Reklama

Wilczyński: Polska ma niski poziom szkolenia. Winni są trenerzy [WYWIAD]

Jakub Białek

22 października 2025, 12:51 • 16 min czytania 26 komentarzy

Wszystko, co chcecie wiedzieć o kłopotach polskiego szkolenia, ale nie mieliście kogo zapytać. Wiesław Wilczyński, twórca Escoli Varsovia, jednej z najlepszych polskich akademii, diagnozuje systemowe bolączki w kształceniu polskich piłkarzy. Niski poziom trenerów, przepakowanie PR-em, dyskusyjny podział finansowania ministerstwa, nastawienie na wynik, brak państwowej strategii sportu i wiele, wiele innych. Zapraszamy na wywiad o problemach polskiego szkolenia.

Wilczyński: Polska ma niski poziom szkolenia. Winni są trenerzy [WYWIAD]

Jakub Białek: Nie zgadza się pan z tym, w jaki sposób ministerstwo rozdysponowało środki na szkolenie po reformach Sławomira Nitrasa.

Reklama

Wiesław Wilczyński: Jesteśmy w dziesiątce najlepszych akademii w Polsce…

…ale największe wsparcie otrzymują akademie przy klubach Ekstraklasy i I ligi.

My tego kryterium siłą rzeczy nie spełniamy. Zostaliśmy ukarani podwójnie, bo przy tworzeniu budżetu zabrano nam z certyfikacji 280 tysięcy złotych. Wskazywałem w pismach do ministra Sławomira Nitrasa, że powinno się nagradzać za dobrą pracę, zwłaszcza, że łatwo ocenić, kto jak pracuje. Sport jest mierzalny.

Wynikami sportowymi?

Nie tylko, ale nimi także. Sport to rywalizacja. Często ostatnio słucham, że powinno się wyłączyć wyniki z piłki juniorskiej, zwłaszcza w pierwszym okresie, mówi tak na przykład Radosław Matusiak. Cezury są różne, np. do 14 lat. Trzeba wykazywać brak zrozumienia dla sensu sportu, by wygłaszać takie tezy. Rywalizacja jest immanentną częścią sportu. Nie można jej pomijać. A gdzie później jest charakter? Mogę wyszkolić świetnego zawodnika, a potem go kopną, przesuną i przestanie grać. Mental rodzi się w walce. Często wydajemy skrajne opinie i proponujemy zmiany, które są niemądre.

Sport to współzawodnictwo, a nie samo szkolenie, bo to nigdy nie zainteresowałoby dzieci i młodzieży. Potrzebna jest jednak mądrość trenera, żeby nie był nastawiony tylko na wynik, ale na mądrą rywalizację. Taką, w której zawodnicy mają jak najczęściej piłkę, atakują pozycyjnie, a nie murują bramkę i kopią do przodu. Piłkarze powinni mieć jak najczęściej kontakt z piłką w czasie gry, tylko wtedy nauczą się techniki i rozumienia taktyki. Reasumując, wynik sportowy powinien być środkiem szkolenia, a nie jego celem.

Wiesław Wilczyński o szkoleniu: Mamy w kraju bardzo niski poziom

Jeden trener będzie mądry, drugi nie, na koniec wygra ten niemądry, a ludzie powiedzą, że szkoli najlepiej, bo jest na pierwszym miejscu. 

To prawda. Uważam, że mamy w kraju bardzo niski poziom szkolenia. Powoli się wszystko zmienia, jest coraz więcej ludzi, którzy to rozumieją.

Co jest powodem?

Trenerzy. To oni są na niskim poziomie. Nie wszyscy oczywiście, bo jakąś elitę byśmy wybrali. Poziom spadł, od kiedy nastąpiła deregulacja zawodu, jakiej dokonał premier Gowin. Dzisiaj każdy, kto skończył osiemnaście lat i zdobył średnie wykształcenie, może zostać szkoleniowcem i robić kolejne licencje. Dochodzimy do paradoksów – szkoli się dużo, a później ci trenerzy idą na łatwiznę. Nie chcą uczyć się piłki. Wolą we trzech z licencją UEFA C założyć szkółkę, czwarty kolega zrobi im piękną stronę i poprowadzi media społecznościowe, z których wynikać będzie, że oni najlepiej szkolą w Europie, tylko Real i Barcelona mogą im dorównać. I tak biznes się kręci.

