Rundę letnio-jesienną zakończyli nie tylko piłkarze – także arbitrzy odwiesili buty na kołki, gwizdki na wieszaki, chorągiewki upchnęli w koszach z parasolami lub gdzieś obok wędek, a z elektronicznej tablicy z cyferkami wyjęli zużyte baterie i wrzucili je do specjalnie oznakowanego pojemnika w supermarkecie. Na razie cieszą się pierwszym od hohoho wolnym weekendem, trawią świąteczne frykasy, wkrótce wyruszą na zgrupowania taktyczno-kondycyjne, ale zanim tak się stanie – podsumujmy sobie ich pracę w pierwszych 21 kolejkach sezonu 2015/2016.
Spotkania rundy letnio-jesiennej prowadziło 15 arbitrów – statystycznie wypada 11,2 meczu na arbitra, ale statystki przecież nie mówią wszystkiego, a mecz gwizdany przez pięciu arbitrów, zmieniających się co 18 minut wyglądałby…
– …ciekawie – wtrącił Głos Wewnętrzny, zastanawiając się, jak wyglądałyby zmiany sędziów w czasie meczu i czy zmieniany arbiter, schodząc z murawy podawałby rękę przewodniczącemu Przesmyckiemu, czy raczej ciskał w jego kierunku bidonem i kaloszem.
15 arbitrów – najwięcej spotkań poprowadził tradycyjnie pan sędzia Szymon Marciniak: 19, na drugim miejscu znalazł się wracający do formy… kurczę, to jednak nie brzmi dobrze, chyba trzeba uściślić – wracający do formy fizycznej pan sędzia Daniel Stefański, który gwizdał w 17 spotkaniach, 16 meczów sędziował pan Paweł Raczkowski, po 15 zaliczyli Paweł Gil i Mariusz Złotek… /przerwa na nabranie oddechu/ po 14 – Krzysztof Jakubik i Bartosz Frankowski, po 13 – Tomasz Musiał i Jarosław Przybył. Pan sędzia Marcin Borski prowadził zaledwie 8 meczów Ekstraklasy – średnia meczową wyrobił „dogwizdując” sobie na „zleconych”: dwa razy w I lidze, dwa razy w Lidze Europy i dwukrotnie w Pucharze Polski.
Od czasu do czasu przewodniczący Przesmycki przypominał sobie, że człowiek z żelaza to raczej wynalazek kinowy i nadmierne eksploatowanie sędziów może zagrażać ich życiu, zdrowiu, wydolności i precyzji decyzji. Dawał więc przewodniczący odpocząć czołowej grupie i sięgał po rezerwy. W rundzie letnio-jesiennej rezerwy liczyły czterech arbitrów: pan sędzia Piotr Lasyk gwizdał w Ekstraklasie pięciokrotnie, pan sędzia Sebastian Krasny trzykrotnie, a panowie Zbigniew Dobrynin i Tomasz Wajda mieli okazję poprowadzić zaledwie jeden mecz i proszę nie pytać według jakiego algorytmu przewodniczący Przesmycki przydziela mecze, bo nie jest pewne, czy on sam to wie – w przypadku jednych arbitrów po zawalonym przez nich meczu, pozwala prowadzić im kolejny (wydaje się, że pewni sędziowie mają u przewodniczącego kredyt otwarty i nieograniczony), w przypadku innych – kiwa głową, że dobrze, że uważnie, że hohoho… i na tym koniec ekstraklasowej przygody, a pochwalony sędzia niech spada gwizdać w I lidze.
Wymieniona czwórka sędziów: Zbigniew Dobrynin, Sebastian Krasny, Piotr Lasyk i Tomasz Wajda nie została uwzględniona w statystykach. Runda letnio-jesienna liczyła 21 kolejek – panowie sędziowie gwizdali w mniej niż jednej czwartej z nich i choć przy ich nazwiskach pojawiały się odpowiednie cyferki, wyciąganie z nich jakichkolwiek wniosków byłoby co najmniej ryzykowne.
W 168 meczach ekstraklasowych 15 arbitrów pokazało 687 żółtych kartek.
– 692! – powiedział portal 90minut.pl, który wie lepiej, a nawet dużo lepiej(*) więc nie będę się z nim spierał, ale nie będę też liczył po raz czternasty, żeby znaleźć pięć brakujących kartek. Przy takich liczbach pięć kartek to 0,73% więc…
– Więc i tak wstyd, gdy się mylisz – docięła Opinia Publiczna – I powinieneś liczyć nawet po raz dwudziesty!
Dobra, obiecuję, że policzę i znajdę.
Najwięcej żółtych kartek pokazał pan sędzia Marciniak – aż 89. Ponieważ jednak pokazał je w 19 spotkaniach średnia kartek na mecz w jego przypadku wynosi 4,68. Sędziego Marciniaka wyprzedza jednak pan sędzia Krzysztof Jakubik ze średnią 4,71 żółtej kartki na mecz.
