Reklama

Le cabaret nie ma końca. Robert Lewandowski nigdy nie został doceniony w Złotej Piłce

Szymon Janczyk

22 września 2025, 23:27 • 5 min czytania 107 komentarzy

Gdyby futbolem rządził futbol, gdyby plebiscyt Ballon d’Or opierał się tylko na tym, co kto osiąga na boisku, Robert Lewandowski miałby na półce dwie zasłużone nagrody. To wiemy od dawna, więc na zabawę Francuzów zwracamy uwagę z przymrużeniem oka. Na sercu byłoby jednak przyjemniej, gdyby Lewandowski chociaż czasami był w tym zestawieniu doceniony za to, jak gra w piłkę. Bo gra w piłkę wybitnie.

Le cabaret nie ma końca. Robert Lewandowski nigdy nie został doceniony w Złotej Piłce

Nikt nie oczekiwał od organizatorów Ballon d’Or, że Robert Lewandowski będzie faworytem do zdobycia trofeum za miniony rok. Niby w pewnym momencie nadzieje garstki osób były rozniecone, wciąż pewnie znajdziecie tweety czy teksty nawołujące do obsypania napastnika Barcelony złotem, ale nie oszukujmy się — takie same szanse na główną nagrodę miał Wojtek Kowalczyk.

Reklama

Faworyci byli powszechnie znani, więc ścisła czołówka była dla Roberta nieosiągalna. Natomiast poza ścisłą czołówką jest jeszcze kilka przyjemnych pozycji, które może zająć człowiek legitymujący się dorobkiem:

  • 58 spotkań, 44 goli i 5 asyst;
  • mistrzostwo Hiszpanii, Copa del Rey i Superpuchar Hiszpanii;
  • półfinał Ligi Mistrzów;
  • wicekról strzelców LaLiga i trzeci najlepszy strzelec Champions League.

Jeśli podlejemy to wszystko argumentem wieku — facet, który tego dokonał, ma na karku 37 lat i rywalizuje ze znacznie młodszymi od siebie zawodnikami jako jeden z ostatnich weteranów wciąż trzymających się topowych lig — wydaje się, że otrzymamy solidny argument za tym, żeby kogoś takiego docenić.

Niestety, nie, bo nazywa się Robert Lewandowski.

Złota Piłka 2025. Robert Lewandowski zajął 17. miejsce

Czy moglibyśmy w końcu liczyć na odrobinę szacunku dla najlepszego napastnika w historii futbolu i trzeciego najlepszego piłkarza naszej ery? Nie mówimy przecież o tym, żeby komplementować go za zasługi i wspominki. To człowiek, który realnie przyczynił się do tego, że FC Barcelona zdobyła drugie mistrzostwo kraju w ostatnich pięciu latach, odzyskując tytuł w czasie kryzysu finansowego. Pamiętamy jeszcze, jak pukano się w głowę, że w Katalonii wpadli na to, żeby przy takim stanie konta inwestować w wiekowego napastnika, którego Bayern Monachium oddał bez żalu.

Parę lat później okazuje się, że na tym „świetnym interesie” Barcelona wyszła równie dobrze, albo nawet i lepiej. Robert Lewandowski strzela w takim tempie, że za lada moment wpadnie do dziesiątki najlepszych snajperów w historii klubu. Średnią goli na mecz (0,68) nie odbiega zbytnio od Luisa Suareza (0,7), który przecież grał tam w primie — zarówno swoim, jak i całego zespołu.

Kosmiczne wyczyny weterana wystarczyły jednak ledwie na to, żeby w Ballon d’Or zająć siedemnastą pozycję. Siedemnastą, nie siódmą. Roberta Lewandowskiego umieszczono tuż nad Scottem McTominay’em, za Viktorem Gyoekeresem czy Desire Doue. Nad Lewandowskim znalazł się też Vinicius Junior, który w branym pod uwagę okresie zaliczył mniej bramek i asyst łącznie, niż Lewandowski strzelił goli. W dodatku nie wygrał żadnego trofeum. Ba: na krajowym podwórku przegrał wszystko w starciu ze swoim konkurentem.

