Reklama

Trela: Moeldercy futbolu. Piast Gliwice w autodestrukcji

Michał Trela

20 października 2025, 13:18 • 10 min czytania 27 komentarzy

Trener z mniej oderwanym od rzeczywistości podejściem do zawodu skończyłby z tą kadrą gdzieś w środku tabeli. Piast Gliwice jest jeszcze do odratowania. Najpierw musi jednak dostrzec, że to już czas się ratować. I nie dotyczy to tylko trenera.

Trela: Moeldercy futbolu. Piast Gliwice w autodestrukcji

To naturalne, że życie klubów toczy się w cyklach. Nikt nie jest stworzony do wiecznego wygrywania i nawet najwięksi, jak Barcelony czy Manchestery, miewają lata posuchy. W tym sensie byłoby zupełnie zrozumiałe, gdyby Piastowi Gliwice po latach walki o czołowe miejsca, ze szczytem w postaci mistrzostwa w 2019 roku, przydarzył się gorszy moment, z obsunięciem się do środka tabeli, walką o utrzymanie, czy nawet spadkiem. Mowa o klubie, który jeszcze piętnaście lat temu funkcjonował w powszechnej świadomości jako wieczny I-ligowiec, gdyby więc na jakiś czas tam wrócił, nie byłby to koniec świata. Inaczej mówiąc, w samym fakcie, że Piast jest na dnie tabeli, nie ma jeszcze niczego szokującego.

Reklama

Znacznie gorsze jest poczucie, że degrengolada w Gliwicach postępuje znacznie szybciej, niż by mogła. O tym, że lata prosperity się skończyły, świadczyła najpierw wstrzemięźliwość w dokładaniu kolejnych nowych piłkarzy, później wyprzedawanie tych, na których dało się jeszcze coś zarobić. Wciąż jednak ze Śląska nie wyfrunął, ani drastycznie się nie zestarzał, trzon drużyny, jej stabilny kręgosłup gwarantujący przynajmniej te nudne miejsca w środku tabeli.

W klubach pokroju Piasta zwykle, dopiero gdy zabraknie solidnych ligowców albo gdy niepostrzeżenie się zestarzeją, pojawiają się poważne problemy. W Gliwicach to się jeszcze nie wydarzyło. Jeśli klub jest dziś na dnie tabeli, to nie dlatego, że jest najbiedniejszy w lidze, albo najsłabszy kadrowo, tylko dlatego, że podejmując sportowe decyzje, jego działacze wykazali się arogancją.

Max Moelder, trener Piasta Gliwice

Uspokajający środek tabeli

Zewsząd słychać głosy, które da się zresztą wymiernie potwierdzić, że polska liga zrobiła w ostatnich latach wyraźny postęp i że stała się jeszcze bardziej konkurencyjna. Coraz mniej jest w niej klubów, które działają kompletnie po omacku. Wiedząc, że połowa ligi sadzi się na jedno dodatkowe miejsce pucharowe i wydaje w tym celu coraz większe pieniądze, druga połowa, której nie stać, by dołączyć do wyścigu zbrojeń, powinna jasno powiedzieć sobie już przed sezonem, że priorytetem powinno być przypilnowanie utrzymania. Bo w tych warunkach wcale nie będzie ono oczywiste.

Dla Piasta od dawna było. Od sezonu 2017/18, kiedy dopiero zwycięstwem w ostatniej kolejce udało się mu uratować, spychając w otchłań Niecieczę, Piast nigdy nie skończył ligi niżej niż na dziesiątym miejscu. Zawsze miał więc odpowiedni bufor punktowy i miejscowy nad tymi, którzy myśleli tylko o ocaleniu.

Co mu ciążyło, to brak wrażeń. Ani Waldemar Fornalik, ani Aleksandar Vuković nie byli miłośnikami ofensywnych orgii. Stawiali na stabilne defensywne fundamenty, minimalizowanie ryzyka, dbali, by ich zespoły były dla rywali niewygodne. I nawet jeśli początki sezonów wyglądały czasem kiepsko, nawet jeśli mecze Piasta bywały ciężkostrawne, ostatecznie zawsze wychodzili z tym podejściem na swoje.