Trenerzy potrzebują doświadczenia, praktyki, a nie od razu zakładania szkółek. Mało tego – często nazywają swój klubik akademią. Proszę zauważyć, że w Warszawie i przyległych gminach jest 275 klubów piłkarskich. Ktoś powie – to dobrze, potwierdzam, niech powstanie jeszcze więcej Nam jednak zależy też na jakości. I tu jest kolejny problem – powinno się zdefiniować, czym jest akademia, a czym szkółka.

Jeśli otworzę szkółkę i zatrudnię dwóch trenerów, mogę ją nazwać akademią?

Oczywiście, że tak. I tak robią.

Akademia brzmi przestiżowo.

W szkoleniu jest więcej PR-u niż uczciwej oferty. Jest wolny rynek, niech będzie tysiąc klubików, tylko niech ktoś zarządzający piłką określi rangę danej szkółki. Jak w szkolnictwie wyższym, gdzie ma pan wyższą szkołę, akademię, uniwersytet. Nazwa jest zależna od tego, co dany podmiot prezentuje i gdzie trafiają jego absolwenci. Nie każdy może nazywać się uniwersytetem. To minister – po aplikacji danej szkoły – decyduje, czy daje mu taką nazwę.

Tak samo powinno być w piłce. Prawo do nazwy akademia powinny mieć tylko te podmioty, które dostaną na to certyfikat władz piłkarskich. W ten sposób rodzice rozpoznawaliby jakość szkolenia w danym miejscu. Niby taka prosta rzecz, a skutkuje tym, że ludzie nie wiedzą, gdzie mają posłać swoje dziecko. Oddzielmy akademie profesjonalne od szkółek piłkarskich tzw. grassroots.

Czy takiej roli nie miała pełnić certyfikacja PZPN? To program oceniający jakość szkolenia w danych szkółkach czy akademiach, na koniec szkółka dostaje certyfikat – brązowy, srebrny albo złoty.

Certyfikacja nie spełnia swojej roli, bo PZPN poszedł w niej bardzo szeroko. Kieruje się różnymi kryteriami, ale niekoniecznie sportowymi. W Warszawie było wiele podmiotów ze złotą gwiazdką, których ja w ogóle nie znałem. Raczej nie dlatego, że się nie interesuję, ale może moja wiedza jest zbyt płytka… Nie znałem ich dlatego, że nie mieli wyników sportowych, a wynik jest pochodną jakości szkolenia.

Kiedy już określimy, co to jest akademia, powinno się wydzielić dwadzieścia czy trzydzieści topowych w kraju podmiotów na podstawie wyników, oceny trenerów, bazy, opieki medycznej, metodologii szkolenia i kilku innych kryteriów. Do tej grupy – nazwijmy to roboczo: platynowej – powinny być skierowane środki finansowe. To wszystko musi być jednak osadzone na szerokiej piramidzie. Na dole: małe kluby, szkółki, UKS-y. Później: najlepsze ośrodki, kluby w województwie. A na szczycie: najlepsze akademie. To miałoby sens. A tak – jest wolna amerykanka.

Wilczyński o kasowaniu wyników w piłce dziecięcej. „Niemądry pomysł”

Jeśli największe finansowanie mieliby ci najlepsi, byłaby też motywacja, żeby szkolić jak najlepiej. Kryteria zawsze budziłyby jednak dyskusje.

Na końcu byłby wynik sportowy. Ale tylko w starszych rocznikach, żeby żaden specjalista od promowania piłki bez wyników nie posądził mnie, że oszalałem. Nie może być wynikomanii w kategoriach dzieci.

Inny aspekt sprawy. Są trenerzy, którzy murują i grają piłkę na szybkiego zawodnika na skrzydle robiącego im wynik. Proszę zauważyć – średnio 95% meczu zawodnik spędza bez piłki. Jeżeli trener promuje grę defensywną, to tym bardziej on nie będzie miał z nią kontaktu. Jak młody człowiek ma się nauczyć gry w piłkę, gdy przyjmuje się taką taktykę? To jest sport na krótki dystans, bez sensu.

Problemem piłki juniorskiej jest słaba selekcja. Nie bierze się pod uwagę talentu, a warunki fizyczne chłopaka, które nie mogą być kluczowe w doborze do zespołu Jeden z naszych roczników grał ostatnio mecz w ośrodku Hutnika. Patrzę z daleka… Pomyślałem, że ojcowie grają z dziećmi. Podchodzę bliżej – czternastoletni wyrośnięci młodzi ludzie kontra moi mali, którzy sięgają im do połowy. Przegraliśmy ten mecz 1:2. Wcale nie byłem tym zmartwiony. Pomyślałem sobie, że za pół roku to się może wszystko zmienić. I ci mniejsi podrosną, a potem będą dużo lepsi od tych wysokich i silnych.