Wyżej znalazł się i Pedri, w dziesiątce uplasuje się Cole Palmer (trzydzieści dwa wypracowane gole i ledwie 60 minut na boisku w reprezentacji Anglii) czy Kylian Mbappe, który statystyki ma porównywalne, niemal identyczne, za to wygrywał tylko „poboczne” trofea — FIFA Intercontinental Cup czy Superpuchar Europy. Czołówkę najlepszych piłkarzy globu uzupełnią przedstawiciele defensywy: Gianluigi Donnarumma, Nuno Mendes oraz Achraf Hakimi.

Powiedzcie, ale tak z ręką na sercu, że Robert Lewandowski nie mógłby wskoczyć w miejsce któregokolwiek z nich. Zamiast tego zajął miejsce siedemnaste, najniższe w historii. Niby to wciąż sukces, bo wyprzedził Erlinga Brauta Haalanda; bo — w przeciwieństwie do np. tylko rok starszego Leo Messiego — był w ogóle nominowany, ale jakiś niesmak pozostaje.

Robert Lewandowski i Złota Piłka. Tylko cztery razy w pierwszej dziesiątce, raz na podium

Ciężko odegnać wrażenie, że Lewandowski w oczach głosujących w plebiscycie Ballon d’Or nigdy nie otrzymał uznania, na jakie zasłużył tym, co robi sezon w sezon, od wielu, wielu lat. Trzeci najlepszy strzelec w historii Ligi Mistrzów i trzecia najlepsza współczesna strzelba tylko raz stanęła na podium Złotej Piłki: cztery lata temu, gdy kontrowersyjnie zwycięstwo przyznano Messiemu. Z ośmiu pozostałych przypadków tylko połowa oznaczała dla Lewandowskiego miejsce w czołowej dziesiątce. Poza tym był trzynasty, szesnasty, dwunasty i — teraz — siedemnasty.

Jeśli ktoś spojrzy na dokonania Roberta Lewandowskiego i na tę listę, podrapie się po głowie i zapyta, czy rozmawiamy o tym samym człowieku. Na podium tak samo często stawali przecież Zbigniew Boniek oraz Kazimierz Deyna. Piłkarze świetni, lecz utrzymujący się na szczycie znacznie krócej. Wykraczając poza Polskę: częściej na pudle stawał Antoine Griezmann (!), tyle samo razy Virgil van Dijk i Kevin de Bruyne.

Le cabaret to nie tylko odwołany plebiscyt pięć lat temu i przegrana w następnym sezonie. Le cabaret trwa w zasadzie od momentu, w którym polski napastnik przedstawił się światu. Rok w rok Lewandowski może zerkać na listę wyników z uśmiechem politowania. I on, i my zdajemy sobie sprawę, że to nagroda za popularność, konkurs, w którym PR znaczy więcej niż pełna gablota i worek bramek. Rację miał Roger Wittmann, gdy mówił mi w Warszawie:

— Wizerunek polskiego piłkarza nigdy nie będzie tak dobry, żeby mówić o nim „najlepszy na świecie”.

Wittmann: Lewandowski nie może być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Niemiecki superagent piłkarski nie chciał obrazić ani nas, jako narodu, ani samego Lewandowskiego. Stwierdził wtedy fakt, który znajduje odzwierciedlenie w kolejnych odsłonach Ballon d’Or. Robert nigdy nie został w tej zabawie wzięty na poważnie, oceniony uczciwie, jak gdyby sam fakt pochodzenia czy — jak we wcześniejszych latach — gry „tylko” dla Bayernu osłabiał jego pozycję na rynku. Jego geniusz i dokonania za moment przekrzyczy lobby pierwszego lepszego Harry’ego Kane’a, który ma za sobą machinę związaną z łatką „angielskiego piłkarza”.

Smutne, lecz prawdziwe. Być może właśnie uciekł nam ostatni moment, w którym Robert Lewandowski mógł jeszcze osiągnąć na paryskiej scenie coś, na co w pełni zasłużył.

WIĘCEJ O ZŁOTEJ PIŁCE NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

107 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Hiszpania

Hiszpania

Kiedy skończyła się perfekcja? Anatomia kryzysu jedenastek Lewandowskiego

Wojciech Górski
15
Kiedy skończyła się perfekcja? Anatomia kryzysu jedenastek Lewandowskiego
Reklama
Reklama