Wyjące syreny ostrzegawcze

Łukasz Piworowicz, nowy dyrektor sportowy, od marca wiedział, że przyjdzie mu w lecie szukać następcy trenera, którego zastał w klubie. Zaczął od absurdalnego łączenia z „Odprawą Przedmeczową” w CANAL+, gdzie ogłosił, że kandydatem jest każdy trener z licencją UEFA Pro z Polski i zagranicy, kompletnie nie próbując sprofilować, kogo będzie szukał.

Dwa miesiące później okazało się, że nie przesadzał z tym każdym trenerem z licencją UEFA Pro, bo następcę Vukovicia wynalazł w drugiej lidze szwedzkiej. Nie będzie chyba przesadą stwierdzić, że w polskim środowisku trenerskim zawrzało. Skoro na tutejszych trenerów, nawet czyniących prawdziwe cuda i pokazujących się międzynarodowo, nie spojrzy zagraniczny pies z kulawą nogą, wyciąganie przez średni ekstraklasowy klub trenera z II ligi szwedzkiej miało prawo zostać odebrane jak policzek.

Choć wyglądało to na typowy przykład autorasizmu, zawsze jest ziarno wątpliwości, że to się może udać. Max Moelder jest względnie młody, a w II lidze szwedzkiej radził sobie dobrze. Piworowicz w niektórych kręgach uważany jest za kompetentnego. Byłoby więc arogancją stwierdzać, że w trenerze, którego on na pewno dokładnie prześwietlił, w przeciwieństwie do tych, którzy go oceniają, nie może być niczego ciekawego.

Wszystkie syreny ostrzegawcze jednak wyły. Zwłaszcza gdy Moelder ogłosił, że chce grać w piłkę, w rozumieniu gry opartej na atakach pozycyjnych. Takie połączenia jak klub mający średnich piłkarzy, trener kompletnie nieznający polskich realiów i bardzo wymagający styl gry już kilka razy okazywały się przepisem na katastrofę.

Łukasz Piworowicz, dyrektor sportowy Piasta Gliwice

Łukasz Piworowicz 

Powtórka z Podbeskidzia

Słuchając wypowiedzi Szweda na konferencji przed spotkaniem z Lechią Gdańsk, miałem wrażenie, że już gdzieś to kiedyś widziałem. Zwłaszcza gdy, słysząc kolejne pytanie o wyniki, lekko zniecierpliwiony się uśmiechnął. Sprawiał wrażenie, jakby denerwowało go, że ci ograniczeni dziennikarze nie dostrzegają procesu, który z mozołem wdraża, a zajmują się błahostkami typu wyniki. Podobnie reagowali kilka lat wcześniej w Wiśle Kraków trener Adrian Gula i dyrektor sportowy Tomasz Pasieczny. Oni cały czas budowali drużynę opartą na posiadaniu, co wymaga czasu i odrzucali wszelkie pomysły, że może to się skończyć spadkiem. Po czym w lutym, gdy zwalniano Gulę, triumfalnie obwieszczono, że spojrzano w tabelę.

Piworowicz też już kiedyś budował zespół oparty na posiadaniu piłki, tylko trochę dalej od powszechnego zainteresowania. W maju 2021 zatrudniono go w Podbeskidziu Bielsko-Biała tuż po spadku z Ekstraklasy. Miał do zbudowania kompletnie nową kadrę, ale otrzymał przy tym sporo swobody. W miejscu, w którym bazowano przez lata na szybkim, bezpośrednim futbolu i cechach wolicjonalnych, postarał się nagle zbudować drużynę techniczną i dominującą.

Założenie nie było z gruntu złe, bo chcąc robić awans, zwykle trzeba umieć grać pozycyjnie. Droga zbieranina z całego świata, wyglądająca na zbudowaną przez nastolatka grającego po nocach Podbeskidziem w Football Managerze. Złożona z indywidualnie nawet nie najgorszych piłkarzy, przez dwa lata zamęczała kibiców jałowym podawaniem piłki wszerz boiska, ale ani razu nie dostała się nawet do baraży. Piworowicza zwolniono, klub z kompletnie wydrenowanym budżetem rok później spadł z hukiem do II ligi po dwudziestu latach przerwy i do dziś się stamtąd nie wygrzebał. Teoretycznie nieszczęście wydarzyło się już po odejściu dyrektora, ale niewątpliwie on też ma krew Górali na rękach.

