To nie był zwykły wywiad. Po pierwsze – rzadko się zdarza, żeby partnerka piłkarza znała się na futbolu lepiej niż on sam. Uwierzcie: Karolina, narzeczona Mateusza Szczepaniaka, to chodząca encyklopedia piłki nożnej. Żeby nie zachwiać proporcji wywiadu, ograniczyliśmy przy spisywaniu go jej wypowiedzi do minimum, ale w zasadzie moglibyśmy przeprowadzić z nią osobny. Po drugie – mamy wrażenie, że papier, a w zasadzie edytor tekstu, nie do końca oddaje osobowość Mateusza. Gestykulacja, ciągły ruch, i nieustanna beka – tak wygląda rozmowa z nim. Z nim, czyli z gościem, który sam siebie nazywa południowcem. Z białym murzynem z Podbeskidzia.
Dla porządku – Karolinę oznaczyliśmy kursywą, Mateusza – normalną czcionką. Był jeszcze pies, Julek, ale on, mimo najszczerszych chęci, nie był zbyt wyszczekany.
Karolina, zacznijmy od ciebie. Podobno ukończyłaś ostatnio kurs menedżerski.
Karolina: Kurs na menedżera sportu, tak.
Chciałabyś zostać menedżerem piłkarskim?
Nie, menedżer sportu a menedżer piłkarski to dwie różne sprawy. Ogólnie, żeby być menedżerem jakiegoś zawodnika, nie trzeba już mieć żadnej licencji. Zostały zniesione. Teraz ta funkcja nazywa się fachowo: „pośrednik transakcyjny”. Ja uczyłam się o organizacji imprez, przepisach. Jeśli chcesz coś wiedzieć o piłce – walisz jak w dym.
Mateusz: Wie wszystko, serio. Ogląda trzy razy więcej sportu niż ja.
No to sprawdźmy. Średnia Mateusza w naszych notach?
Po całej rundzie, tak? (rozmawiamy przed meczem z Zagłębiem Lubin – JB) Hm, myślę, że coś koło 5,20.
Nieźle, prawie trafiłaś. 5,15. A kto z napastników go wyprzedza?
Nikolić, pewnie Stępiński…
Tak, jeszcze jeden.
Na pewno “Cetnar”, Vassiliev, ale to bardziej ofensywni pomocnicy.
Słuchajcie, może ja sobie wyjdę?
Więc kto?
Rakels.
Ale to skrzydłowy!
Zależy, jak go potraktujemy. Mateusz też często nie gra na środku ataku.
Ale tam się najlepiej sprawdza, jeszcze jak gra z drugim napastnikiem. Do ostatniego podania, na ścianę. W Polkowicach tak grał i miał dwucyfrowy wynik asyst.
OK, wracając do twojego kursu, robiłaś go pod kątem Mateusza?
Nie, on i tak by mnie nie słuchał. Ja ogólnie jestem chora na punkcie sportu. Trenowałam kiedyś siatkę, lekkoatletykę. U nas w domu to ja częściej przesiaduję przed telewizorem i oglądam mecze.
Ostatnio przychodzę po meczu o północy, a Karolina siedzi w piżamie i ogląda NBA.
Nie wkurza cię to? Nie wolałbyś czasem odpocząć od sportu?
No… co mam ci powiedzieć? Wkurza. Czasem człowiek ma już przesyt, chce zresetować głowę, pogadać o głupotach albo obejrzeć jakiś durny serial. A przychodzi do domu i co? Sport. Ale jest jedna rzecz, która czasem irytuje jeszcze bardziej. Jak wracam, a Karolina mówi mi, co zrobiłem źle.
Tak, zawsze jak jestem na meczu to robię notatki. Nawet sobie kupiłam specjalnie telefon z rysikiem, żeby z zeszytem na mecze nie chodzić. Siedzę na meczu, oglądam i notuję. Potem mówię: – Mati, za późno skaczesz. Jak dostajesz piłkę i masz gościa na plecach, musisz pierwszy zrobić ruch do piłki.
