Nemanja Nikolić strzelił dziewiętnastego gola w swoim osiemnastym ligowym meczu, co jest sytuacją absolutnie niespotykaną. Dość napisać, że Węgier – gdyby udało mu się utrzymać dotychczasowe tempo – jest na najlepszej drodze do pobicia rekordu wszech czasów polskiej ligi, czyli 37 goli autorstwa Henryka Reymana z 1927 roku. Warszawski napastnik znajduje się w niespotykanym gazie, który warto byłoby odpowiednio wykorzystać. Jak Legia może to zrobić? Jedną z możliwości – z pewnością niezbyt popularną wśród warszawskich kibiców – jest sprzedaż piłkarza już w zimowym okienku transferowym.
Jakkolwiek brutalnie to brzmi – właśnie teraz jest moment, w którym za Nikolicia można wyciągnąć najlepsze pieniądze. Na liczniku wciąż ma 27 lat, od dłuższego czasu nie miał poważnej kontuzji, a do tego legitymuje się 117 golami strzelonymi w lidze węgierskiej i fantastycznym debiutem w silniejszej lidze polskiej. I to przede wszystkim z racji na wiek jakakolwiek zwłoka ma tu niewielki sens. Wiadomo, Nemanja może być równie skuteczny wiosną, może zdobyć z Legią mistrzostwo, wreszcie przebić się w reprezentacji Węgier i osiągnąć z nią coś na Euro 2016. Czy jednak wtedy jego wartość znacząco wzrośnie? Czy można go będzie sprzedać na przykład dwa razy drożej? Wątpliwe, głównie ze względu na dość zaawansowany wiek piłkarza. Wydaje się więc, że zdecydowanie więcej jest do stracenia przy ewentualnym pozostaniu Nikolicia w Warszawie.
A zagrożeń przecież nie brakuje. Ligowi obrońcy mogą nauczyć się grać przeciwko Węgrowi lub sam zawodnik może złapać dołek formy. A w najgorszym razie, przyplątać się może jakaś kontuzja, przez którą Nemanja straci sporo czasu i długo będzie dochodził do formy. Najlepszą przestrogą jest tu sprzedany przed rokiem Miroslav Radović, który – mimo 31 lat na karku – pozwolił klubowi na zarobek rzędu dwóch milionów euro, po czym momentalnie rozsypał się w lidze chińskiej, gdzie udało mu się rozegrać ledwie pięć spotkań. Nie można wykluczyć – zwłaszcza w kontekście innej poważnej kontuzji, z którą Rado kończył jesień 2014 roku – że zostając w Warszawie również miałby poważne problemy zdrowotne. Wiadomo, kibice Legii lubią zwalać winę za utracone mistrzostwo właśnie na sprzedaż Radovicia, ale wszystko mogło się przecież jeszcze gorzej skończyć – czyli brakiem gotówki i piłkarzem na długotrwałym L4.
Spójrzmy więc na sprawę szerzej, czyli przeanalizujmy pięć ostatnich okienek transferowych Legii. Co rzuca się w oczy? Duża liczba przegapionych szans na poważne pieniądze. Niewykorzystane momenty, w których można było sprzedać piłkarza i zarobić przy tym naprawdę świetny interes. Tym bardziej, że w większości przypadków historia dalszych występów pokazała, że jednak sprzedawać należało. Kogo konkretnie mamy na myśli?
Jakub Kosecki (lato ’13): strata ok. 3 milionów euro
Legia Jana Urbana zdobyła mistrzostwo Polski, a głównym architektem sukcesu był Jakub Kosecki. Był najlepszym piłkarzem zespołu i w ogóle całej ligi, sezon zakończył z dziewięcioma golami i dziewięcioma asystami, a w rundzie wiosennej wystąpił we wszystkich meczach reprezentacji Polski. Sprzedając go wtedy, jeszcze w wieku 22 lat i po tak obiecującym okresie, można było wyciągnąć naprawdę porządną kasę. Spekulowało się, że cena za Koseckiego wynosiła trzy-cztery miliony euro, a wśród potencjalnych zainteresowanych wymieniało się nawet Atletico Madryt. A skończyło się kolejnymi dwoma latami w Legii, podczas których Kosecki zaliczył w lidze ledwie trzy gole i trzy asysty, po czym za symboliczną kwotę został wypożyczony do niemieckiego drugoligowca.
