Były czasy, w których najważniejsze taktyczne idee piłkarskie rodziły się w Wiedniu. Dziś miasto czeka dwanaście lat na jakiekolwiek trofeum. Lech Poznań zmierzy się z legendarnym klubem, który został w swoim kraju zmarginalizowany. I chwali się głównie charakterystycznym rytuałem z 75. minuty.

„Gdzie indziej można zobaczyć 40-50 tysięcy ludzi zbierających się co niedzielę na stadionie sportowym, czy to słońce, czy deszcz? Gdzie indziej większość populacji jest tak zainteresowana wynikami meczów, że wieczorem można usłyszeć, jak niemal wszyscy rozmawiają o rezultatach spotkań ligowych i perspektywach klubu w kolejnych grach?” – retorycznie pytał „Neues Wiener Journal” w październiku 1924 roku. Zdaniem Jonathana Wilsona, wybitnego dziennikarza i pisarza zajmującego się historią futbolu, prawidłowa odpowiedź brzmiałaby: „Nigdzie poza Wielką Brytanią”. Choć w pierwszych dekadach XX wieku futbol rozlewał się z Wysp po całej Europie, nigdzie nie trafił na aż tak podatny grunt, jak w stolicy Austrii. O ile jednak w ojczyźnie piłki nożnej traktowano go głównie jako proletariacką rozrywkę, o tyle w Wiedniu w futbolu zadurzyły się od razu także elity.
Sto lat później takie wersy mogą brzmieć zaskakująco, bo ani Austria, ani kluby wiedeńskie, nie odegrały w historii futbolu takiej roli, na jaką zanosiło się, gdy futbol dopiero pełzał po kontynencie. Kiedy dziś Lech Poznań podejmuje w Lidze Konferencji Rapid Wiedeń, oczekuje przyjazdu znanej europejskiej marki, ale w żadnym razie rywala z innej piłkarskiej galaktyki. Silne polskie kluby mogą przystępować do rywalizacji z austriackimi bez żadnych kompleksów, oczekując wyrównanych starć. Kiedyś było zupełnie inaczej.
Wiedeńska Belle Epoque
Leszek Jarosz, historyk futbolu i autor dzieła „Historia mundiali”, określił Hugona Meisla, trenera Austriaków z mundialu w 1934 roku jako – obok Włocha Vittorio Pozzo – „bez wątpienia najwybitniejsze postaci swojej epoki”. To z Wiednia płynęły w latach międzywojennych najnowsze pomysły, jak należałoby grać w piłkę. Tzw. szkoła naddunajska różniła się od tradycyjnie fizycznego futbolu Anglików. Preferowała wyrafinowany, zaawansowany technicznie styl, który wykuwał się w kawiarnianych intelektualnych dyskusjach o trenowaniu i taktyce. Fani Rapidu widywali się w Cafe Holub, Austria preferowała Cafe Parsifal. Prawdziwym centrum ówczesnego piłkarskiego świata było jednak Cafe Ring. Jak pisał o nim już po wojnie „Welt am Montag”, „był to rodzaj rewolucyjnego parlamentu dla przyjaciół i fanatyków futbolu. Zainteresowanie tylko jedną drużyną nie miało w nim racji bytu, bo obecny tam był każdy klub”.
W tych realiach trudno się dziwić, że Rapid Wiedeń, klub o korzeniach robotniczych, który został pierwszym mistrzem kraju i występował w jego najwyższej lidze we wszystkich sezonach od 1911 roku, uznawano wówczas za czołową siłę kontynentu. A jego piłkarze osiągali status gwiazd długo przed tym, jak działo się to w innych krajach. Napastnik Josef Uridil doczekał się nawet piosenki, jaką poświęcił mu Hermann Leopoldi, znany artysta kabaretowy. Dzięki utworowi „Heute spielt Uridil” stał się tak sławny, że, jak przywołuje Wilson w „Odwróconej piramidzie”, już w latach 20. reklamował mydło i sok owocowy. Grał również samego siebie w filmie i był konferansjerem w sali koncertowej. Po stronie Austrii, związanej tradycyjnie z wyższymi sferami, podobnym statusem cieszył się Matthias Sindelar. Mecze między tymi klubami należą do najstarszych rywalizacji w świecie piłki. Do wiedeńskich derbów z ich udziałem dochodziło już ponad 300 razy. Łącznie podzieliły między siebie 56 tytułów mistrzowskich. Jeśli doliczyć do ich dorobku jeszcze dziewięć mistrzostw First Wiedeń i Wiener Sport Club, okaże się, że Wiedeń świętował mistrzostwo Austrii aż 65 razy.