A ja wtedy muszę powiedzieć „nie” i skończyć temat. Wiadomo, nie chce się słyszeć w domu o pewnych rzeczach. Ileż można? Dzień w dzień trening, potem jedziesz na wyjazd, gadasz o piłce, no bo o czym innym, wracasz do domu i chcesz obejrzeć, nie wiem, golfa albo cokolwiek, a nie kolejny mecz.
Porozmawiajmy o twoim pobycie we Francji, byłeś w Auxerre przez trzy lata. Przyjeżdżasz, rozpakowujesz się, idziesz na trening. Pierwsze wrażenie?
To, co mi się od razu rzuciło w oczy: tam się cieszą grą. Emanuje od nich radość, polot. Jak tam jesteś, to tym przesiąkasz. Od razu bardziej ci się chce. Wiadomo, jak trzeba było iść biegać, no to było „o ja, znowu?”. Ale ogólnie – wszyscy byli mega pozytywnie nastawieni.
A często trzeba było?
W Auxerre jeździliśmy do lasku, który był kilkadziesiąt kilometrów od miasta. W okresie przygotowawczym – trzy razy w tygodniu. To była jakaś masakra. Trener mówi „dawaj, dawaj!”, a nikt już nie może. Chłopaki brali z ziemi jakieś patyki i się od nich odbijali, bo już nie mieli siły w nogach. Nie mieliśmy sport-testerów. „Widzisz czarnego? No to za nim!” – tak wyglądał nasz sport-tester. Mieliśmy w drużynie chłopaka z Madagaskaru i… to jest niepojęte, jak on biegał. Próbowałem go zawsze dogonić, ale, no, nie dało się.
Serio taki wycisk? Zwykle słyszymy o zachodzie, że tam tylko zajęcia z piłką a klasyczna wytrzymałościówka ograniczona do minimum.
Czasem trzeba przepalić płuca, a z piłką tego nie zrobisz. Raz w tygodniu powinien być taki trening, po którym nie możesz chodzić. We Francji treningi były mega intensywne. Jak wracałem z zajęć to musiałem iść spać, odpocząć, szybko się zregenerować. Wchodziłem po schodach i jedną nogę musiałem podtrzymywać, tak mnie bolały, serio.
Największa różnica pomiędzy tym, co widziałeś w Polsce, a tym, co zastałeś we Francji?
Byłem w szoku, jak bardzo cenią indywidualności. Uwielbiają, kiedy ktoś się wyróżnia, kiedy próbuje robić show, kiedy jest w jakiś sposób specyficzny. Dryblingi, sztuczki – takie rzeczy się docenia. Zobaczyłem, że chwalą za to, kiedy się kiwasz i aż za bardzo wziąłem sobie to do serca. Zagrałem nieźle w trzech sparingach, trener wziął mnie na mecz ligowy do pierwszego składu. Grałem na prawej pomocy, przeszedłem trzech gości i mogłem podać do pustej. Ale pomyślałem… a, nawinę jeszcze jednego! Udało mi się i strzeliłem, ale prosto w słupek. Czterdziesta minuta, trener rzuca na mnie wędkę. Po meczu dzwoni do Arka Rysia, który był już wcześniej w Auxerre. Tak na marginesie – bardzo mądry chłopak, dużo mi pomógł na początku, francuski znał perfekt. Francuską maturę zdał lepiej niż Francuzi od nas z zespołu. Mówi: – Arek, chodź tu, będziesz tłumaczył. Trener krzyczy na niego, wychodzi z siebie, czuję, że mi się nieźle obrywa. Arek: – Mati… Jak nie będziesz podawał, to już tu nie pograsz. Masz dobrych zawodników obok siebie, możesz im podać, oni też potrafią strzelać. Aż sobie pomyślałem: mogliście od razu mówić! Wiadomo, dryblingi są OK, ale nie można też przesadzić.
