Drugi najbiedniejszy kraj globu, oglądający plecy takich finansowych rekinów jak Erytrea i Burundi. Kraj – światowa stolica gwałtów. Kraj – ruina po najkrwawszej wojnie we współczesnej historii Afryki, gdzie lokalni watażkowie po dziś dzień posyłają na siebie armie uzbrojonych po zęby dzieciaków, a prawa człowieka istnieją tylko teoretycznie. A jednak to właśnie stamtąd, z Demokratycznej Republiki Kongo, pochodzi najpotężniejsza obecnie drużyna Czarnego Lądu, TP Mazembe. Świeżo koronowany mistrz Afryki, który marzy o finale z Barceloną w Klubowych Mistrzostwach Świata. Jak to się stało, że w kongijskim piekle powstała kontynentalna potęga?
***
“Chcemy być afrykańską Barceloną lub Realem”.
Moise Katumbi. Prezes, ultras, gubernator, multimilioner. Były junior i podawacz piłek Mazembe, drugi najpotężniejszy człowiek DR Konga, z ambicjami na pierwsze.
***
Niemożliwe nie istnieje dla Mazembe.
Klubowe motto.
***
Spójrzcie na mapę z miniatury. To kawał kraju
Nieciecz… e, tzn Lubumbashi. Stolica prowincji Katanga, sześć razy mniejsza niż Kinszasa
DR Kongo, dawniej Zair. Przez dekady rządzone przez szaleńca, Mobutu Sese Soko. Powiedzieć o nim, że był megalomanem, to nic nie powiedzieć: uważał się za półboga. Nosił drewnianą laskę, o której mówił, że do jej uniesienia potrzeba ośmiu mężczyzn. Zakazał noszenia czapek z leoparda, bo bardzo lubił czapki z leoparda, chciał mieć je na wyłączność. Zorganizował słynną walkę “Rumble in the Jungle” za kilkadziesiąt milionów, choć obywatele przymierali głodem. Dzięki grabieżom na budżecie wzbogacił prywatne konta o pięć miliardów dolarów. Nawet głupie wiadomości za czasów jego panowania zaczynały się wizerunkiem Mobutu wyglądającego zza chmur jak pan i stwórca. W końcu rozpętał największą wojnę w nowożytnej historii Afryki, która pożarła siedem milionów istnień,a trwała – z przerwami – od 1997 do 2003.
Zarazem Kongo to ojczyzna dla osiemdziesięciu milionów, co czyni ją dziewiętnastym najludniejszym państwem świata. Przede wszystkim jednak jest bogate w ogromną ilość surowców naturalnych, od diamentów przez miedź po kobalt i inne. Warunki doskonałe by wzrastać, by zerwać z biedą raz na zawsze.
Żadna szansa w historii świata sama się jednak nie wykorzystała, trzeba umieć po nią sięgnąć, a jeszcze zrobić to mądrze. Z tym władze mają problem.
I tu wchodzi na scenę prezes Mazembe, Moise Katumbi. Cały na biało.
***
Niektórzy kochają auta i wydają na nie miliony, inny wydają miliony na kobiety bądź wakacje. Ja kocham futbol i kocham Mazembe. Nawet mojego 17 miesięcznego syna uczę już piosenek o Mazembe.
Moise Katumbi.
***
Mogę wam opowiedzieć, że TP Mazembe założyli europejscy misjonarze, a klub nazywał się pierwotnie Saint Georges FC, a potem Saint Paul FC. Mogę wam opowiedzieć, że wkrótce zderzył się z komercją i przeszedł transformację na FC Englebert, bo tak chciał sponsor, producent opon, firma Englebert. Mogę wam opowiedzieć, że TP to skrót od “Tout Puissant” co oznacza “wszechmocni”, a który to przydomek w Lubumbashi nadali sobie po sezonie 1966, kiedy nie pokonał ich nikt.