Austria, czyli Wiedeń
Taka skala przewagi nie może dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę całość austriackich realiów. Wiedeń to jedyna metropolia w małomiasteczkowym kraju. Mieszka w nim około 1/4 ludności całego państwa, która produkuje ćwierć austriackiego PKB. Ponad dwumilionowa stolica zasysa innowacje, kulturę i rynek pracy. Tam znajdują się siedziby najważniejszych mediów, instytucji czy banków, a Uniwersytet Wiedeński to jedna z największych uczelni w Europie. Choć administracyjnie kraj jest podzielony podobnie jak Niemcy, trudno mówić o znanej z RFN względnej równowadze między regionami i rozproszeniu rządowych instytucji. Austria to Wiedeń i długo, długo nic. Tylko we współczesnym futbolu ogólny porządek został wywrócony do góry nogami.
Najważniejszą tego przyczyną jest oczywiście pojawienie się potężnego gracza w kilkanaście razy mniejszym Salzburgu. To tam Dietrich Mateschitz, nieżyjący już założyciel firmy marketingowej Red Bull, zbudował biznesowe imperium, którego ważną częścią stał się lokalny klub piłkarski. Austria Salzburg nie stanowiła dla stolicy poważniejszego zagrożenia, nawet jeśli w połowie lat 90. trzy razy zdobyła mistrzostwo kraju. Jej kapitalistyczne wcielenie stało się jednak hegemonem tamtejszej piłki w XXI wieku. Salzburg pompował w lokalny rynek pieniądze, sprzedawał zawodników za wielkie miliony i regularnie zarabiał na występach w europejskich pucharach, ale jednocześnie coraz bardziej marginalizował rzeczywistą stolicę. Zwłaszcza gdy stał się centrum nie tylko finansowym, ale i ideowym austriackiej piłki.
Salzburska rewolucja
To wiąże się nierozerwalnie z Ralfem Rangnickiem, który w 2012 roku został dyrektorem sportowym piłkarskich projektów Red Bulla i całkowicie odmienił sposób, w jaki koncern zaczął inwestować w futbol. Zamiast przepłacania podstarzałych gwiazd, oparł się na skautingu oraz szkoleniu, kupując i formując utalentowanych piłkarzy z całego świata. Po niemal stu latach Austria znów doczekała się charakterystycznego i rozpoznawalnego w Europie sposobu gry. Tyle że urodził się nad Salzach, a nie nad Dunajem i nie wypływał z kawiarń Wiednia, lecz przestrzeni biurowych Salzburga.

Ralf Rangnick
Szkoła Red Bulla stała się synonimem futbolu szybkiego, opartego na kontrolowaniu bardziej przestrzeni niż piłki i bardzo agresywnym pressingu. Na jej flagowe ustawienie wyrosło 4-2-2-2. W ten sposób grał Salzburg, zdobywając dziesięć mistrzostw z rzędu. Do takiego stylu byli formowani piłkarze przechodzący przez jego akademię. Taki styl zaczęli kopiować ligowi rywale. Z czasem obejmowani coraz częściej przez trenerów wychowanych na różnych szczeblach przez ludzi Red Bulla. Głównymi konkurentami Salzburga zaczęli więc być zwłaszcza ci, którzy najszybciej przyswoili sobie jego styl. LASK Olivera Glasnera, dziś święcącego triumfy z Crystal Palace, czy Sturm Graz, który odebrał Red Bullowi panowanie w 2024 roku i niedawno obronił trofeum.