Wiesz, czego mi brakuje w Polsce? Trenerzy powinni pracować indywidualnie z tymi, którzy chodzą swoimi ścieżkami. A u nas często podcina się im skrzydła.
„Daj spokój, nigdy nie będziesz Ronaldo”?
Dokładnie, o to chodzi. Przestań, to jest Polska a nie Real Madryt. Trenerzy boją się pracować z takimi chłopakami. Dajmy mu być sobą, pozwólmy, żeby czuł się wolny! Tak było we Francji. Tam nikt nigdy ci nie powie, żebyś nie próbował być nie wiadomo kim, bo i tak ci się nie uda. Nie. Wręcz przeciwnie. Pompuje się zawodnika.
Filip Modelski parę lat temu opowiadał u nas, że Kieron Dyer z West Hamu wziął go na bok i powiedział: Masz myśleć, że ty to, kurwa, jesteś najlepszy. Jak źle podasz, to albo kolega źle wyszedł, albo cię nie zrozumiał. Ty błędu nie zrobiłeś.
O tym mówię. Wiadomo, w szatni jest jakaś hierarchia, ale na boisku wszyscy są równi. Weźmiesz po treningu sprzęt, bo znasz swoje miejsce w szyku, ale trener traktuje cię na równi ze wszystkimi.
Pedretti się wręcz cieszył, kiedy Mateusz ostrzej w niego wszedł! W Polsce starszy zawodnik podszedłby do niego i powiedział: – Daj spokój, młody, idź wytrzeć mleko spod nosa.
Coś mi nie wyszło to podchodził, klepał w tyłek i mówił: – Dawaj, dasz radę następnym razem. Pozytywna pompka.
Z drugiej strony zachodzi obawa, że źle poprowadzisz zawodnika i jego rozwój mentalny pójdzie nie w tę stronę, w którą powinien. Że – mówiąc obrazowo – wychowasz sobie potwora.
Seniorska piłka jest taka, że – wiadomo – trzeba spełniać założenia, rozumieć taktykę, wszystko musi chodzić jak w zegarku. Pracujesz na wynik. W juniorach wynik nie powinien w ogóle mieć żadnego znaczenia. Baw się piłką, poczuj swobodę. Potem taki piłkarz ma w głowie blokadę, nie weźmie na siebie odpowiedzialności za mecz, nie zrobi niczego szalonego. Nie daj sobie wmówić, że ktoś jest lepszy od ciebie. Ty jesteś najlepszy! Widzę, że teraz w Polsce się to zmienia. Młodzi są pewni siebie, nie mają kompleksów. Ale i tak nie podoba mi się to, że polskie dzieci uczy się taktyki. Zrobią coś źle, to się im przerywa trening, tłumaczy. We Francji? Trener rzuca piłkę i mówi: bawcie się! Zbiera ich wszystkich po dwudziestu minutach i dopiero wtedy wskazuje, na co muszą zwrócić uwagę. Dzieci się cieszą, mają wolność, polot.
Często nie miałam co robić we Francji, więc przychodziłam na treningi Mateusza. No i byli tam też inni rodzice, znajomi piłkarzy, młodsi juniorzy, kibice, ktokolwiek. Co robili piłkarze po treningu? Podchodzili do każdego widza i się z nim witali. Trening oglądało, powiedzmy, trzydzieści osób i do każdego każdy piłkarz podchodził i podawał rękę. Ogromna kultura, szacunek do drugiej osoby.
A z rodzicami po buziaku w policzek.
Spytaj Dzikiego o jego największą miłość, chociaż może zalecieć trochę gejozą.
No?
Moja największa miłość: Zlatan. Dla mnie tacy powinni być piłkarze. Jedyni w swoim rodzaju, niepowtarzalni. Jak siedziałem na meczu Ligi Mistrzów, Auxerre grało z Milanem, w którym grał Zlatan, pomyślałem sobie tylko: moje największe marzenie to zagrać na jednym boisku z tym gościem.
A na mnie największe wrażenie zrobił Zambrotta. Nie wiedziałam, że z takimi krzywymi nogami można grać w piłkę (śmiech).
Albo mecz z Realem. Siedzę na trybunach a tam Dudka zakłada siatkę Ronaldo (śmiech). Myślę sobie: koniec świata! Bohater! Aż cały stadion się poruszył.
Tu Zlatan, tu Ronaldo, a obok nich twoi koledzy. Poczułeś wtedy: cholera, ta wielka piłka, ale ta absolutnie największa, jest już na wyciągnięcie ręki?
Wiesz, w pewnym momencie to ja w ogóle zacząłem już wątpić w to, że dostanę jakąkolwiek szansę. Grałem w drugiej drużynie, a trener pierwszej, Jean Fernandez w ogóle się nie pojawiał na naszych meczach. Zjawił się od święta i to wszystko. Sporo wygrywaliśmy, jako juniorzy dostawaliśmy co chwilę jakąś nagrodę. A nikt nas nie chciał pchać dalej. A potem oglądasz takie Lille czy Sochaux, gdzie grają twoi rówieśnicy. Można się wkurzyć. W pierwszej drużynie wylądowała tylko jedna osoba, ale to z polecenia. Przecież trener nie miał pojęcia, jak gra, no bo skąd? Mówiłem sobie, że OK, robię coś dla siebie, rozwijam się. Kiedyś to zaprocentuje.
No, ale jakoś w końcu trafiłeś do kadry meczowej.
Tak, trener przyszedł do nas akurat na dwa mecze z rzędu, kiedy byłem w gazie. Wziął mnie na treningi pierwszego zespołu, dobrze wypadłem. Ale w kadrze meczowej pierwotnie nie było dla mnie miejsca. Pojechałem 400 kilometrów na wyjazd z drugą drużyną a tu nagle dostaję telefon, że jeden z chłopaków wypadł z kadry i muszę wracać. No to wsiadłem w taksówę i jadę. Dzwonię do Karoliny i mówię: masz bilet? Idź na mecz.
To było jakoś ekstremalnie rano, ja zaspana. Jaki mecz? Przecież on jest 400 kilometrów stąd.
Siedzę na ławce, 0:0, trener mówi: – Idź się grzać. A ja w szoku. Niemożliwe, mam to! Rozgrzewam się a jednocześnie cały czas patrzę na ławkę rezerwowych. Wpuszczaj mnie, wpuszczaj! No, już! Całą warę poobgryzałem z tych emocji (śmiech).
I na drugi dzień musiałeś iść po maść na afty.
Ja na trybunach też myślałam, że nie wysiedzę. Obok mnie siedział nasz kolega z Krakowa, który miał rodzinę we Francji i często bywał u nas. Siedzi taki podenerwowany, obgryza paluchy i mówi: – Nie wierzę, że to może być prawda! Patrzę, a on wyjmuje z torby… wino. Odkorkowuje je i bierze kilka łyków. „Nie wierzę, Karolina, uszczypnij mnie!”.
No i nagle dostajemy bramę. Trener wysyła Irka Jelenia na rozgrzewkę. Ten pomachał nogą dwie minuty, wchodzi. Z grypą, praktycznie bez rozgrzewki, strzela bramkę na remis.
To był twój jedyny raz w kadrze meczowej?
Tak. Nasz maser powiedział mi jeszcze w międzyczasie: – Jak już wsiądziesz do tego pociągu to nie daj się wypchnąć. No, ale nie wsiadłem. Szkoda, chciałem chociaż zaliczyć ten debiut. Zawsze byłoby co sobie wpisać do CV (śmiech). Ale premię meczową dostałem!
Skoro mówisz, że mało kto dostawał szansę w Auxerre, można podać w wątpliwość w ogóle sens całej tej szkółki. Niby świetny ośrodek, a pożytku z niego nie ma, bo nie dostarcza piłkarzy do pierwszego zespołu.
Wielu chłopaków przez to przepadło. Naprawdę umieli grać w piłkę, świetnie się zapowiadali, a teraz tułają się gdzieś po drugich ligach. I to moim zdaniem był największy problem Auxerre. Nie mieli pojęcia, jak wprowadzać młodych.
Ktoś z twoich kolegów zrobił poważną karierę?
Dwóch chłopaków gra w MLS-ie, Maxi w drugiej lidze. Pamiętam takiego chłopaka, David Camps, teraz gdzieś przepadł. To był największy talent, jaki widziałem. Taki mały, zwinny, szybki. Pamiętam pierwszy trening. Lecę na niego, żeby odebrać mu piłkę, na pełnej – a on w ułamku sekundy sobie podbija i przerzuca nade mną. Potem myślę: teraz na bank komuś poda. A on idzie sobie przez pół boiska i żongluje piłkę. No, ale takie życie, teraz gra gdzieś po niższych ligach.
Tak szczerze: nie żałujesz tego pobytu we Francji? Jakkolwiek patrzeć – nie dostałeś prawdziwej szansy.
Nigdy w życiu nie powiem, że żałuję. Jedziesz do świata, który widziałeś tylko w telewizji. Obcujesz z nim na co dzień. Mówią ci, że śpisz tam, gdzie Cantona. Opowiadają o takich gościach jak Cisse i Mexes, że oni byli tu przed tobą. A ty jesteś częścią tego wszystkiego. To cię napędza, daje kopa. Myślę, że byłbym teraz innym człowiekiem, gdybym wtedy został w Polsce. A lubię siebie takiego, jakim jestem.
Weźmy polskiego piłkarza, który dopiero wyjeżdża za granicę. W Polsce świetny, wymiata. Wszyscy w koło mówią, że to już czas, żeby wyjechać. No i podpisuje kontrakt, jedzie i… nie radzi sobie. Dostaje gonga. Bo inna mentalność, inna kultura, język. Nie umie się odnaleźć, to jego pierwszy pobyt za granicą. Potrzebuje czasu, żeby się zaaklimatyzować. Mateusz jest już obyty, wiele rzeczy nie będzie dla niego nowe. Jakby dostał kiedyś jakąś ofertę zza granicy, ma tę przewagę, że nie jedzie w nieznane.
Wielu piłkarzy, którzy bardzo wcześnie wyjechali za granicę i nie dostali prawdziwej szansy, jak ty, mówi, że jeśli jeszcze raz zgłosi się po nich jakiś zagraniczny klub, wrócą tam choćby na piechotę. Jak jest z tobą? Też byś się nie zastanawiał?
Ja jestem już spakowana.
Mówimy o Ligue 1? Oczywiście, że tak. To jest ogromna różnica, tam kluby osiągają sukcesy od wielu, wielu lat… Wiesz, ja w ogóle chciałbym pomieszkać trochę za granicą. Otoczyć się tą inną mentalnością, podoba mi się to. Albo w Polsce, ale żeby ludzie mieli trochę inne usposobienie. Ja jestem trochę jak południowiec, zresztą na wakacje jeżdżę do Hiszpanii, podoba mi się ich podejście do życia. Też nie interesuję się rzeczami, które mają małą wartość. Liczą się ci, którymi się otaczasz. Jakiś profesor zapytał się ostatnio kogoś, czy wymieniłby ostatnią miss świata, zdobywcę Oscara i laureata jeszcze jakiejś nagrody. Nie wymienił. I spytał dalej: a wymieniłbyś kogoś, kto ci ostatnio pomógł, kto jest dla ciebie najważniejszy? Nagrody, splendor – to kiedyś ucichnie. Reszta pozostanie. Co ja w ogóle gadam?
Matthieu Coelho.
Za dużo książek czytasz.
A jakie czyta? Piłkarskie?
Nie, na przykład o wierze. Mateusz podważa biblię. Ale nie wchodź na ten temat, chyba że masz czas do jutra.
Z piłkarskich mało przeczytałem. Zlatan, Futbol Obnażony – chyba tyle.
