Reklama

Trela: Kto wczoraj mógł zyskać w oczach Jana Urbana?

Michał Trela

10 października 2025, 10:07 • 6 min czytania 20 komentarzy

Selekcjoner reprezentacji Polski należy do trenerów, którzy muszą najpierw zobaczyć zawodnika w meczu, by wyrobić sobie o nim zdanie. Spotkanie z Nową Zelandią miało pomóc Janowi Urbanowi w pierwszym rozpoznaniu hierarchii na poszczególnych pozycjach. Wnioski indywidualne były więc tym razem ważniejsze od zespołowych.

Trela: Kto wczoraj mógł zyskać w oczach Jana Urbana?

Selekcjonerzy pod względem podejścia do meczów towarzyskich dzielą się z grubsza na dwie grupy. Jedni wykorzystują je jako treningi drużynowe. Okazję do zgrania podstawowego składu, przećwiczenia wariantów, na które nie ma czasu w trakcie meczów o stawkę. Zależy im przede wszystkim, by nawet w spotkaniach bez stawki rósł zespół i jego zrozumienie. Dla innych to rodzaj indywidualnych testów. Castingów, jakie przeprowadzało się kiedyś w klubach na początku okresu przygotowawczego.

Reklama

Choć zawodnicy grają w nich w tych samych koszulkach, jest jasne, że rywalizują, by pokazać się indywidualnie. Trenerzy natomiast mieli pełną świadomość, że o drużynie w takim zestawieniu personalnym nie może być mowy. Chodzi jedynie o wyłowienie wyróżniających się jednostek w warunkach meczowych.

Jan Urban już na długo przed objęciem reprezentacji należał do trenerów, którym oglądanie zawodników na treningach nie wystarczało. Nie jest typem trenera, który ocenia piłkarza po tym, jak wchodzą po schodach. Jest zwolennikiem wyrabiania sobie zdania w warunkach meczowych. Dlatego na konferencji prasowej przed meczem z Nową Zelandią podkreślał, że treningi stara się przeprowadzać w kadrze jedenastu na jedenastu, by jak najbardziej zbliżyć je do realiów spotkania.

Dlatego też na mecz w Chorzowie posłał mocno eksperymentalny skład, który praktycznie nie miał prawa dobrze się rozumieć.

Reprezentacja Polski. Jan Urban i testy bojowe

O podejściu do sprawdzania jednostek Urban opowiadał mi, gdy spędzał pierwszy etap pracy w roli trenera Górnika Zabrze. Jednym z jego odkryć był wówczas Dariusz Stalmach, 15-letni pomocnik, któremu obecny selekcjoner dał zadebiutować w prestiżowym meczu z Legią Warszawa.

Chodziło mi o to, żeby wiedzieć, czy się spali. To ryzyko, ale jesteśmy przecież w sporcie. To w takich momentach dowiaduję się, czy coś z zawodnika będzie, czy nie. Z Arielem Borysiukiem było to samo. On jeden z pierwszych meczów grał z Lechem. Dla mnie jest niesamowicie ważne, jak młody piłkarz radzi sobie mentalnie, jak dźwiga odpowiedzialność i stres – podkreślał w wywiadzie dla Newonce.

Jan Urban podczas konferencji prasowej przed meczem Polski z Nową Zelandią

Jan Urban

Teraz na przedmeczowej konferencji opowiadał w podobnym tonie, choć nie ukrywał, że mecz z Nową Zelandią nie powie mu pełnej prawdy. Bo stres spotkania towarzyskiego jest zupełnie inny od obciążenia psychicznego, z jakim wiąże się reprezentacyjny mecz o punkty.

Przynajmniej nie pozostawił jednak selekcjoner wątpliwości, na co należało patrzeć w czwartkowy wieczór: na zachowania zespołowe, taktykę, ustawienie, czy też skupiać się na wyławianiu jednostek. On sam raczej widział w tym meczu okazję, by wyrobić sobie z bliska zdanie na temat poszczególnych piłkarzy. Stworzyć mapę tego, na kogo z drugiego szeregu może liczyć, a do kogo nie ma przekonania. Trudno oczywiście patrzeć na mecz oczami selekcjonera, ale wydaje się, że nawet mecz zespołowo do zapomnienia, przyniósł kilku drobnych indywidualnych zwycięzców.

Skóraś jak Zalewski

Największego należy szukać na pozycji najbardziej deficytowej, jaką w naszych warunkach są dzisiaj skrzydła. Trener Urban nie ukrywał wielokrotnie, że docelowo widziałby kadrę w systemie z czwórką obrońców i skrzydłowymi, wspomniał o tym także na chorzowskiej konferencji prasowej. Nawet jeśli na razie gra hybrydowym ustawieniem albo nawet klasyczną trójką z tyłu z wahadłowymi, trzeba mieć z tyłu głowy, że selekcjoner ma oczy szeroko otwarte na wszystkich wyróżniających się zawodników na bokach.