Konserwatywna stolica
Wiedeń obserwował rewolucję z boku, prawdopodobnie zbyt dumny, by po prostu się do niej przyłączyć. Miał własne legendy, swoich bohaterów, dłuższe tradycje. Austria uchodziła za klub tradycyjnie grający bardziej wyrafinowany, techniczny futbol. Rapid bazował raczej na walce i zaangażowaniu. Przede wszystkim jednak lubił opierać się na postaciach własnego chowu. Uwielbianych na trybunach, nośnikach klubowej tożsamości, co z czasem stało się ważniejszym kryterium niż rzeczywiste kompetencje.
Swoje dołożyły też problemy finansowe. Austria regularnie miała problemy z otrzymaniem licencji, a pod koniec zeszłego roku, doraźnie ratując budżet, sprzedała miastu własny stadion. Rapid także każdy kolejny sezon zaczynał na minusie. A próby przestawienia klubu na bardziej marketingowe tory, trafiały często na opór bardzo wpływowych i awanturniczych grup ultras. Marcus Knipping, sprowadzony z zewnątrz były prezes Borussii Dortmund do spraw finansowych, regularnie odbijał się od nich ze swoimi pomysłami, nim w marcu został zwolniony. Gdy krótko po nim pracę stracił również Robert Klauss, młody niemiecki trener, w przeszłości związany ze znienawidzonym Red Bullem, tylko z Lipska, który doprowadził klub do pierwszego po trzydziestu latach ćwierćfinału europejskich pucharów, kolejną próbę zmodernizowania legendy trzeba było spisać na straty.
Peter Stoeger, syn miasta
Ostatnim bastionem wpływów Wiednia na tamtejszy futbol była reprezentacja, która, choć wypełniona piłkarzami w jakiś sposób związanymi w przeszłości z Salzburgiem, długo miała wybranego przez federację selekcjonera o konserwatywnym nastawieniu. Kiedy jednak w 2022 roku pracę stracił Franco Foda, a stery po nim objął Rangnick, któremu przydzielono również wiele kompetencji związanych z kształtowaniem otoczenia kadry i całego austriackiego futbolu, myśl salzburska ostatecznie zatriumfowała. Tylko kluby wiedeńskie nie potrafiły za tym nadążyć.
Ostatnie mistrzostwo stolica Austrii świętowała w 2013 roku. To już wówczas był wyjątek, bo triumf Austrii nastąpił już po pierwszych sukcesach Salzburga. Dziś licznik wskazuje już dwanaście kolejnych tytułach mistrzowskich i szesnaście z ostatnich siedemnastu, które ominęły stolicę. Jeśli chodzi o Puchary Austrii, jest jeszcze gorzej, bo szesnaście jego ostatnich edycji zakończyło się zwycięstwami klubów spoza Wiednia. Ostatnie trofeum dał miastu jego syn, Peter Stoeger, który nie tylko przyszedł tam na świat, ale też w różnych wiedeńskich klubach spędził większość życia. Wychowany w dzielnicowym Favoritner AC, w którym debiutował w Bundeslidze, grał także w First Wiedeń, Rapidzie oraz przede wszystkim Austrii. A jako trener zaliczył jeszcze Wiener Neustadt. Po wywalczonym mistrzostwie ruszył za granicę. Z sukcesami pracował w FC Koeln, który po ćwierć wieku wprowadził do europejskich pucharów, co dało mu półroczną, ale jednak, pracę w Borussii Dortmund. Od lipca to on, tradycyjny wiedeńczyk, oczywiście z Rapidem w CV, ma przywracać klubowi wielkość.