Mogę wam opowiedzieć to i wiele więcej, ale to wszystko, łącznie z podwójnym triumfem w mistrzostwach Afryki pięć dekad temu, jest głęboką prehistorią, a kluczem do zrozumienia fenomenu Mazembe jest jeden aktualnie rozdający tam karty człowiek: Moise Katumbi, trafnie ochrzczony kongijskim Romanem Abramowiczem. Jest klasycznie z nutą lokalnego folkloru: miliony są, willa jest, flota mercedesów i BMW również, ale już na muralu przy korcie tenisowym wymalowane w scenach całe życie Katumbiego, w tym między innymi zapasy z krokodylami.
Gubernator prowincji Katanga, najobficiej obsypanej surowcami. Pochodzi z dzianej rodziny, fortunę zbił na interesach wydobywczych, a zarobione pieniądze zainwestował w transport, żywność, media, handel. Przez swoich uwielbiany, cieszy się 90% poparciem. W 2007 zmusił zagraniczne firmy wydobywcze, aby przetwarzały surowce w Katanga, a nie tylko je wywoziły – między innymi dzięki temu zyski do budżetu przez lata skoczyły z 80 milionów do 3 miliardów dolarów rocznie. Pobudował szkoły, szpitale, drogi. Suche fakty: przed nim w regionie nie było ani jednej karetki, dziś jest ich 60. Dostęp do dobrej jakości wody pitnej wzrósł z 3% do 67%. Wywalczył też minimalne płace 150 dolarów dla pracujących przy wydobyciu.
Mazembe jest jego zabawką, ale też doskonałą machiną propagandową, kombajnem na głosy. Najstarsza zasada władzy, czego chce lud? Chleba i igrzysk. Mazembe odpowiadają za to drugie. W wykrwawionym kraju sukcesy futbolowe urastają do rangi państwowej.
Katumbi swego czasu wiernie służył prezydentowi Kabili, zapewniał mu zwycięstwa w Katandze. Teraz jednak zbuntował się, został solistą. Ku niemu, a nie obecnemu rządzącemu skłaniają się giganci przemysłu wydobywczego – im też zależy na spokoju, który sprzyja interesom, a Katumbi wydaje się lepszą tego gwarancją. Ludzie w innych regionach widzą co się dzieje w Katandze, a i Mazembe, jego wizytówka, zrobiła swoje, dając milionom powód do dumy. Jest mocny, wreszcie dość mocny, by zaryzykować w grze po pełną pulę.
A wybory już w 2016. Afrykański władca łatwo ustępujący ze szczytu? Tego jeszcze nie grali, pewnie i tu też grać nie będą, Kabila łatwo się nie podda. Nawet boiskowo podjął rękawicę, AS Vita z Kinszasy w tym roku zdobyła mistrzostwo kraju, a rok temu przegrała dopiero w finale afrykańskiej Ligi Mistrzów.
Dla Katumbiego im lepszy występ Mazembe, tym większe szanse na sukces polityczny – jak nie jego, to protegowanego. Na japońskich boiskach będą się rozgrywać więc też również losy państwa.
Rok temu na meczu AS Vita – Mazembe doszło do tragedii. Gdy na boisko poleciały kamienie, policja użyła gazu łzawiącego. Panika na trybunach sprawiła, że ludzie zaczęli się tratować. Zmarło 15 osób
***
Mazembe jest zaprzężone do robienia Katumbiemu pr-u i kampanii, ale w jego zainteresowaniu klubem nie ma cienia fałszu. Jego brat w latach osiemdzesiątych był prezesem, młody sam grał w Mazembe, podawał piłki na meczach, uciekał z domu jako dziewięciolatek by wspinać się na drzewo i oglądać stamtąd starcia “Kruków”.
Prezesem został w 1997, czyli w roku, w którym piłka była kwestią trzeciorzędną. Jego samego nawet nie było w Kongo, skrył się przed wojną w Zambii. Prowadził klub przez telefon. Tak załatwiał transfery, tak nad wszystkim czuwał. Podwójną koronę zdobytą przez Mazembe w 2000 mógł podziwiać tylko korespondencyjnie. Dopiero w 2003 mógł wrócić do Lubumbushi, w przemówieniu na głównym placu obiecał wiele zmian, i trzeba mu oddać – wiele z nich realizuje.