W tym sensie zadowolony z siebie może być Michał Skóraś, wracający do formy po trudnym pobycie w Club Brugge. Jego naturalna chęć wchodzenia w pojedynki i łatwość zdobywania terenu z piłką przypominała na lewym wahadle tę, jaką prezentuje w meczach polskiej kadry Nicola Zalewski. A poczucie, że kontuzjowany gracz Atalanty Bergamo ma zmiennika grającego podobnie do niego, byłoby już dużym plusem dla selekcjonera. O ile prawą stronę na razie obsadzają wyrobnicy, gracze o gracji maszyn, bazujący głównie na cechach motorycznych, jak Przemysław Frankowski, Paweł Wszołek, czy Arkadiusz Pyrka, o tyle po lewej widać więcej polotu i fantazji. Nawet wobec kontuzji Zalewskiego.

Michał Skóraś

Drugim umiarkowanie zadowolonym z siebie może być Kacper Kozłowski, dla którego był to pierwszy występ w reprezentacji od równo czterech lat. Za Paulo Sousy uchodził za nadzieję polskiej piłki, potem kompletnie przepadł w Brighton, Unionie Saint-Gilloise, czy Vitesse Arnhem, by odbudowywać karierę w Turcji. Wciąż ledwie 21-letni piłkarz potwierdził talent, ale też przejście na w pełni seniorskie granie, czyli podejmowanie pojedynków fizycznych i niebazowanie jedynie na dobrej technice użytkowej.

Oczywiście konkurencja w jego strefie boiska jest znacznie większa niż tam, gdzie gra Skóraś i dobry występ w meczu towarzyskim niekoniecznie musi się przełożyć na cokolwiek w meczu o punkty. Jeśli jednak Urban szuka jako towarzystwo dla Piotra Zielińskiego dobrych techników, zawodników, którzy lubią mieć piłkę przy nodze i chętnie pokazują się do gry, Kozłowski zdecydowanie potwierdził, że nie zatracił tego atutu.

Udany debiut Ziółkowskiego

Trzecim zadowolonym z siebie może być debiutant Jan Ziółkowski. Wprawdzie dość szybko, bo po ledwie jednym zgrupowaniu, wydaje się, że Urbanowi udało się znaleźć solidną i dobrze uzupełniającą się trójkę środkowych obrońców, z Janem Bednarkiem, Jakubem Kiwiorem i Przemysławem Wiśniewskim, ale zawodnik Romy potwierdził, że warto mieć go nadal na radarze.

Grając w odpowiedzialnej roli centralnej postaci obrony, spisał się co najmniej przyzwoicie, grał ofiarnie i wygrywał sporo pojedynków. Nie było to zgłoszenie gotowości do gry w podstawowym składzie, ale uzasadnienie, by wysyłać mu dalsze powołania już jak najbardziej.

Jan Ziółkowski podczas meczu reprezentacji Polski

Jan Ziółkowski

Wydaje się, że wyciąganie, poza tą trójką, dalej idących wniosków personalnych byłoby już nadinterpretacją. Nikt z pozostałych nie wyróżnił się na tyle na plus albo na minus, by mecz z Nową Zelandią można było uznać za przełom w jego reprezentacyjnej karierze. Bartłomiej Drągowski pokazał, że gra nogami gorzej niż Kamil Grabara, ale słuchając selekcjonera i tak można dojść do wniosku, że to raczej ustalanie hierarchii za plecami Łukasza Skorupskiego niż walka o numer jeden.

Karol Świderski miał kilka niezłych momentów przy zejściach do rozegrania, a to, że nosił przez kilkadziesiąt minut opaskę kapitańską w reprezentacji, też pewnie zostanie z nim na długo. Koniec końców chodziło jednak głównie o drobne punkty zbierane przez poszczególnych kadrowiczów w oczach Urbana. Takimi meczami kształtują się zalążki hierarchii na różnych pozycjach u nowego wciąż selekcjonera.

Klasowa akcja bramkowa

W wymiarze zespołowym, o który w tym meczu nie chodziło, warto jedynie odnotować akcję bramkową, będąca przykładem wzorcowego ataku pozycyjnego, co nieczęsto przecież polskiej drużynie się zdarzało, niezależnie od rangi meczu. W 40-sekundowej akcji budowanej z udziałem bramkarza głęboko na własnej połowie Polacy wymienili czternaście podań, z czego kilka ostatnich na jeden-dwa kontakty.

Piętka Kozłowskiego, błyskawiczne zagranie Jakuba Piotrowskiego, przerzut Zielińskiego, chłodna głowa Wszołka na skrzydle, wreszcie przyjęcie kierunkowe Zielińskiego z przełożeniem piłki na teoretycznie słabszą nogę, której jednak nie blokował rywal i jako zwieńczenie: strzał od poprzeczki. To była akcja, w której jakość biła po oczach. Brawa od selekcjonera były w pełni zasłużone. Tak w jego oczach powinien wyglądać futbol.

Podobnych wypadów było niewiele, ale i tak należy uznać, że choćby nikłe zwycięstwo z finalistą mistrzostw świata ma znaczenie dla poprawiania atmosfery w zespole i wokół niego. Kadra Polski była niedawno w na tyle trudnym momencie, że uśmiechy, piątki przybijane po ładnej akcji bramkowej i kilku zwycięzców personalnych to już i tak całkiem dużo pozytywów, jak na niewiele wnoszący mecz towarzyski. Bo wiemy, że taki spokój wcale nie jest oczywisty.

***

MICHAŁ TRELA

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:

Fot. Newspix

20 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama