Mocno obsadzona była gala UFC 322, odbywająca się w Madison Square Garden. I napisać można, że karta główna nie rozczarowała, bo choć dwie walki o pasy rozstrzygnęły się decyzjami, po absolutnej dominacji jednej ze stron, to wcześniej fani dostali to, co lubią najbardziej – piekielnie mocne ciosy. A w main evencie w dodatku napisała się historia.

UFC 322, czyli nokaut za nokautem
Gdy Bo Nickel pokonał w trzeciej rundzie Rodolfo Vieirę, kończąc tym samym kartę wstępną dzisiejszej gali, fani nie mogli przypuszczać, że to tylko preludium do tego, co zobaczą w następnych kilkudziesięciu minutach. Od tego momentu UFC 322 bowiem jechało przez jakiś czas tempem wręcz ekspresowym. Nokaut gonił nokaut… i dobrze, bo niemal pewnym było, że dwie główne walki gali nieco się przeciągną. Stąd ten wjazd na ekspresówkę cieszył podwójnie – raz, że było widowisko. Dwa, że gala wcale się dzięki temu nie przeciągnęła.
Rywalizację w main cardzie otworzyli dwaj mocni zawodnicy z wagi lekkiej – Beneil Dariush stanął naprzeciwko Benoit Saint-Denisa. Francuz odbił się ostatnio po wcześniejszych dwóch porażkach i chciał podtrzymać dobrą serię. Dariush też dwukrotnie przegrał, ale również zdążył zaliczyć wygraną „na odbitkę”. Innymi słowy: była to walka dwóch gości, którzy potrzebowali kontynuacji dobrych wyników, by na powrót znaleźć się wyżej w rankingach. I cóż, udało się to na pewno jednemu z nich – Saint-Denis bowiem potrzebował ledwie 16 sekund by znakomitym ciosem na głowę rywala skończyć walkę. Dariush padł na matę, a sędzia nie wahał się ani chwili i od razu podbiegł zakończyć pojedynek.
Beneil Dariush vs Benoît Saint-Denis#UFC322 pic.twitter.com/HDp6IQGFHa
— 🥷💥▂ ▃ ▅ MMA FIGHTING SUMMARIES ▅ ▃ ▂💥🥷 (@mmafightt) November 16, 2025
Potem rywalizacja przeskoczyła do wagi półśredniej, gdzie Leon Edwards mierzył się z Carlosem Pratesem. Dwaj weterani, mający na koncie niemal tyle samo walk (i niemal identyczny bilans przed walką: Edwards 22-5-0, 1 no contest; Prates: 22-7-0), potrafiący dać z siebie w klatce wszystko i to w sposób widowiskowy. No czego chcieć więcej, mógł zapytać każdy fan UFC? A odpowiedź brzmiałaby zapewne: widowiskowego nokautu. Ale i ten w tej walce się trafił – w drugiej minucie drugiej rundy Prates trafił rywala ciosem na szczękę, a temu kompletnie odłączyło prąd. Nokaut był to tym istotniejszy, że Edwards nigdy do tej pory nie przegrał walki w ten sposób – jeśli już uznawał wyższość rywala, to decyzjami (i raz przez dyskwalifikację)
Dla Anglika to też trzecia porażka z rzędu i właściwie – przynajmniej na najbliższy czas – koniec marzeń o odzyskaniu pasa wagi półśredniej. I to koniec naprawdę bolesny.
Bolesny wieczór zaliczył też Sean Brady, czyli gość, który… w marcu pokonał Edwardsa. Dziś Amerykanin trafił jednak na szalejącego w świecie MMA Michaela Moralesa, niepokonanego Ekwadorczyka, który w zanadrzu ma właściwie cały arsenał nokautów. W stójce to gość-highlight, a jego ciosy mają niszczycielską moc. Dziś przekonał się o tym właśnie Brady, który padł na matę po otrzymaniu serii mocnych ciosów z obu stron. Morales to zresztą wybryk natury – chłop wygląda, jakby powinien rywalizować ze dwie kategorie wagowe wyżej, a jednak robi wagę za każdym razem, po prostu roznosi rywali. W tej chwili ma 19 wygranych i ani jednej porażki.
Michael Morales is just 26 years old, now 19–0 in MMA. Dude looks like a 205er competing at 170. Absolute freak athlete.
Respect to Brady for taking this fight. Plenty of fighters in today’s MMA landscape would’ve said no, with the position he was in.pic.twitter.com/eNeDDxPuBa
— AFeldmanMMA (@afeldMMA) November 16, 2025
I czeka na poważny sprawdzian. Na przykład taki z mistrzostwem w tle – bo po walce jasno powiedział Danie White’owi, że na to właśnie czeka.