Widać to szczególnie w kategoriach U-15. Mamy tam chłopów po 1,85 m z zarostem, którzy są już mężczyznami. Mamy tam też dzieci, które wolniej dojrzewają. Ci więksi się przepchną, przewrócą rywala, ta fizyczność odgrywa wielką rolę. Często widzę, że trenerzy nie skupiają się na wyszukiwaniu talentów, ale zawodników na tu i teraz, na ten sezon, na ten mecz. On ma być duży, silny, ma zepchnąć rywala, strzelać bramki. Później to się wyrównuje, w starszych kategoriach okazuje się, że ci duzi już stanęli w rozwoju fizycznym, a ci mniejsi zaczynają rosnąć i często ich przerastają. Jak trener chce mieć wyniki – bo przecież go przez ich pryzmat oceniają – to skłania się ku tych większych. A to bez sensu.

Gubimy naprawdę utalentowanych chłopców. To bardzo ważne, co zawodnik widzi na boisku, w jaki sposób kreuje grę, czy podaje do zawodników mających wokół siebie przestrzeń. To jest talent. I tacy piłkarze często przepadają w młodszych kategoriach z tymi silniejszymi.

Jesteśmy w stanie to zmienić? Nie można systemowo wpływać na wybory trenerów.

Dlatego jestem zwolennikiem postawienia na jakość w szkoleniu trenerów. Trener musi mieć określoną osobowość. Wiedzę z zakresu psychologii, pedagogiki. Posiadać kulturę osobistą, potrafić budować relacje z dziećmi i rodzicami. Jaką może mieć wiedzę człowiek, który ma osiemnaście lat i już jest trenerem? Trzeba wrócić do wyższych wymogów. Widzę, nawet w swojej akademii, że szkoleniowcom brakuje pracy wychowawczej. Ci chłopcy dojrzewają, mają różne problemy w domu, w szkole, w środowisku. To rzutuje na ich postawę na boisku. Słowem można zabić, ale można nim też bardzo pomóc.

W Escoli bardzo dużą wagę przykładamy do edukacji. Bardzo podoba mi się system amerykański, gdzie dla najlepszych sportowców stworzono warunki na uniwersytetach. Powiem brutalnie – z głupka nie zrobisz mistrza. Głupek może być wybitnym talentem, ale kiedyś się zagubi, bo jego rozum nie nadąży za rozwojem kariery. Wielu niemądrych sportowców zniszczyło swoją karierę. Głowa musi kierować poczynaniami człowieka. Szczególnie poza boiskiem. Stąd wymyślono takie pojęcie jak inteligencja boiskowa. Dlaczego nie po prostu: inteligencja? To pytanie retoryczne.

Dlatego chylę czoła przed Lewandowskim. Chłopak jest w stanie skupić się na karierze. Takich jak on jest mało. Jako dziecko był przeciętny. Niektórzy opowiadają, że się wyróżniał – bajki opowiadają, niczym się nie wyróżniał, tak mówią inni. Miał niezwykłą determinację, etykę pracy i higienę życia. Potem przyszła rodzina i spokój. Jak sportowiec ma rozwalone życie, nie osiągnie wyniku. Będzie ciągle myślał o tym, że coś jest u niego nie tak. Ostatnio czytałem, że Yamal prowadzi aktywne życie, poza boiskiem I boję się, że jak on nie powściągnie swojej aktywności , to się zagubi. Takich przykładów jest mnóstwo w środowisku piłkarskim.

Wilczyński o problemach polskich trenerów. Brak specjalizacji

Polski trener mógłby wychować takiego Yamala?

Oczywiście, że tak, ale na taki sukces składa się wiele czynników. Problemem jest to, że polscy młodzi trenerzy nie chcą pracować z dziećmi. Mają UEFA C i od razu rwą się do prowadzenia wyższych roczników. „Rok mogę popracować z dziećmi, ale później chcę już starszych”, mówią na rozmowie kwalifikacyjnej. W akademii Slavii Praga funkcjonuje specjalizacja trenerów dla poszczególnych kategorii wiekowych. Trener od 12/13 latków pracuje tylko z chłopcami z tej kategorii. Jest to jakieś rozwiązanie.. W Anglii wprowadzono licencję dla tych trenerów.