Bartosz Bereszyński (lato ’13): strata ok. 1,5 miliona euro
Historię Bereszyńskiego z pewnością dobrze pamiętacie. Fakty były takie, że po świetnej rundzie w Legii oraz okraszonym asystą debiucie w reprezentacji Polski zawodnik znalazł się w orbicie zainteresowań Benfiki. Co więcej, dograno wszystkie szczegóły, kwotę odstępnego, sposób płatności oraz indywidualny kontrakt zawodnika. Zabrakło tylko przelewu, który Portugalczycy wielokrotnie zapowiadali, i którego ostatecznie nigdy nie wykonali, bo nie dogadały się fundusze. Winy po stronie Legii tu nie widzimy, ale przez niezbyt profesjonalne zachowanie Benfiki przegapiono najlepszy moment sprzedaży „Bersia”. Dziś, dwa lata później, obrońca ma na koncie kilka kontuzji oraz przegraną rywalizację z Łukaszem Broziem, a jego forma wciąż pozostawia wiele do życzenia i ciągle sporo brakuje do dyspozycji z początku 2013 roku. Zwyczajnie brakuje regularności. Rzecz jasna na Bereszyńskim Legia wciąż może zarobić, ale pieniądze, o których była mowa dwa lata temu, wydaję się dziś absolutnie poza zasięgiem.
Daniel Łukasik (lato ’13): strata ok. 1,5 miliona euro
Obok Jakuba Koseckiego to właśnie Łukasik był największym odkryciem Jana Urbana. W Legii grywał zdecydowanie częściej niż Dominik Furman, dynamicznie się rozwijał, a w reprezentacji, w niezwykle istotnym meczu Polska-Ukraina, wystąpił w pierwszym składzie (a miesiąc wcześniej strzelił efektownego gola Rumunii). Jak pamiętamy, jego mecze z orzełkiem na piersi nie były wybitne, ale wydawało się, że przyszłość będzie należeć do niego. Spekulowano, że wstępne zainteresowanie Łukasikiem wyraził nawet Celtic Glasgow, w którym Polak miał zastąpić Victora Wanyamę. Daniel postanowił jednak zostać w Warszawie, a z klubu odszedł dopiero po roku, za za przyzwoite pieniądze do Lechii, co w tamtym momencie też było świetnym interesem. Dziś kibice Legii uważają ten transfer za prawdziwy majstersztyk, ale prawda jest taka, że w 2013 roku można było wyciągnąć za tego piłkarza o wiele więcej.
Michał Żyro (lato ’14): strata ok. 3 milionów euro
O obecnej sytuacji Michała sporo już pisaliśmy i wiele wskazuje, że jego przygoda z Legią może niedługo dobiec końca, i to w niezbyt przyjaznej atmosferze. Czyli zapowiada się na zerowy zarobek, co musi boleć, zwłaszcza w kontekście możliwości, jakie klub miał jeszcze latem zeszłego roku. Żyro rozegrał wtedy zdecydowanie najlepszą rundę w całej karierze, pociągnął Legię Henninga Berga do mistrzostwa Polski, a tylko wiosną strzelił cztery gole i zaliczył dziewięć asyst. Zawodnik był w takiej formie, że prezes Legii mógł publicznie oświadczyć, że nie sprzeda go nawet za pięć milionów euro. Ostatecznie Żyro został w Warszawie, a przez kolejne miesiące w Legii sumiennie pracował na obniżenie swojej wartości. Przez długie miesiące nie potrafił się nawet zbliżyć do dyspozycji z wiosny 2014 roku, a dziś – po poważnej kontuzji – musi walczyć o powrót do pierwszego składu Legii. W jego przypadku szansa na solidne zasilenie klubowego budżetu została bezpowrotnie utracona.