Walki o pasy? Zgodnie z przewidywaniami
Zhang Weili zaryzykowała. Dwukrotna (i aktualna) mistrzyni UFC w wadze słomkowej – a przy tym dwukrotna pogromczyni Joanny Jędrzejczyk (ich pierwsze starcie pozostaje jednym z najlepszych w dziejach kobiecego MMA) – postanowiła przejść o jedną kategorię wyżej i zmierzyć się z tą, której boi się każda kobieta w UFC. Czyli z Walentiną Szewczenko. Jasne, Ukrainka nie jest niepokonana – w przeszłości dwukrotnie uznawała wyższość Amandy Nunes, a w 2023 i 2024 roku Szewczenko najpierw sensacyjnie straciła pas na rzecz Alexy Grasso, po czym zremisowała w rewanżu. Dopiero trzecia walka okazała się tą, w której rywalkę pokonała i odzyskała utracone mistrzostwo.
Da się więc z nią wygrać. Ale trzeba mieć niesamowite umiejętności, kupę szczęścia i potrafić odeprzeć – lub skontrować – parterowe zapędy Walentiny.
A Zhang Weili nie potrafiła. Ich walka była więc dominacją jednej zawodniczki, bo Szewczenko co rundę obalała Chinkę, a potem kontrolowała sytuację. Weili nie potrafiła się uwolnić, nie było o tym mowy. I to nawet nie było tak, że Walentina od razu ruszała po obalenie – robiła to właściwie dopiero wtedy, gdy dała się wyszaleć rywalce. Zhang niby kilka razy trafiła ją w stójce, ale czy choć przez chwilę zakładaliśmy, że może to wygrać? Nie, nie było na to szans. Szewczenko miała pełną kontrolę i szła po swoje. Sędziowie wypunktowali ten pojedynek w jedyny możliwy sposób – 50-45 dla Ukrainki.
A potem powtórzyli tę punktację przy okazji main eventu.
Tam Isłam Machaczew szedł po drugie mistrzostwo w UFC. W przeszłości był już czempionem wagi lekkiej. Pas zdobył pokonując Charlesa Oliveirę, po czym obronił go w starciach z Alexandrem Volkanovskim (dwukrotnie), Dustinem Poirierem i Renato Moicano. Miał mierzyć się jeszcze z Armandem Carukjanem, ale ten doznał urazu pleców i wycofał się z pojedynku. Machaczew dostał dzięki temu czas na przemyślenia i uznał, że czas pójść wyżej. Zwakował więc to mistrzostwo i przeniósł się do rywalizacji w wadze półśredniej, gdzie mistrzem był Jack Della Maddalena.
Nie bez powodu używamy jednak czasu przeszłego – Australijczyk bowiem pasa już nie ma.
Dziś nie pokazał w klatce nic, bo rywal po prostu mu na to nie pozwolił. Co runda, to ten sam schemat – chwila na znalezienie dobrego momentu, potem obalenie i praca w parterze. Pogratulować Della Maddalenie można właściwie tylko tego, że nie dał się poddać, bo Machaczew kilkukrotnie był już bliski znalezienia miejsca na odpowiednią dźwignię. I w sumie tego, że dotrwał do końca, bo co rundę, to mniej było w nim wiary, że cokolwiek w tej walce zrobi. Machaczew odebrał mu resztki nadziei, kontrolując sytuację w każdej jednej rundzie.
ISLAM MAKHACHEV HAS DONE IT 😱 🏆
A SUPERB PERFORMANCE FROM MAKHACHEV TO BECOME THE NEW UFC WELTERWEIGHT CHAMPION 👏 #UFC322 pic.twitter.com/i9MwRLOCNU
— Adarsh (@Adarshkumar_05) November 16, 2025
I choć nie było to starcie najciekawsze dla widzów, to nie sposób było nie podziwiać tej rutyny, niesamowitej pracy w parterze. Dagestańczyk nie dał rywalowi ani jednego punktu zaczepienia. Jeśli Della Maddalena wstawał, to dlatego, że Isłam mu na to pozwolił. Jeśli się obracał, kontrował, szukał rozwiązania, to Machaczew z miejsca ustawiał się odpowiednio do nowej sytuacji. Serio, zero szans. Taka to była walka. Machaczew podbił więc nową kategorię i możliwe, że pasa prędko nie odda.
Bo jego umiejętności są kosmiczne. To inny poziom. A to przecież gość, który bazuje nie tylko na parterze – gdy trzeba, potrafi mocno uderzyć, dobrze czuje się w stójce.
Fighter kompletny, po prostu.
Fot. Newspix