Jeden z dwóch klubowych samolotów Mazembe. Robi wrażenie
Najbardziej lubiany przez kibiców działacz świata? Odważna teza, ale do obronienia. Katumbi organizuje ludziom z niezelektryzowanych wiosek dojazdy na mecze, nie tylko na stadion, ale także by oglądali piłkarzy na telebimach w mieście. Dofinansowuje grupy odpowiadające za doping i oprawę, dzięki czemu żyje na tyle dobrze z lokalnymi ultrasami, że przybija z nimi piątki przed każdym domowym starciem. Klub ma nowiutki stadion zbudowany za 35 milionów dolarów, posiada też dwa prywatne samoloty. To niebagatelna przewaga nad resztą stawki, bo odległości w Afryce potrafią być gigantyczne i chyba nikt nie ma takiego komfortu podróży co Mazembe. Inni często podczas pucharów przejadają budżet. Mathare United z Kenii swego czasu pół rocznego budżetu wydało na dolecenie na wyjazd w pierwszej rundzie, a drugie pół bo awansowali i znowu trzeba było pędzić na koniec świata. Mazembe ten problem nie dotyczy w najmniejszym stopniu.
Gracze zarabiają od 5 tysięcy do 15 tysięcy dolarów, do tego pokaźne premie za wyniki, co wystarcza by skusić czołowych graczy z kontynentu, a nawet powstrzymać niektórych przed wyjazdem do Europy. Do tego nowoczesna arena, baza treningowa na poziomie, niedawno powstała też akademia dla młodych.
Co ciekawe, młodzi adepci początkowo grają… boso. Na buty trzeba zasłużyć zdając testy i robiąc postępy, ale najpierw jest “oćwiczanie”, także podczas meczów ze starszyzną grającą w korkach.
Katumbi upiera się, że w swojej akademii już ma nowego Messiego. Dzieciak nazywa się Pele Pele. Powiem tylko tak: uroczy folklor.
Dobrą lekturą jest też sprawdzenie kto wynajmuje skyboxy na stadionie Mazembe. Oto Dan Gergler, izraelski miliarder. Szwajcarska firma Glencore tu, Tenke Fungumure Mining tam. Wiceprezydentem klubu jest David Forrest, szef belgijskiego giganta wydobywczego Groupe Forrest International.
Prywaciarze wiedzą, że przez futbol można trafić do serca gubernatora.
***
“Niczego nam nie brakuje, a płacą dobrze. Dlatego tak wielu z nas nie czuje potrzeby wyjeżdżać do Europy, gdzie płace są znacznie mocniej opodatkowane. Gram blisko domu, zarobiłem już na czwarty dom”.
Mihayo Kazembe, były kapitan.
***
Gdy jest dobrze, to jest dobrze, pół miliona premii do podziału po sukcesie nie należało do rzadkości. Ale szef potrafi się wściec nawet po zwycięstwie.
Porażka u siebie z Al Hilal 0:2 nie przeszkodziła awansować do finału w 2009, bo pierwszy mecz zakończył się wyjazdowym 5:2. Ale Katumbi był wściekły, że 35 tysięcy widzów w Lubumbashi musiało przeżywać taką nerwówkę, a oglądać padakę.
Ważne zwycięstwa to zawsze wielka impreza w jego willi, całonocna. I tym razem piłkarze zajechali autobusem, by świętować wejście do finału. Autobus został zawrócony, a trener Garzitto musiał świecić oczami. Katumbi, choć właśnie wszedł do finału, nie uśmiechnął się ani razu.
***
Najbardziej znanym zawodnikiem Mazembe jest Robert Kidiaba, którego kojarzycie na pewno z cieszynki “Kidiboikie, czyli specyficznego odbijania się tyłkiem od murawy przy każdym golu dla TP. Skąd w ogóle taki pomysł? – Na początku trenowałem w ten sposób mięśnie. Wyglądało śmiesznie, ale wiedziałem, że będę dzięki temu mógł szybciej podnieść się z ziemi w trudnych sytuacjach. Kolegom było jednak tak wesoło podczas moich ćwiczeń, że uznałem to za idealny sposób by wyrażać swoją boiskową radość.