– Ostrzy są… – skonstatował Głos Wewnętrzny.
Nie bardzo – w klasyfikacji czerwonych kartek i rzutów karnych obaj arbitrzy są dość nisko, więc pokazywane przez nich kartki można by raczej określić mianem „prewencyjnych” i uznać, że odnoszą skutek.
Bardzo łagodny był pan sędzia Borski – 8 spotkań, 24 żółte kartki, średnia 3 kartki na mecz. Albo nie zwraca uwagi na wydarzenia boiskowe, albo piłkarze boją się go i wolą nie ryzykować.
– Autorytet ważna rzecz – powiedziała Opinia Publiczna.
Nieobliczalność też czasem daje ciekawe efekty.
Klasyfikację „czerwoną” wygrał pan sędzia Paweł Raczkowski i wygrał ją zarówno bezwzględnie jak i statystycznie: w szesnastu meczach pokazał 5 czerwonych kartek, co daje średnią 0,31 czerwonej kartki na ligowe spotkanie. 4 czerwone kartki pokazał pan sędzia Bartosz Frankowski (0,29 kartki na mecz), a najłagodniejszy ponownie okazał się pan sędzia Borski – wyluzowany arbiter przegwizdał osiem spotkań bez sięgania po czerwoną kartkę. Lepszy od pana sędziego Borskiego…
– Chcesz dzielić przez zero i jeszcze różnicować wyniki? – zdziwiła się Opinia Publiczna, która nie czytała „Limes Inferior”.
…mógł być pan sędzia Przybył, który czyste konto zachowywał do 82 minuty swojego trzynastego meczu w sezonie, ale statystyki popsuł mu Peter Grajciar – faulując na żółtą kartkę, a ponieważ była to już druga kartka, pan sędzia Przybył z bólem serca po raz pierwszy w sezonie musiał wyrzucić zawodnika z boiska.
W tym miejscu warto też zauważyć znacząca zmianę w „kolorowym” rankingu pana sędziego Frankowskiego – do tej pory kojarzony był z gwizdaniem według podręcznika, zawsze mieścił się w ścisłej czołówce arbitrów skłonnych do „kolorowania” meczów, a tymczasem w rundzie letnio-jesiennej znalazł się dopiero na szóstym miejscu w klasyfikacji arbitrów pokazujących „żółtko” i na drugim wśród tych, którzy sięgają po czerwone kartki.
– Złagodniał? – zainteresował się Głos Wewnętrzny.
Sądząc po cyfrach, liczbach i ilorazach – nie bardzo. Chyba raczej pozostali sędziowie bardziej niż dotąd zaczęli sugerować się przepisami oraz wytycznymi do nich i stąd większa niż dotąd liczba pokazywanych przez nich żółtych kartek.
Bezapelacyjnym zwycięzcą klasyfikacji arbitrów najczęściej dyktujących rzuty karne został pan sędzia Daniel Stefański – średnia 0,59 „jedenastki” na mecz, a w liczbach bezwzględnych: 10 karnych w 17 meczach. Kolejni na liście sędziowie Raczkowski i Musiał podyktowali odpowiednio 6 i 5 rzutów karnych, co przełożyło się na średnią 0,38. Difręs spory i znaczący, a porównując statystyki pana sędziego Stefańskiego, korci, by zaryzykować tezę, że gdyby pan sędzia częściej dyscyplinował piłkarzy żółtymi kartkami, może pilnowaliby się bardziej i nie wjeżdżali tak niefrasobliwie w rywali we własnym polu.
No i wreszcie najważniejsza klasyfikacja – krem de la cośtam rywalizacji arbitrów: ranking sędziów. Tradycyjny, nieoficjalny, niezależny, bez pieczęci Kolegium Sędziów, ale – i jest to „ale” wielkości deficytu budżetowego – transparentny, publikowany co tydzień, poddawany krytyce i krytykę ową często czasem uwzględniający.
Cennik w rankingu niezmienny od lat: idealna nota meczowa to zero (mecz bez błędów lub z jakimiś tylko nieistotnymi bzdecikami), błąd wpływający na wynik meczu wyceniany jest na minus pięć dioptrii, błąd, którego konsekwencje mogą zagrażać zdrowiu piłkarza – na minus trzy dioptrie, reszta raczej uznaniowo (bo jak przeliczyć dwie błędne żółte kartki na jeden niesłuszny rzut rożny i dwa nieodgwizdane faule?), ale z zachowaniem zasad bezstronności – nawet podsumowanie not odbywa się dopiero po zakończeniu rundy, żeby bieżący wynik danego arbitra nie wpływał na jego ocenę w przyszłych meczach.
