeśli za taki uznamy choćby awans do półfinału, nie doświadczyli tego smaku już prawie dwadzieścia lat). Już mało kto robi przed nimi w portki. Owszem, nazwa robi wrażenie, ale jeśli Anglicy są wymieniani gdzieś w roli faworyta, to raczej z kurtuazji, względnie z przyzwyczajenia. Sportowo – ta ekipa od wielu lat nie rzuca na kolana.
Mecz bez żadnego Anglika w Premier League miał miejsce dziesięć lat po tym, jak Chelsea po raz pierwszy zestawiła swoją jedenastkę z samych obcokrajowców. A co czeka nas za – powiedzmy – sto lat? Mecz Premier League bez żadnego Anglika na… trybunach?