Ponadto niektórzy trenerzy są mało aktywni na zajęciach, z kolei na meczach są zbyt głośni. Byłem w wielu czołowych klubach na świecie, ostatnio w Romie. Piętnastolatkowie trenują po trzy godziny dziennie, a szkoleniowiec jest cały czas w środku treningu, schodzi z boiska spocony jak zawodnicy. Jest cały czas zaangażowany, motywuje. Nie przekazuje złych rzeczy, a kiedy ma uwagi, to udziela ich w budujący sposób. Jest jak dyrygent, który kieruje orkiestrą, żeby wydobyć z niej wszystko, co najlepsze. To mi się podoba. Takich trenerów lubię. To wprowadza fantastyczną atmosferę.

Pracę trenerów i całe akademie ma oceniać i wesprzeć belgijska firma DoublePass, to będzie bardzo szczegółowy audyt, ale tylko dla akademii klubów Ekstraklasy i I ligi. Dlaczego nie jest przeznaczony dla akademii, które po prostu najlepiej pracują? Przez ostatnią dekadę Escola jest w TOP10 w Polsce. Dzwoniłem wielokrotnie do PZPN. Pytałem: z której akademii trener weźmie piłkarza? Lepszego, bardziej utalentowanego, ale z mojej akademii czy ze swojego klubu, ale słabszego? Wiadomo, że lepszego. To po co dokonywać takich podziałów? Czemu mamy nie być w tym projekcie?

Pan prezes Kulesza i pan Łukasz Wachowski, sekretarz generalny, po mojej interwencji zdecydowali, że będą też 2/3 miejsca dla wyróżniających akademii, które nie spełniają kryterium akademii klubu Ekstraklasy bądź I ligi.

Inny ważny element – finansowanie szkolenia. Co roku UEFA przeznacza pieniądze na szkolenie w klubach. Spłynęły prawie 4 miliony euro. Pytam – komu to daliście i na podstawie jakich kryteriów? Daliście tym, którzy dobrze pracują, czy tym którzy spełniają kryterium akademii klubu Ekstraklasy?

PZPN poinformował, że przekazał te pieniądze prezesowi Ekstraklasy panu Animuckiemu, który rozdzielił te środki na akademie klubów Ekstraklasy. Wiele tych akademii pracuje na niskim poziomie. Dlaczego najlepsze akademie nie mogą uczestniczyć w podziale takich środków finansowych? Sport jest mierzalny – są wyniki, tabele, system sportu młodzieżowego. Na końcu przebiją się do sportu profesjonalnego najlepsi, niezależnie od tego, z jakiego klubu pochodzą. Na przykład w Jagiellonii w pierwszym zespole trenera Siemieńca jest trzech moich wychowanków – Dawid Drachal, Sławomir Abramowicz i Cezary Polak.

Te kryteria administracyjne wypychają nas na margines. Jeśli dałbym się wypchnąć, przestałbym widzieć sens pracy. Co miałbym powiedzieć moim trenerom i zawodnikom?, że są gorsi?

Nie, bo nie są gorsi. Zasługują na lepsze postrzeganie.

Co jeszcze jest problemem polskiego szkolenia?

Ludzie, tak jak i całej polskiej piłki, polskiego sportu. Wykształcone osoby omijają sport. Wolą pracować w bardziej stabilnych branżach. Nie kształcimy kadr dla sportu. Nie mamy stricte sportowych uczelni.

Na poziomie państwowym brakuje obecnie długoterminowej wizji, w którą stronę podążać. Nie wiemy, jaki model zarządzania sportem byłby optymalny dla nas, o czym świadczył ostatni konflikt między ministrem sportu, a prezesem PKOl. Uczestniczę w pracach komisji sejmowej kultury fizycznej jako społeczny członek. Zadałem ostatnio pytanie panom ministrom: – Jaki państwo chcecie tak właściwie model organizacyjny sportu? Czy ma być model, w którym minister ma silną władzę i o wszystkim decyduje, wszystko reguluje ustawami, rozporządzeniami? Czy może wolicie model angielski, oparty o silne federacje?

Zdecydujcie się. Czy trzymamy wszystkich za mordę i robimy centralne, twarde zarządzanie, czy sport ma zejść do federacji i na poziom lokalny, gdzie są menedżerowie. To są pytania natury zasadniczej.