Peter Stoeger
Przeklęty stadion
Wiedeń sukcesów nie odnosił dawno, ale jeśli już, zawdzięczał je Austrii. To ona przywiozła do miasta ostatnie mistrzostwo (2013) i ostatni puchar (2009). To dzięki niej austriacka stolica ostatni raz gościła na mapie Ligi Mistrzów (2013). Rapid kłóci się z lokalnym rywalem o tytuł rekordzisty pod względem liczby tytułów (Rapid ma więcej mistrzostw, ale licząc z tymi rozgrywanymi w formie regionalnych pucharów; Austria częściej wygrywała ogólnokrajową ligę). Ma w dorobku nie tylko mistrzostwo Austrii, ale i… mistrzostwo Niemiec, zdobyte w 1941 roku, po przyłączeniu kraju przez Trzecią Rzeszę. Współczesność i to szeroko pojęta, nie należy jednak do niego. Na tytuł mistrzowski czeka już siedemnaście lat. Na Ligę Mistrzów dwadzieścia. Na Puchar aż trzydzieści. Nigdy wcześniej nie zdarzył się temu klubowi tak długi okres bez trofeum. A nowy Allianz Stadion, otwarty w 2016 roku, na którym klub miał wejść w nową erę, coraz częściej zaczyna uchodzić za przeklęty. Także dlatego, że Rapid nie zdołał wygrać pierwszych jedenastu (!) meczów derbowych, które na nim rozegrał. Koszmarną serię przerwał dopiero przed rokiem, osiem lat po otwarciu obiektu. Pod koniec września znów jednak uległ tam największemu rywalowi.

Allianz Stadion w Wiedniu
To jednak jak dotąd dopiero druga porażka Stoegera w 16 meczach w roli trenera Rapidu. 59-letni trener rozpoczął pracę tak dobrze, że błyskawicznie, co w tym klubie jest normą, ożyły nadzieje, że teraz to już naprawdę będzie TEN przełomowy sezon. Rapid przebrnął bezboleśnie przez trzy rundy eliminacji Ligi Konferencji i ma chrapkę przynajmniej na powtórzenie ćwierćfinału sprzed roku, gdy zatrzymał się na Djurgarden. Gra dalej w Pucharze Austrii, z którego przed rokiem wyrzucił go II-ligowiec, co rozpoczęło degrengoladę projektu Klaussa. I prowadzi w lidze, mając za plecami mistrza z Grazu i niedawnego potentata z Salzburga. Dlatego kibice Rapidu, którzy stawią się w czwartek na stadionie w Poznaniu, będą obserwować drużynę z jeszcze większą niż zwykle wiarą w sukces.
Kwadrans Rapidu
Zwłaszcza w ostatnich piętnastu minutach, kiedy na trybunach Rapidu tradycyjnie następuje ożywienie. Rozpoczyna się bowiem tzw. kwadrans Rapidu, czyli jedna z najstarszych tradycji austriackiego futbolu, opisywana już w artykułach sprzed ponad stu lat. Zgodnie z nią biało-zielony klub najgroźniejszy był zawsze w ostatnich piętnastu minutach, kiedy ruszał do ataku i pokazywał charakter, grając do końca. Przyzwyczajeni do tego kibice, gdy wybijała 75. minuta, rozpoczynali miarowe klaskanie, które miało obwieścić piłkarzom, że to już czas zabierać się do roboty. Zwyczaj przetrwał wszystkie zawirowania i dorobił się tak kultowego statusu, że w Austrii całkiem serio zastanawiali się nad zgłoszeniem „Rapid Viertelstunde” na listę kulturowego dziedzictwa UNESCO. Przynajmniej pod tym względem na pewno spotkają się więc siebie godni rywale. Europa, bardziej niż z piłkarzy, kojarzy na razie Poznań z tańcem odwróconych do murawy kibiców. Wiedeń przeszedł natomiast długą drogę od intelektualnej stolicy europejskiego futbolu, do miasta, którego najbardziej rozpoznawalny piłkarski ślad odbywa się na trybunach.
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:
- Czy polski klub ma realne szanse wygrać Ligę Konferencji 25/26?
- Liga Konferencji Ekstraklasy. Mamy 40% szans na półfinał!
- Tragedia rywala Legii. Czarny dzień, który zmienił klub na zawsze
- Ustawianie meczów, barwny właściciel i postęp. Oto rywal Jagiellonii Białystok
- Legia Warszawa kontra Biało-Czerwona Błyskawica znad Morza Czarnego