Jedyną nowością w ocenie sędziów było w tym sezonie zdjęcie z arbitra głównego odpowiedzialności za błędy popełniane przez sędziów liniowych, w sytuacji, w której sędzia główny nie miał szans, by sytuację zobaczyć i ocenić, a decyzję bocznego skorygować. W imię elementarnej sprawiedliwości – dlaczego bowiem arbiter główny ma cierpieć za to, że jego boczny ma problem ze wzrokiem i kojarzeniem podstawowych faktów boiskowych? Dlaczego nota głównego miałaby zostać obniżona tylko dlatego, że będąc 40 metrów od akcji nie zobaczył półmetrowego spalonego? Póki sędziowie główni sami dobierali sobie bocznych – OK, trudno, widziały gały co brały i jeśli ktoś chce pracować z panem sędzią /niewyraźnie napisane nazwisko/ lub panem sędzią /kleks po kawie/, to niech ma za swoje. Odkąd jednak boczni są narzucani przydzielani, obarczanie głównych skutkami ich błędów byłoby mocno nie fair. Dlatego w sezonie 2015/2016 w rankingu rozróżniam wtopy głównych oraz wtopy bocznych, oddzielam je starannie i kto wie, może w przyszłym sezonie powstanie nawet oddzielny ranking arbitrów liniowych?
– I wtedy dopiero zacznie się płacz i zgrzytanie zębów – stwierdził filozoficznie Głos Wewnętrzny, śmiechem nad pracą niektórych bocznych wybuchając.
Od dłuższego czasu walka o tytuł najlepszego arbitra toczy się między Szymonem Marciniakiem, a Pawłem Raczkowskim. Raz wygrywa jeden, raz drugi, różnice niewielkie, łamane przez kosmetyczne. Tym razem pan sędzia Marciniak wyprzedził pana sędziego Raczkowskiego o 0,2 dioptrii, co w przeliczeniu na współczesną polszczyznę boiskową oznacza jeden nieodgwizdany faul albo 1,32 niesłusznie przyznanego rzutu rożnego.
Sporym zaskoczeniem – także dla mnie, ale takie są uroki niepodliczania wyników przed zakończeniem rundy – jest bardzo (a nawet bardzo-bardzo) wysoka pozycja pana sędziego Pawła Gila oraz bardzo niska pozycja pana sędziego Tomasza Kwiatkowskiego. Dziewiętnastu na dwudziestu zapytanych kibiców oceniłoby tych arbitrów odwrotnie. Zerk w notatki… i konstatacja, że Pan Sławek miał rację, gdy mówił, iż często oceniamy arbitrów nie na podstawie ich formy i decyzji, ale przez pryzmat opinii, jaką wyrobiliśmy sobie o nich przez lata ich pracy. „Sędzia Gil to sędzia Gil”, prawda? Granat bez zawleczki, turlający się po schodach – może wybuchnąć w każdej chwili. A sędzia Kwiatkowski z kolei to angielska szkoła sędziowania, liberalizm ocen, pozwalanie na prawdziwą grę w piłkę? Cóż, może w przekroju całej twórczości taka ocena jest słuszna, ale w rundzie letnio-jesiennej pan sędzia Kwiatkowski zawalił (w sensie: wykrzywił wynik) aż pięć spotkań, a do pana Pawła Gila możemy mieć pretensje tylko o mecz Termalica-Górnik (5. kolejka), a i to ewentualnie.
– Poczekaj, poczekaj – skrzywiła się Opinia Publiczna – Jeszcze wiosną pan sędzia Gil odpali jak katiusza.
Bardzo być może – podobnie jak bardzo być może, że wiosną rozkwitnie pan sędzia Tomasz Kwiatkowski (w poprzednim sezonie dzięki znakomitej końcówce wskoczył na podium). Na razie jednak pan sędzia Gil trzyma niezłą równą formę, a pan sędzia Kwiatkowski plecie sobie rankingową sinusoidę: dobry mecz, fatalny, dobry, fatalny, przeciętny, zły.
Spocznij, można się spierać, można się nie zgadzać (sam się z pewnymi wynikami nie zgadzam, ale przecież nie będę się kłócił z cyframi), można zarzucać rankingowi wiele rzeczy z „autor nie zna się na piłce!” włącznie, a nawet na czele. Wszystko można, bo ten ranking jest jawny, dostępny, co kolejkę weryfikowany przez czytelników, a przede wszystkim – bo jest. W istnienie rankingu Kolegium Sędziów powoli przestaję wierzyć – to jakiś bajkowy żelazny wilk, jakieś statystyczne yeti, rubryczkowy potwór z Loch Ness.
– No co ty! Jak możesz? – oburzyła się Opinia Publiczna – Przecież potwór z Loch Ness istnieje! Widziałam zdjęcie! A kto widział zdjęcie rankingu Kolegium Sędziów?
Dobre pytanie…
Andrzej Kałwa
(*) chyba, że mówimy o bramce Dariusza Jareckiego z sezonu 2009/2010, którą 90minut.pl zaliczyło Tomaszowi Frankowskiemu i tak, będę się tego czepiał do krwi ostatniej kropli z żył.
Fot. AJK