U nas w domu to ja czytam książki o piłce i mafii (śmiech). Was też czytam, ale często przeginacie. Tak jak napisaliście o Sikorskim, że jedyne, w co trafia, to Kalisz. A jego dziewczyna nazywa się Kalisz. Poniżej pasa. Dosłownie!
Mnie daliście materac, żebym zawsze upadał na miękkie (śmiech).
No i dobrze, bo ładne padolino zrobiłeś, aż ja się z ciebie śmiałam.
Ale wróćmy do poprzedniego wątku. Co masz na myśli mówiąc, że masz południową mentalność?
Nie przykładam wagi do prostych, codziennych rzeczy. Żyję na zasadzie: dobra, jakoś to będzie. Zaraz się posprząta. Jak coś można odłożyć na potem, to ja to odkładam.
Nie odbija się to na twoim podejściu do grania?
Ale to nie dotyczy piłki. Na boisku zawsze pełną parą, sto procent. Wiesz, moim zdaniem nie można się spinać. Masz jakiś plan przed sezonem, dążysz do niego, jest OK. Ale nie możesz dzień w dzień myśleć o tym, jak to zrobisz, bo byś zwariował. Trzeba mieć w tym wszystkim trochę luzu. Jak wróciłem do Polski, wszyscy mi zarzucali, że mam wszystko w dupie. Bo się uśmiechałem, był jakiś problem to mówiłem: „dobra, nie ma co się przejmować, chodźcie na trening”. I ludzie myśleli, że mam wszystko gdzieś, że lekceważę pewne rzeczy. A tak nie było.
No bo, Mati, jak zagrasz zły mecz to musisz od razu iść pod szubienicę.
Taaak, mam siedzieć w domu, zamartwiać się i analizować mecz! A nie daj Boże jak ktoś zobaczy mnie na mieście…
Czytałam ostatnio dobrą anegdotę o Mourinho. Po tym jak Real dostał od Barcelony 5:0, poszedł do szatni i powiedział: – Jutro daję wam wolne, każdy z was ma tylko jedno zadanie: musicie wyjść na główny rynek Madrytu i spotkać się z kibicami. Mati, wyobrażasz sobie jakbyś po derbach ze Śląskiem musiał wyjść na rynek Lubina?
Inna mentalność. U nas zdarzało się, że czytaliśmy na forach, że kupujemy Skittelsy.
Skittelsy? Ale że co?
Od razu mówili, że się zawodnik źle odżywia. Piłkarz za granicą ma, wydaje mi się, taki komfort. To, że ktoś raz zagra słabiej, nie znaczy, że jest słabym zawodnikiem. Zdarza się. Dalej musi wierzyć w siebie.
Z drugiej strony można przegiąć i – jak kiedyś Marcin Burkhardt – szczerzyć się po przegranym meczu, zanim się jeszcze zejdzie z boiska.
Jasne, to jest skrajność. O takich sytuacjach nie mówimy.
Jeszcze co do południowej mentalności, wszyscy się śmieją, że Dziki to biały murzyn.
Leciał w szatni teledysk, dwóch czarnych i jeden biały, to kręcili beczkę, że ten trzeci to ja (śmiech).
W Auxerre podobno zasłynąłeś jako… tancerz.
Próbowałem! Kiedy w szatni leciała jakaś muzyka, czarni lubili do niej potańczyć. Mieli swoje specyficzne kroki, mówię w końcu do jednego: – Ty, weź mnie naucz! No, ale nie dało rady, nie wychodziło mi to tak, jak im. Widziałem takiego jednego czarnego, gruby jak nie wiem co, w życiu byś go nie podejrzewał o to, że da radę robić takie wygibasy. Biały nie ma tego luzu, który mają oni.
Pytanie, na które już chyba możesz szczerze odpowiedzieć: błędy młodości, zdarzały się?
W Auxerre? Nie było na to szans.
Jak to?
