Przez lata wmawiano nam, że z lepszymi drużynami Polska nie może grać inaczej niż skrajnie defensywnie, kopać lagi na Lewandowskiego, stać w dziesięciu we własnym polu karnym. Robiono wariatów z ludzi, którzy chcieli czegoś więcej, tłumacząc nam, że piłkarzy mamy słabych i trzeba zejść na ziemię, bo w tym układzie osobowym nie da się wymyślić czegoś innego. Cóż – jak pokazał wczorajszy mecz, jednak się da.

I to nie jest dyskutowanie z tezami, które nigdy nie padły, przecież Jerzy Brzęczek pomstował po meczu z Austrią (!), że tamci mają ludzi w Bundeslidze, a on kończył spotkanie piłkarzami z Championship. Był zadowolony z gry przeciwko Holandii, kiedy opuściliśmy własną połowę ze dwa razy.
Cała narracja wokół mundialu 2022 też była nastawiona na brzydki futbol. Krychowiak mówił wprost, że teraz będziemy tak grać, bo inaczej nie pójdzie, zresztą wszyscy pamiętamy, jak tamten turniej wyglądał – momentami prymitywnie.
Eksperci? Marek Koźmiński powtarzał, że przyda się kubeł zimnej wody, bo nie możemy odnosić całego zespołu do Lewandowskiego i Zielińskiego, a reszta nie jest taka dobra i generalnie dajcie spokój.
Do tego cała masa wpisów tych – tak uważali – rozsądnych kibiców, którzy też apelowali o opamiętanie na zasadzie: gdzie my, a gdzie poważny świat piłki.
No i co powiecie teraz?
Nie chodzi o to, by ogłaszać, że przez baraże przejdziemy bez straty bramki i w zasadzie należy wybierać już miejsce do świętowania medalu mistrzostw świata, tylko jeszcze nie wiadomo jakiego koloru. Chodzi o to, że jednak można znaleźć tę pozytywną szarość pomiędzy skrajnościami – nikt normalny nie chce i nie wymaga tiki-taki z zespołami pokroju Holandii, zwycięstw po 5:0, ale też nie można się zgodzić na zrobienie z tej drużyny bandy totalnych ułomków, która musi prosić rywala o przekroczenie środka boiska.
Od początku chodziło o takie mecze jak wczoraj. Czyli granie ze świadomością własnych ograniczeń, ale jednak GRANIE W PIŁKĘ NOŻNĄ. Reprezentacja Polski wczoraj wyglądała jak drużyna piłki nożnej, a nie jak zespół, który ma z tym sportem wspólne tylko korki, spodenki i getry. Można się było cofnąć, ale można też było kontrować i nawet w odpowiednich momentach zaatakować pozycyjnie, co dla fanów minionej – miejmy nadzieję – narracji, brzmi jak majaczenie człowieka z gorączką.
A przecież nie stało się tak, że od czasów Brzęczka czy Michniewicza wyrosło w Polsce stu wybitnych zawodników i teraz Urban przebiera w nich jak królewicz, ma ruch taki, że strach mu z domu wyjść, bo może się natknąć na świetnego piłkarza, który wyjdzie zza rogu. Nie, wczoraj przez cały mecz grał zawodnik z jedenastej drużyny Ekstraklasy, potem na zmianę dołączył jeszcze jego kolega z Legii i ponadto gość z czternastego zespołu tej samej ligi (który nawinął przy linii dwóch Holendrów i zarobił jednemu żółtą kartę). Za obronę odpowiadał rezerwowy z Romy i Tomasz Kędziora, odzyskany dla reprezentacji po raz tysięczny, ale nie dlatego, że błyszczy w jakiejś super mocnej lidze, tylko występuje w Grecji.
Ale nawet nie w Olympiakosie.
Polska – Holandia 1:1. Szokująca sprawa: ta reprezentacja potrafi grać w piłkę
I co, to jest jakiś wybitny stan posiadania, sytuacja skrajnie lepsza niż kilku piłkarzy z Championship? Nie, nie jest. Tymczasem ta grupa ludzi dopuściła Holendrów do trzech celnych strzałów, z czego dwa były w akcji bramkowej, a ten trzeci obroniłby golkiper z okręgówki.
Teraz ktoś powie – ale Holendrom się nie chciało, im wystarczył remis. Kuźwa, jaka ta gderanina jest bezsensowna. Kiedy my tracimy punkty z tym słabszym, to słychać głosy nawoływania do rozwiązania polskiej piłki nożnej, wieczne biadolenie, że jesteśmy najgorsi, te populistyczne bzdury, że budżety na piłkarzy trzeba przeznaczyć na nauczycieli albo inny potrzebniejszy zawód. Ale kiedy my urwiemy punkty komuś lepszemu, to albo temu lepszemu się nie chciało, albo wystawił rezerwy, albo imprezował dzień wcześniej, albo sto tysięcy powodów, byleby umniejszyć wynik.