Projekt ważniejszy od wyników

Piworowicz źle jednak na tym nie wyszedł, bo gdy jego poprzedni klub lizał rany po spadku w II lidze, on sam notował awans do Ekstraklasy, a trener Vuković i kadra, jaką zastał, zgotowały mu dość spokojny wdrożeniowy rok. Kiedy jednak sam musiał się wykazać, szukając jego następcy czy wymieniając część zawodników, Piast po rozegraniu jednej trzeciej sezonu jest ostatni w tabeli.

Dobra informacja jest taka, że wciąż wydaje się, że z tą kadrą, tak za sprawą piłkarzy grających tam wcześniej, jak i tych, których Piworowicz sprowadził, inny trener byłby w stanie skończyć w środku tabeli. Zła jest taka, że ten absurdalny wybór trenerski idzie w całości na konto dyrektora sportowego, który go dokonał. Nie zawsze dyrektor sportowy powinien być zwalniany w pakiecie z trenerem, zwykle są bardzo realne podstawy, by ich los od siebie oddzielić, ale akurat w tym przypadku zwolnienie trenera jawi się jako rozwiązanie dopiero połowy problemu.

Max Molder - trener Piasta

Piszę to ze świadomością, że dziennikarze nie powinni się domagać, by ktoś stracił pracę, bo dla nikogo nie jest to nigdy przyjemne. Nie powinni też torpedować wszelkich prób wykazania ambicji, bo w ten sposób budują środowisku niedasizmu, w którym Ekstraklasa staje się ligą tylko dla pragmatyków pilnujących, by nie przegrać i unikających ryzyka. Są jednak jakieś granice. Ambitne projekty nigdy nie mogą być prowadzone całkowicie w oderwaniu od wyników. Można poświęcić jeden czy drugi mecz na naukę, jak Adrian Siemieniec na początku mistrzowskiego sezonu w Białymstoku. Nie można jednak poświęcić na nią rundy, bo wtedy zagraża się już funkcjonowaniu klubu na odpowiednim poziomie.

Utrzymanie jako być albo nie być

Piast ma trudną sytuację finansową i żyje na garnuszku miasta, które przykręca mu kurek. W tej sytuacji absolutnie najgorszym, co mogłoby mu się przydarzyć, jest odcięcie się od pieniędzy z Ekstraklasy. Kilkanaście lat temu Piast spadł i wrócił po dwóch latach silniejszy. Teraz jednak są marne podstawy, by sądzić, że wróciłby silniejszy. O ile w ogóle by wrócił. I liga też poszła mocno do przodu i stała się ligą, z której naprawdę trudno się wyrwać. Abstrahując już od ekstremum, jakim jest Wisła Kraków, ale wystarczy spojrzeć, z jak wielkimi problemami zmagają się, nieukrywające chęci awansu, Miedź Legnica, ŁKS czy Ruch Chorzów, kluby często bogatsze albo mające większy potencjał niż Piast.

Dla gliwiczan spadek z Ekstraklasy w obecnych okolicznościach mógłby oznaczać pożegnanie się z nią na długie lata. Obronienie bytu w lidze powinno być w tych okolicznościach priorytetem. Większym, niż to, czy Piast zacznie być kojarzony z atrakcyjnym futbolem, widowiskami i naciskiem na ofensywę.

Postawienie w tych okolicznościach właśnie na to, czyli realizację celów pobocznych, uważam za arogancję władz klubu, a ze strony trenera, w najlepszym przypadku, naiwność. Arogancję, bo choć wszyscy wokół doskonale wiedzieli, że przestawienie teraz wajchy na znacznie trudniejszy styl gry, bez wydania milionów euro, by myśleć o budowaniu z powodzeniem ataków pozycyjnych w Ekstraklasie (choć gwarancji nie ma, Legia, Raków i Widzew wydały, a nawet dla nich jest to trudne), w Piaście twierdzili, że wiedzą lepiej. Arogancję, bo wzięcie za Vukovicia kogoś „nudnego” z polskiego rynku byłoby za mało „sexy”, a dyrektor sportowy nie mógłby opowiadać, jakim programem statystycznym kogoś takiego wynalazł.