Ten model angielski całkowicie się sprawdził. Wielka Brytania zdobyła na igrzyskach w Atlancie tylko jeden złoty medal. Nastąpiła w tym kraju dyskusja – zawsze byliśmy w czołówce, a tu nagle jedno złoto, co jest grane? Postawili na zawodowych menedżerów. W naszych związkach sportowych jest jeszcze jeden problem. One są mało menedżerskie. Gdy byłem wiceministrem edukacji odpowiedzialnym za sport, prezesem PZPN był Michał Listkiewicz. Zaprosił mnie na zarząd, który liczył 35 osób. Poszedłem tam i mówię: – Panie prezesie, pan mnie na zarząd zaprosił, a ja widzę, że dzisiaj jest walne zgromadzenie.

Oczywiście zażartowałem, wbiłem szpileczkę. Żeby trzymać strukturę PZPN, każdemu trzeba dać jakieś stanowisko. I to jest cały problem. A kiedy jest trzech Polaków, to już ma pan sześć zdań i opinii. Im więcej ich jest, tym większy rozgardiasz się tworzy. Proponowałem kiedyś, żeby związki sportowe funkcjonowały w formie spółki, gdzie prawo bardziej ingeruje w działalność podmiotu, gdzie wobec menedżerów są konkretne wymagania i odpowiedzialność. Taki związek może być np. spółką akcyjną pożytku publicznego.

Brak państwowej strategii sportu

Wspomniał pan o wizji sportu na poziomie państwowym – jaka wizja powinna powstać?

Taka strategia funkcjonowała do 2020 roku, nawet ją konsultowałem. Później nie powstała już żadna. Jak można działać bez wizji? Polityk czy menedżer musi mieć wytyczony jakiś kierunek. W zeszłym roku przeznaczyliśmy na sport razem 2,65 mld. Efekt? Jeden złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Mamy jedną dziewczynę, która uprawia wspinaczkę na czas i co więcej? Niewiele. Świat nam odjeżdża. Kochamy siatkarzy, ale ile jest zawodowych lig w tym sporcie? Kilka. Najlepsi grają u nas, bo my najwięcej płacimy.

Dlaczego nie ma żadnej strategii polskiego sportu? Spytałem niedawno retorycznie na komisji sejmowej: – Czy pan minister wsiadłby do samolotu, który nie ma nawigacji?

Mamy kompletny misz-masz w budżecie. Jak w jakimś kramie wielobranżowym – tu ogórki, tu skarpetki, a obok słodycze. A przecież nie o to chodzi. Gdyby była strategia – jasno określone cele, na co my stawiamy, w jaki sposób, ile pieniędzy na to przeznaczamy – to efekt byłby znacznie lepszy. Mamy przykłady w światowym sporcie pewnej specjalizacji, są dyscypliny medalodajne jak pływanie i lekka atletyka, na coś trzeba się zdecydować. Ważne są tradycje danego sportu, zapotrzebowanie społeczne.

Oczywiście, efektów nie mierzy się tylko medalami, ale też liczbą ludzi uprawiających sport, ale tu też nie mamy się czym pochwalić. Podaje się, że 25% naszego społeczeństwa uprawia sport. Ale czy uprawiają go trzy razy w tygodniu po co najmniej pół godziny? To już trudne pytanie. Jesteśmy bardzo mało usportowionym krajem.

Byłem wiceministrem edukacji i sportu w rządzie pana premiera Marka Belki. Chciałem wtedy, żeby powstało ministerstwo sportu. Pan premier uważał, że ta decyzja może podnieść rangę sportu w strukturach administracji rządowej. Dziewięćdziesiąt procent dyscyplin sportowych to beneficjenci publicznych pieniędzy. Jeśli ktoś dzieli pieniądze publiczne, to musisz tam być, żeby argumentować swoje potrzeby, walczyć o sport. A jak cię nie ma, to dadzą ci ile uważają. Sport sam sobie nie radzi. Nie jest jeszcze pora, by go urynkowić, bardzo bym chciał, ale nie wszystkie dyscypliny można rzucić na wolny rynek. Kondycja sportu wciąż zależy od władz państwowych i samorządowych, stąd potrzebny jest silny urząd.

Pierwszą tekę ministra sportu wziął sam premier Marek Belka. Chciał tylko naznaczyć stanowisko. Nowy premier mógł je oczywiście odwołać, ale czasami trudno zlikwidować coś, co już się dokonało, bo trzeba użyć argumentów. Jak widzę, do kierowania tym resortem garną się politycy, a to nie jest zawsze najlepsze rozwiązanie…

Sławomir Nitras – polityk bez doświadczenia w sporcie

Nitras był nieprzygotowany merytorycznie?