Drugą gwiazdą był Tresor Mputu, dziś grający w Kabuscorpie. Jedna z historii z nim związana dobrze obrazuje cienie gry w Afryce: zaproszono ich do Rwandy na mecz pokazowy. Sparing, święto piłki, okazja do nowych kontaktów i wzbudzenia zainteresowania klubową marką w sąsiednim kraju.
Problem w tym, że rywal, armijne APR, tak bardzo drukowało, że mało co nie skończyło się linczem arbitra. Lusadisu złapał sędziego, a Mputu kopnął rodem z kung fu. Dostał wielomiesięczną karę.
***
“Jeśli ktoś zaproponowałby mi dziś pracę poza piłką, przyjąłbym”.
Trener Orlando Pirates Roger de Sa, po meczu w Lubumbashi z Mazembe. Określił to jako najgorsze doświadczeni w futbolu.
***
Mputu wściekł się na sędziowanie w sparingu, a przecież i Mazembe to nie jest klub bez grzechów. Starcie z Orlando Pirates w 2012 było czystą farsą. De Sa mówił, że czuł się jak w filmie, w czarnej komedii.
Mecz w RPA, 3:1 dla “Piratów”, Mazembe potrzebowało okazałego zwycięstwa. W prezencie dostało dwa karne, doliczone dziesięć minut i grę w przewadze.
Nie udało się, golkiper obronił obie jedenastki, skończyło się na 1:0 dla “Kruków”, a de Sa mówił o najsłodszej porażce 0:1 w życiu.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Jestem zszokowany, że CAF pozwala na takie rzeczy. Oszustwo w biały dzień – Lucky dostał czerwo za to, że staranował go gracz Mazembe. Z dwudziestu podyktowanych dla nich rzutów wolnych prawidłowe były może dwa. I nawet nie zaczynajmy o karnych… Nie wiem jak sędzia będzie dzisiaj spał, czy sumienie mu na to pozwoli.
No właśnie – nie róbmy z Mazembe i Katumbiego jeźdźców na białych koniach. Milionerowi zarzucano brak transparentności i wykorzystywanie wpływów politycznych dla własnych interesów. Samo Mazembe ubabrane było w sprawę tajemniczego przelewu dla pucharowego rywala, Dynamo Harare, a także rzekomą próbę kupienia egipskich sędziów.
Rok po sukcesie z Abu Dabi wyrzucono ich z Ligi Mistrzów za wystawienie nieuprawnionego zawodnika. Sprawa była mocno naciągana, CAF błyskawicznie pociągnęło cyngiel. Dla Kongijczyków sprawa była jasna: północna Afryka, która dominowała w futbolu na kontynencie, czuje się zagrożona przez Mazembe. Dlatego wykluczenie, dlatego też jakieś próby umoczenia klubu w skandale z sędziami.
Wielu byłoby w stanie bronić nawet meczu z Pirates. Wszyscy przeciwko nam, to bronimy się jak możemy.
***
Z roku na rok jesteśmy coraz silniejsi, naszą jakość w pełni pokazaliśmy w finale Ligi Mistrzów, mamy też doświadczonych graczy, którzy pamiętają sukcesy z 2010. Reprezentujemy boiskową jakość.
Sammy Adjei.
***
O Mazembe świat usłyszał pięć lat temu, gdy wyeliminowali Pachucę, a potem Internacional. Wtarabanili się do finału KMŚ, gdzie zebrali łomot od Interu, ale nie miało to już znaczenia: historyczny sukces i tak był faktem. Teraz marzą o powtórce – Katumbi jest nawet kibicem Barcelony, dla niego miałoby to wyjątkowy wymiar.
Choć bardziej wyjątkowy z tego względu, że sukces na klubowym mundialu byłby potwierdzeniem tego, że jest dobrym gospodarzem. Człowiekiem, któremu można zaufać, który potrafi organizować i przynieść Kongu dumę.
Możliwe, że napastnicy Mazembe będą mieli w turnieju na nodze sytuacje, których wykorzystanie będzie mogło zdecydować nie tylko o wyniku meczu, ale także o wyniku przyszłorocznych wyborów, w konsekwencji: losach drugiego największego państwa Afryki.
Leszek Milewski