Klub o nas dbał, śniadanie, obiad, kolacja, więc odżywiałem się wzorowo. Samo miasto jest I-DE-AL-NE dla młodego zawodnika. 30 tysięcy mieszkańców, żadnych lokali. Nuda, kompletna nuda. Odwalało mi. Zaczynałem robić różne rzeczy, nawet rysowałem. Albo kupiłem sobie gitarę i świrowałem Banderasa. Jeździłem na ryby, na bilard. Dostałem dwa dni wolnego, to nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Po pierwszym dniu szedłem na trening. Największą pokusą w tym mieście były… kręgle. Nie mówię, że nie było imprez, bo bym skłamał. Czasem coś się ogarnęło. Wszystko jest dla ludzi. Ale ogólnie, dla młodego chłopaka, małe miasto to wymarzone warunki do rozwoju.
„Każdy zawodnik chciałby w wieku 18 lat mieć wiedzę 28 latka, wtedy wielu chłopaków zrobiłoby o wiele większe kariery” – to twoje słowa. Masz 24 lata, jesteś więc trochę po półmetku. Co byś zmienił?
Będąc we Francji, poszedłbym na wypożyczenie. Gdziekolwiek. Zobaczyłbym coś nowego, zebrał nowe doświadczenia. Może ktoś by mnie zauważył, zaufał. Może gdzie indziej czułbym się jeszcze lepiej. No i – mając obecną wiedzę – byłbym bardziej pokorny i cierpliwy. Ja chciałem wszystko od razu. Ligue 1? Już, teraz, muszę! A w sporcie nie ma tak. Trzeba swoje odczekać.
I stąd decyzja o powrocie do Polski, z tego braku cierpliwości?
Można tak powiedzieć. Strasznie mnie wkurza, kiedy stoję w miejscu. Mogłem zostać w tej drugiej drużynie Auxerre, ale istniało ryzyko, że mogę tam przepaść na zawsze. Lubię zmiany, lubię jak coś się dzieje. Był wtedy w Polsce boom na młodzież, na chłopaków, którzy wracają zza granicy. Pomyślałem: czemu nie spróbować?
I trafiłeś akurat do klubu, który wolał ściągać Gancarczyków i Sernasów, zamiast dawać szansę młodym.
Co ja mogę powiedzieć? Szkoda. Zobacz, gdzie teraz jest „Dąbro” czy Oleksy. A takich talentów było tam o wiele więcej. Przecież jak młody chłopak, który jest w klubie od dziecka, dostanie szansę, to da z siebie wszystko. Renoma klubu wzrasta, bo stawiają na wychowanków. Kibice się cieszą, bo mają się z kim utożsamiać. Same plusy. Teraz polityka jest taka, że stawiają na młodych. I to mi się bardzo podoba. Trener Hapal nie stawiał na mnie i nawet nie mówił, dlaczego. Chciałem się dowiedzieć, co robię źle, nad czym muszę popracować. Nie grasz, bo nie. Musisz się poprawić.
I tyle?
Tak. Ja jestem bezkonfliktowym człowiekiem, nigdy się z trenerami nie kłóciłem. Trenerowi Hapalowi się coś we mnie nie podobało, ale sam nie wiem, co, to już pytanie do niego. Ktoś mi powiedział, że miał mnie za człowieka, który może mu sam wygrać mecz, ale równie dobrze w pojedynkę go przegrać.
Miewałeś już chwile zwątpienia? We Francji – nie grasz. Powrót do Polski – znowu nie grasz. Można się podłamać.
Miałem już taki moment, że serio myślałem, że nic mi z tej piłki nie wyjdzie. Zaczynałem rozglądać się za studiami, żeby mieć jakąś alternatywę. Zapisałem się na AWF, ale po roku stwierdziłem, że to nie dla mnie. To były studia dzienne no i ciężko było mi to pogodzić z treningami. Potem poszedłem na zaoczne, na stosunki międzynarodowe i mega mnie to wszystko zaczęło jarać. No i zrobiłem z tego licencjat. Temat? „Wybrane formy handlu zagranicznego jako przejaw współczesnej globalizacji przedsiębiorstw”.
Poważnie brałeś pod uwagę, że możesz się zająć w życiu czymś innym?
Tak, ale to był dosłownie moment. Chwila, kiedy chciałem rzucić piłkę, żeby się już więcej nie wkurzać na to wszystko. Zarabiałem mało, trzycyfrową sumę, nie mogłem się przebić. Obudziłem się i powiedziałem: bez jaj, nikt nie będzie decydował o tym, czy mam zakończyć granie, czy nie. Przecież to kocham. I wtedy zadzwonił do mnie trener Buczek, któremu wiele zawdzięczam. Wziął mnie do Polkowic, do drugiej ligi. Byłem w trudnej sytuacji, w Zagłębiu nie grałem, w ofertach, że tak to ujmę, nie przebierałem. Powiedział mi: zaufaj, tu się na pewno odbudujesz. Zrób dwa kroki w tył, żeby postawić trzy w przód. No i wyszło na jego, udało się. Traktował mnie jak ojciec. Często mnie opieprzał, ale dlatego, że chciał dla mnie jak najlepiej. No i po to, żeby mnie przygotować na to, co będzie się działo. Teraz już wiem, jak sobie radzić, kiedy mam trudną rozmowę z trenerem.
Trudne rozmowy, czyli mamy dowód na to, że jednak nie jest ci wszystko jedno.
W szatni we Francji mieliśmy kilka sytuacji, gdzie wręcz trzeba było się pobić. Ja w tym nie uczestniczyłem, ale czasem lepiej dać sobie w twarz niż jakby miały być niedomówienia. To jest najgorsze: obrażanie się, unikanie rozmowy. Coś ci nie pasuje? Powiedz to. Gadałem z kolegą, który grał w Danii. I mówi, że po meczu – obojętnie, wygranym czy przegranym – jest zawsze tak samo. Po 5:0 w ogóle się nie załamują. Wracają po meczu i są w normalnych nastrojach, żartują w autokarze. To wynika z innej kultury. U nas ludzie żyją pod presją. Stracisz pracę – nie będziesz miał na chleb. U nich stracisz pracę – dostaniesz socjal. Wiesz, on się tam momentami nie umiał odnaleźć. Ambitny był, piątka w plecy go wkurzała. Chciał pokrzyczeć na kogoś, samemu dostać opierdziel, albo, po prostu, pomilczeć. A tam wszyscy na lajcie, jakby się nic nie stało. Trochę presji też jest potrzebne.
Jakbyś tak letnio podchodził do życia, w końcu byłoby ci wszystko jedno.
No właśnie. A patrz na takiego Cristiano. Tobie się wydaje, że już wszystko osiągnął, a on nie strzeli gola w meczu i już jest na siebie na maksa wkurzony. Wie, że nie pomógł drużynie. Widać po nim, że mocno to przeżywa. Dwie skrajności.
No to może na koniec powiedzmy coś o jeszcze jednej twojej pasji: o gotowaniu.
Naszej!
Tak, uwielbiamy gotować. Odpalam KuchniaTV i oglądam, co leci. Po kolei. I potem sobie to testuję w kuchni. Jak mieszkałem we Francji, szedłem do supermarketu i miałem świeże wszystko, co chciałem. Jakieś ostrygi, ośmiornice itd. Zwracam uwagę na to, co jem, ale raz w tygodniu, po meczu, robię sobie cheat day. I wtedy wpada to, na co mam ochotę. Pizza, hamburger, jakieś dania z majonezem. Wszystko własnej roboty.
Na mieście prawie w ogóle nie jemy, razem potrafimy wszystko ugotować.
No, ale ty lepiej gotujesz.
Za to ty kupujesz jakieś wymyślne rzeczy. Ostatnio kupił jakieś orzechy w miodzie za cztery dychy.
Lubię nowe, próbować, wymyślać. Ale jak jest na etykiecie e-coś tam, to tego nie wezmę. Jak mówią: jesteś tym, co jesz.
Julek, to kim ty jesteś? Kiełbasą? (śmiech)
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyk / własne