Ondrej Duda (zima ’15): strata ok. 3 milionów euro
Wydaje się, że na początku tego roku Duda był na szczycie i własnie wtedy można było zarobić na nim naprawdę wielkie pieniądze. W zgodnej opinii miał to być najdroższy transfer w historii naszej ligi, a wymieniane w jego kontekście kwoty były wręcz astronomiczne. I właściwie trudno było się dziwić, bo Słowak dopiero co skończył 20 lat, a miał za sobą fantastyczny rok, w którym zadziwił wszystkich. Sprawdzał się w lidze, ciągnął drużynę w pucharach i sprawiał wrażenie piłkarza, który z tygodnia na tydzień robi postępy. Pierwsze symptomy kryzysu formy oraz – co piszemy z przykrością – tak zwanej sodówki obserwowaliśmy już wiosną, a w całym 2015 roku Ondrej jest cieniem samego siebie. Dziś Słowak jest o rok starszy, a jego pozycja jest znacznie słabsza. Rzecz jasna Legia jeszcze swoje na Dudzie zarobi, ale pobicie transferowego rekordu ligi wydaje się dziś nierealne.
***
W każdym z wymienionych przypadków decyzja o pozostaniu w Legii okazała się szkodliwa, zarówno dla Legii, jak i dla samych zawodników. Każdy z nich z czasem cofał się w rozwoju, tracił swoje atuty i miewał momenty, w których trafiał na ławkę rezerwowych. A przecież to nie jedyni piłkarze, przy których klub przegapił idealny moment na transfer. Do tej grupy spokojnie można doliczyć Dossę Juniora i Dusana Kuciaka (obaj lato ’14) oraz Michała Kucharczyka i Orlando Sa (obaj zima ‘15). Na Portugalczykach można było zarobić więcej nie czekając, aż uwidocznią się ich problemy, odpowiednio zdrowotne i dyscyplinarne. Z kolei słowackiemu bramkarzowi latem skończy się kontrakt, więc będzie mógł odejść bez kwoty odstępnego. Natomiast „Kuchy” może mieć spore problemy z nawiązaniem do dyspozycji, jaką prezentował w pierwszym roku pod wodzą Henninga Berga.
Rzecz jasna Legii zdarzało się też idealnie trafić z transferem, a najlepszym przykładem jest tu wspomniany Dominik Furman, który zasilił klubową kasę kwotą rzędu trzech milionów euro. Ten transfer to był majstersztyk, absolutne biznesowe arcydzieło i chyba największa klapa w historii Tuluzy. Z perspektywy czasu dobre wydają się też ruchy ze sprzedażą Jędrzejczyka (2,2 miliona euro), Bielika (3 miliony euro) oraz mimo wszystko Radovicia (2 miliony euro). Wydaje się, że w każdym z tych przypadków Legia wybrała odpowiedni biznesowo moment na transfer.
Nie zrozumcie nas jednak źle – to oczywiste, że żaden klub nie powinien sprzedawać wszystkich wyróżniających się piłkarzy. Największą sztuką jest jednak zdiagnozowanie odpowiedniego momentu na transfer. Ocena, czy rewelacyjna runda w wykonaniu danego piłkarza może zostać w niedalekiej przyszłości powtórzona, czy jednak zawodnik własnie osiągnął maksimum, na jakie go stać w tym klubie. I z pewnością nie jest to łatwa sztuka.
Jakkolwiek patrzeć, pozostawienie w klubie Koseckiego, Żyry, Łukasika, Dudy czy Bereszyńskiego w dłuższej perspektywie niewiele drużynie dało. Natomiast ich sprzedaż, która swego czasu rozwścieczyłaby większość kibiców, nie osłabiłaby znacząco zespołu, tym bardziej, że w ich miejsce można było pozyskać wartościowych następców. Teraz prezesi Legii muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zimą przyjdzie najlepsza pora na transfer Nikolicia. Muszą ocenić wszystkie ryzyka związane z pozostaniem Węgra w klubie, a także przeanalizować możliwości sprowadzenia klasowego napastnika na jego miejsce. Tak szybką sprzedaż najlepszego zawodnika kibice będą mogli odebrać jako sabotaż, ale przypadek każdego z wyżej wymienionych piłkarzy każe już teraz solidnie rozważyć wszystkie za i przeciw takiego rozwiązania.
MICHAŁ SADOMSKI
Fot. FotoPyK