Zagłębie Lubin w zeszłym sezonie wzięło Marcina Włodarskiego i spadłoby z nim z ligi. W porę jednak ktoś rozsądny stwierdził, że trzeba ratować ligę (choć Zagłębie po spadku byłoby w lepszej sytuacji niż Piast) i sięgnął po wyszydzanego Leszka Ojrzyńskiego, z którym dziś rozsiada się wygodnie w środku tabeli. Tym, które w Gliwicach się znudziło, więc postanowili poszukać dodatkowych wrażeń.

Prezes Piasta Gliwice, Łukasz Lewiński

Arogancja i naiwność

Nie zawsze oczywiście trzeba słuchać wszystkich wokół. Nie zawsze wszyscy z zewnątrz widzą lepiej niż ci w środku. Po to zatrudnia się fachowców jako dyrektorów sportowych, by czasem widzieli więcej niż inni. Jeśli jednak staje się to celem samym w sobie, ważniejszym od interesów klubu, coś jest nie tak. Warto się wspinać mimo przeciwności, ale trzeba mieć pewność, że oparło się drabinę o właściwą ścianę.

W przypadku Piworowicza chęć przedstawienia autorskiego rozwiązania zwyciężyła w lecie nad pytaniem: czy to, co robię, zwiększy szansę, że Piast będzie wygrywał? Jako że mowa o kimś, kto doskonale zna realia polskiej ligi, jej konkurencyjność i skalę wyrównania, a także możliwości zawodników własnych i rywali, w decyzji z lata widzę głównie arogancję.

Moelder miał prawo nie znać ligi ani swoich zawodników. Miał też prawo przyjechać do Polski z trenerskimi ideałami. Widząc Jakuba Czerwińskiego na treningu, mógł pomyśleć, że ma najlepszego stopera ligi, Patryka Dziczka, że najlepszą szóstkę, a Adriana Dalmau, dziewiątkę. Być może na poziomie, na którym wcześniej pracował, wystarczyłoby to, by w ładnym stylu sięgać po punkty.

Po jednej trzeciej sezonu powinien już jednak raczej fachowym trenerskim okiem dostrzec, że tu poziom jest wyższy. Ekstraklasa szwedzka jest rankingowo siedem miejsc za polską. Według Opta Power Ranking nawet obecny, beznadziejnie grający Piast, jest silniejszy od połowy ligi szwedzkiej. Landskrona, w której wcześniej pracował, to poziom gdzieś między GKS-em Tychy a Pogonią Grodzisk Mazowiecki. A trenerzy, którzy przychodzą z I ligi, albo błyskawicznie przekonują się, że w Ekstraklasie trzeba mieć inne rozwiązania niż w I, albo się z nią zderzają, jak notorycznie Kazimierz Moskal, również mający ideały dotyczące gry pozycyjnej.

Doświadczona szatnia

Moelder trafił do szatni pełnej bardzo doświadczonych piłkarzy. Gracz Piasta ma średnio na koncie 64 występy w Ekstraklasie, co jest szóstym wynikiem w lidze. Ma to zalety, ale też pewne wady. Na przykład związane z przyzwyczajeniami. Być może lepiąc od zera chłonnych 18-latków, Moelder osiągnąłby spektakularne rezultaty. Lepi jednak z piłkarzy, którzy – w sporej części — mają przynajmniej po grubo ponad sto meczów w Ekstraklasie, a stare psy trudniej nauczyć nowych sztuczek.

Jeśli poprzedni, dobrzy i znający polską ligę trenerzy, kompletnie nie widzieli w nich kandydatów do dominowania pozycyjnie nad rywalami, a Moelder widzi, są tylko dwie możliwości. Albo on jest naiwny, albo wszyscy wokół. To samo dotyczy zresztą podejścia całego Piasta do budowania drużyny: chcą udowodnić światu, że to oni mają rację, tylko przebrzydła tabela nie chce tego potwierdzić. Piast Gliwice jest jeszcze jak najbardziej do uratowania. Ale najpierw musi dostrzec, że to już czas się ratować.

CZYTAJ WIĘCEJ O PIAŚCIE GLIWICE:

Fot. Newspix

27 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama