Żeby uświadomić wam, do jak odległych czasów musimy się dziś cofnąć, napiszemy tylko, że w Stanach Zjednoczonych trwała właśnie wojna secesyjna, a w Polsce – powstanie styczniowe. Czasy, których nie ma prawa pamiętać żaden z nas. Rok 1863. Ponad 150 lat temu w jednym z obskurnych londyńskich lokali – w towarzystwie zimnego, idealnie wyważonego piwa – zebrało się paru dżentelmenów, aby omówić rzecz fundamentalną: zasady gry w piłkę nożną.
Zimno, za oknem śnieg, a w środku – gorąca atmosfera wyjątkowego skupienia. Dyskusje nie należały do najłatwiejszych. Można wręcz powiedzieć, ze były bardzo burzliwe. Podobno po którejś z mocniejszych wymian podglądów jeden z wąsatych panów postanowił opuścić miejsce spotkania. Ostatecznie jednak udało się dojść do konsensusu. Bo musicie wiedzieć, że futbol we wcześniejszej formie bardziej przypominał rugby niż futbol. Podstawowa kwestia: można było łapać piłkę w ręce. Absurd? Tak też uznali rzeczeni panowie, którzy jednogłośnie stwierdzili: „Gra rękami jest zabroniona!”. I jak powiedzieli, tak zrobili. Od tego momentu sport ten nabrał podstawowego sensu.
Przepisy zostały zatwierdzone przez sekretarza FA Ebenezera Cobba Morleya i składały się z 13 punktów. Nie da się ukryć, że nie były one doskonałe i na przestrzeni lat trzeba było wprowadzić mniejsze lub większe korekty. Przykład? W 1863 roku nie ustalono konkretnej liczby zawodników. Wówczas obie drużyny mogły przed meczem ustalić sobie, ilu ich będzie biegać po murawie. Pierwotne wymiary boiska wynosiły 180×91 (liczone w metrach), ale gdy podjęto decyzję, że na polu gry może znajdować się tylko po 11 graczy z obu zespołów, mądre głowy doszły do wniosku, że to jednak za dużo.
Druga sprawa – brak bramkarza. Na początku ustalono, że trzeba trafić pomiędzy dwa słupki, oddalone od siebie o jakieś siedem metrów. To akurat brzmi całkiem znajomo. Sęk w tym, że nikt nie pomyślał o poprzeczce. A skoro nie było poprzeczek, bezsensem byłoby wprowadzanie golkipera. Nikt przecież nie zdoła obronić piłki, która leci dobre kilka metrów nad ziemią.
Inne różnica? W pierwotnych zasadach zapisano, że gra toczy się do złotego gola. Innymi słowy, kto strzeli – wygrywa mecz. Dochodziło więc do absurdalnych sytuacji, że spotkanie trwało tylko kilka minut i oba zespoły mogły rozejść się do domów albo wspólnie ruszyć na piwo.
Ale są też przepisy, które nie uległy zmianie. Jakie? Chociażby rzut z autu. Jedyny element gry, w którym dalej można było – i nadal jest to aktualne – wziąć piłkę do rąk i ją zwyczajnie wyrzucić.
No i przede wszystkim spalony. Ktoś – zapewne całkiem bystry – pomyślał, że to jednak głupie, że zawodnicy obu drużyn mogą nieustannie filować pod bramką rywala i czekać, aż kolega z zespołu zagra w ich stronę dalekie podanie. Wyglądało to dosyć kuriozalnie i dlatego postanowiono to zmienić. Jeśli więc wasza żona/dziewczyna/kochanka zapyta, co to za głupek wymyślił ten przepisy, winę z czystym sumieniem możecie zrzucić na tamtych londyńskich wąsaczy.
***
Od tego czasu modyfikacji i nowych przepisów, które miały za zadanie stałe udoskonalenie tej gry, było naprawdę mnóstwo. Ale gdyby nie tamci wąsaci dżentelmeni, którym w dyspucie pomógł złocisty trunek, nie byłoby nawet czego udoskonalać. To im pierwszym chciało się usiąść przy jednym stole i jakoś to wszystko ujednolicić, żeby miało to większy sens. Warto o tym pamiętać.