Mieli szczęście, a później przewagę. Doceńmy ten remis Lecha

Jakub Radomski

11 grudnia 2025, 23:00 • 4 min czytania 7

Dlaczego uważamy, że Lech w pierwszej połowie meczu z FSV Mainz miał sporo szczęścia? Bo anulowano bramkę dla gości, którzy w tamtej akcji mogli też wcześniej trafić do siatki. Bo Kolejorz dostał rzut karny, a my mamy wątpliwości, czy on się w ogóle należał. W drugiej części gry, po czerwonej kartce dla rywala, gospodarze osiągnęli przewagę, ale marnowali dobre szanse. Szkoda. Ten mecz był do wygrania, lecz Lech musi się zadowolić remisem 1:1 z pogrążonym w kryzysie, ale jednak zespołem z Bundesligi. 

Mieli szczęście, a później przewagę. Doceńmy ten remis Lecha
Reklama

Z jednej strony do Poznania przyjechał najsłabszy zespół Bundesligi, który w tym sezonie wygrał tylko jeden ligowy mecz. Zespół, który niedawno objął nowy szkoleniowiec, Urs Fischer, i wiadomo było, że będzie jeszcze potrzebował czasu, żeby wszystko poukładać. Ale FSV Mainz to jednocześnie jedna z lepszych drużyn Ligi Konferencji, która z czterech poprzednich meczów wygrała trzy.

W Poznaniu goście robili wszystko, żeby zwyciężyć. Ale nie zgarnęli trzech punktów.

Reklama

Wszedł na boisko i po dwóch minutach strzelił gola Lechowi Poznań

W pierwszej połowie mieliśmy wrażenie, że wszystko, co dobre dla Lecha, brało się z akcji dwójkowych z Mikaelem Ishakiem. Najpierw Szwed wymienił podania z Pablo Rodriguezem, ale ten nie podjął najlepszej decyzji. Później była kolejna dwójkowa akcja, tym razem Ishaka z Alim Gholizadehem. Irańczyk mógł oddać lepsze uderzenie. Brakowało detali. To długo nie był otwarty, obfitujący w sytuacje mecz, ale na pewno wyrównany i intensywny. W końcu cios zadali goście.

Bramka na 1:0 dla Mainz potwierdziła dwie rzeczy:

  • że Joel Pereira daje drużynie więcej z przodu niż w obronie
  • że Luis Palma to świetny piłkarz w naszych realiach, ale powroty za rywalem nie są jego mocną stroną

Portugalczyk za łatwo pozwolił przeciwnikowi na dośrodkowanie, a Honduranin nie zdążył za Sotą Kawasakim. Japończyk, który dwie minuty wcześniej pojawił się na boisku, zmieniając kontuzjowanego kolegę, wykończył akcję i trafił do siatki.

Później Mainz chciało pójść za ciosem. Na bramkę Lecha ruszyła nawałnica. Jeden strzał, nie ma. Drugi – poprzeczka, ale jest dobitka i gol. 0:2. W tym momencie Kolejorz po raz pierwszy miał szczęście, bo okazało się, że Benedict Hollerbach znajdował się na pozycji spalonej. Uff, czyli ciągle 0:1.

Czy Lechowi Poznań należał się rzut karny? Mamy wątpliwości

Ta sytuacja dobrze zadziałała na Lecha. Ruszył do ataku, dwa razy interweniował Daniel Batz, bramkarz Mainz. W kolejnej akcji po dośrodkowaniu z prawej strony Palma upadł w polu karnym gości. Sędzia podyktował rzut karny, rywale Lecha pokazywali, że Honduranin dotknął piłki ręką. Obejrzeliśmy powtórki: zagranie ręką rzeczywiście było, choć gracz Lecha został w nią trafiony z bliskiej odległości, co bierze się w takich sytuacjach pod uwagę. A czy później dostał w kolano? Tu też można mieć wątpliwości. Sędzia jednak nie zmienił decyzji – kolejne szczęście Lecha – a Ishak świetną podcinką wykorzystał rzut karny.

Lech chciał wygrać ten mecz, co się chwali, ale jednocześnie zostawiał trochę miejsca w obronie. Ryzykował. Strzał Nikolasa Veratschniga świetnie obronił Mrozek (nie było to łatwe uderzenie). W drugiej połowie zaryzykował też trener Lecha. Frederiksen w przerwie zdjął przeciętnego w pierwszej połowie Filipa Jagiełłę i wprowadził za niego Timothy’ego Oumę. Miał więc w środku pola grającego z żółtą kartką Antoniego Kozubala oraz Kenijczyka, który jest piłkarzem o dwóch obliczach. Ouma to zresztą pokazał: na początku miał dwa fatalne zagrania, by chwilę później kapitalnie odebrać piłkę we własnym polu karnym. Później posłał jeszcze znakomite podanie do przodu, ale nie zorientował się w tej sytuacji rezerwowy Taofeek Ismaheel.

Lech ryzykował granie w dziesiątkę, a w dziesiątkę musieli grać rywale: w 67. minucie drugą żółtą kartkę obejrzał Veratschnig. Gospodarze ruszyli po zwycięstwo i po kolejnej dwójkowej akcji powinni prowadzić, ale Rodriguez po świetnym podaniu Kozubala nie pokonał bramkarza. To była piłka meczowa. Trzeba to trafić… Frederiksen bardzo chciał wygrać: najpierw wymienił skrzydłowych, a później za Kozubala wprowadził kolejnego napastnika, Yannicka Agnero.

Goście cofnęli się: sprawiali wrażenie zespołu, który liczy przede wszystkim na utrzymanie remisu. I to się udało – Lech nie potrafił już znaleźć sposobu na obronę Mainz, choć był blisko. Niezłą szansą był strzał Ishaka w 87. minucie, z którym poradził sobie bramkarz. Później w bramkę nie trafił w dobrej sytuacji rezerwowy Leo Bengtsson. W ostatniej minucie poznaniacy nie wykorzystali błędu golkipera i obrony Mainz. Niedługo potem sędzia zakończył mecz.

Z jednej strony można żałować, że gospodarze nie wykorzystali gry w przewadze. Ale z drugiej – warto pamiętać o tym, że Lechowi wcześniej dopisywało szczęście. I to nie tylko jeden raz.

Lech Poznań – FSV Mainz 1:1 (1:1)

  • 0:1 Kawasaki – 28′
  • 1:1 Ishak – 41′ z karnego

WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:

Fot. Newspix.pl 

7 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Raków najlepszy z polskich drużyn. TOP 3 Ligi Konferencji wygląda miło

redakcja
6
Raków najlepszy z polskich drużyn. TOP 3 Ligi Konferencji wygląda miło
Reklama

Liga Konferencji

Liga Konferencji

Raków najlepszy z polskich drużyn. TOP 3 Ligi Konferencji wygląda miło

redakcja
6
Raków najlepszy z polskich drużyn. TOP 3 Ligi Konferencji wygląda miło
Reklama
Reklama