Takim ludziom nie dogodzisz – jak trafią piątkę w totka, to zapytają, czemu nie szóstkę, jak trafią szóstkę, to czemu kumulacja taka mała.
Owszem, na sam koniec spotkania czuło się, że Holendrom ten remis leży, ale co z pierwszą połową, kiedy nic nie potrafili zrobić? Wtedy też im się nie chciało, też odpuścili? Dajcie spokój. Ileż to meczów było, kiedy rywal nie musiał, a i tak z nami jechał. Wczoraj też by pojechał, gdyby mógł, ale nie mógł.
Cholera wie, kiedy ostatni raz widzieliśmy tak mądrze i dobrze grającą kadrę. Polska – Anglia 1:1? Fajne spotkanie, ale tam nie stwarzaliśmy my, ani oni, a i tak remis wywalczyliśmy rzutem na taśmę. Polska – Hiszpania 1:1? Jednak sporo szczęścia, rzut karny, potem Szczęsny rzucający się pod nogi Moracie. Polska – Szwecja 2:0? Tak, trzeba docenić tamtą wygraną, ale prawdę mówiąc mogło się to spotkanie różnić od tego ze Szwedami na Euro tym, że na Euro Forsberg strzelił na początku, a w Chorzowie Szczęsny jednak temu Forsbergowi przy 0:0 obronił.
Więc kto wie, być może to najmądrzejszy i najbardziej rzetelny mecz od czasów Adama Nawałki. Przy lepszej skuteczności – wygrywamy.
Potrzebny był plan, no i ten plan był
Docenić trzeba przecież wiele rzeczy – porządne granie w tyłach, co nie było oczywiste (delikatnie mówiąc). Trzymanie się cały czas świetnego pomysłu z Kamińskim orbitującym wokół Lewandowskiego, co uruchamia i jednego, i drugiego. Oczywiście ktoś powie, że pomógł transfer Kamińskiego do Koeln i prawda, ale przez lata takiemu Zielińskiemu nie potrafiłby pomóc nawet transfer do Chicago Bulls z Jordanem (swoją drogą i Piotrek zagrał wczoraj bardzo dobrze). Zatem selekcjoner też musi umieć z takich historii skorzystać.
Ale przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że w środku pola zagraliśmy bez przecinaka, szóstki, gościa z prehistorii futbolu. No już się nie gra na takich ludzi – musisz umieć przejąć, zagrać do przodu, nie tylko do najbliższego, musisz potrafić podciągnąć z piłką parę metrów, dać drużynie oddech, a nie tylko wślizg i łokieć. Czasy Jacków Góralskich dawno minęły, ich czas jest teraz na poziomie pierwszej ligi.
Już dał nadzieję Probierz, że od tego prymitywizmu odejdziemy, ale szybko tę nadzieję zabrał. Oby Urban nie zrobił tego samego.
Ciekawy jest też przypadek Kapustki – średni piłkarz ze średniego zespołu, tymczasem wczoraj nie przeszkadzał. Dlaczego? Bo trafił do uporządkowanego środowiska, w którym każdy wiedział, co ma robić. Gdyby trafił do bałaganu, o, jak w Legii na przykład, to by jednak przeszkadzał i też miarą rozwoju tego zespołu jest to, że braki Kapustki udało się przykryć.
I pewnie, szkoda, że „znów” remis z kimś wielkim, że nie udało się odczarować takiego przeciwnika i wynikowo jest w zasadzie to samo co za Michniewicza, Sousy czy Brzęczka. Ale jednak wiara po takim spotkaniu może być inna, większa, że w końcu pójdzie za tym coś więcej niż chwilowa radość.
Bo, powtórzmy, graliśmy w piłkę. I o to cały czas chodziło, o granie w piłkę. Kontrolowaliśmy mecz, mimo niższego posiadania piłki (pozdrowienia do Rumunii).
Teraz tego nie zepsuć, tylko rozwijać dalej. Jeśli pokażemy taki futbol w barażach – pojedziemy na mistrzostwa świata.
WIĘCEJ O MECZU POLSKA – HOLANDIA NA WESZŁO:
- Kamiński w gazie, profesor Kędziora i błąd Grabary [NOTY POLAKÓW]
- Race na murawie Narodowego. Już lepszy piknik niż taki chlew
- Doping wrócił na Narodowy! Dostało się PZPN i Tuskowi
Fot. Newspix