Na pewno nie był to człowiek sportu. Trzeba wynieść ze sportu doświadczenie. Nie chce oceniać ministra Nitrasa, tej oceny dokonało środowisko sportowe i sam pan premier Tusk.

Był kibicem.

Pogoni Szczecin. I grał w piłkę w Połczynie-Zdrój. To za mało. Samo doświadczenie polityczne w takim resorcie jest niewystarczające.

Skaczemy po różnych tematach, bo moja głowa jest pełna różnych problemów, wątpliwości, które muszę rozwiązać. Jestem w akademii, oddaję jej wszystko, co najlepsze. Jak pan wie, powstała od zera. Inspiracją do stworzenia jej było to spotkanie z zarządem PZPN, o którym panu mówiłem. Odczuwałem wtedy wielką pewność siebie tych ludzi, byli tacy „wielcy”. Pomyślałem sobie, że jak skończę projekty rządowe i biznesowe, to zajmę się akademią. Zrobię coś od zera. Ustawię to według pewnych wzorców, ale nie takich, które mogłem czerpać na miejscu, ale według tych najlepszych. Do głowy przyszła mi Barcelona. Pracowałem z nią dziesięć lat. Prowadziliśmy szkolenie według jej metodologii. To było bardzo drogie przedsięwzięcie, wbrew temu, co mówili na mieście, że Wilczyńskiemu pchają kasę drzwiami i oknami.

 

 

Wiesław Wilczyński podczas inauguracji współpracy Escoli z Barceloną

Ile zapłacił pan za licencję przez te dziesięć lat?

Około 1,5 miliona euro. Nauczyłem się, że w sporcie zawodowym jest tak – uśmiechamy się do kamery, robimy PR, wszyscy są zaprzyjaźnieni, a jak kamery się wyłączają, to się naparzamy o kasę, wpływy i inne rzeczy. Barcelona ma dobry wizerunek, ale były też cienie tej współpracy. Dostawałem coraz to gorszych trenerów, a słowo „payment” śniło mi się po nocach.

Ale uważam, że to i tak miało sens. Ruszyliśmy ostro z miejsca, w krótkim czasie weszliśmy do czołówki polskich akademii. Jeśli popatrzymy na konkurencję, to nasze zaangażowanie finansowe i tak jest niewielkie. Czołowe akademie w Polsce mają budżet blisko 20 mln zł.

Pamiętam ten szał po ogłoszeniu tej informacji. Dziś współpraca z Barceloną nie byłaby aż tak dużym wydarzeniem, ale wtedy? Nasza piłka była przaśna, a tu nagle w Polsce miała szkolić najlepsza akademia na świecie.

Na otwarcie w PKOl-u przyszło 217 dziennikarzy. Transmitowało je siedemnaście stacji telewizyjnych. Przyjechało nawet BBC i CNN. Tomek Smokowski powiedział: – Wiesław, od czasów Michaela Jacksona nie było wśród dziennikarzy takiego poruszenia.

I tak doszliśmy do momentu, w którym miasto od blisko dziesięciu lat utrudnia nam życie. Pora to wyjaśnić. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby pan prezydent Trzaskowski nas wysłuchał. Ostatnio obserwuję ważne zmiany i decyzje w sporcie warszawskim. W naszej sprawie prezydent podjął decyzję, aby w polityce planistycznej miasta tereny, które dzierżawimy, miały funkcje sport i rekreacja. To bardzo ważne, zważywszy, że brakuje w Warszawie pełnowymiarowych boisk piłkarskich. Wzięliśmy sprawy w swoje ręce i wybudowaliśmy boiska dla naszych dzieci bez zaangażowania finansowego miasta. Drugim podmiotem, który nie ułatwia nam pracy, jest Polfa – spółka Skarbu Państwa, od której dzierżawimy zdegradowane grunty przywracając ich pierwotne funkcje. Walka trwa, może zrozumieją że tworzenie kapitału ludzkiego, edukacja, to jest nasze zadanie, że nie ma większej wartości w państwie.

WIĘCEJ O WALCE ESCOLI VARSOVIA Z MIASTEM I POLFĄ W DRUGIEJ CZĘŚCI WYWIADU, KTÓRĄ OPUBLIKUJEMY ZA KILKA DNI

Rozmawiał: JAKUB BIAŁEK

WIĘCEJ O SZKOLENIU:

Fot. newspix.pl

26 komentarzy

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama