Reklama

Trela: Merytoryczny płaszczyk. Robert Kolendowicz jako łatwa ofiara

Michał Trela

17 września 2025, 13:26 • 10 min czytania 24 komentarzy

Gra i wyniki Pogoni w tym sezonie są na razie zarówno poniżej ambicji, jak i możliwości zespołu. Właściciel nie szukał jednak okoliczności łagodzących, lecz pretekstu. Wyczekał tylko na moment, w którym za zwolnienie Roberta Kolendowicza zbierze więcej poklasku niż krytyki.

Trela: Merytoryczny płaszczyk. Robert Kolendowicz jako łatwa ofiara

Nowy właściciel co do zasady ma prawo zmienić trenera. Nawet bez powodu. Wystarczy, że jest nowy i chce ułożyć klub po swojemu. Trener, jako twarz i ważna postać całego przedsięwzięcia, musi mu odpowiadać. Gdyby więc Robert Kolendowicz wyleciał z pracy w marcu, można byłoby go po ludzku żałować, ale nie miałoby sensu analizowanie tego pod kątem merytorycznym. Wyleciał, bo był ze starego rozdania. Koniec tematu.

Reklama

Robert Kolendowicz nie stracił jednak pracy w marcu, choć Alex Haditaghi z werwą zabrał się do odciskania na Pogoni piętna, dbając, by nikt nie przegapił, że nastało nowe. Zmieniali się ludzie na różnych szczeblach, odchodzili wieloletni pracownicy, także zasłużeni. Zmieniała się polityka transferowa. Kolendowicz jednak trwał, co oznaczało, że akurat jego nowy właściciel nie chciał zmienić ot tak, bo może. Chciał stworzyć pozory poddania go ocenie merytorycznej. Skoro więc w tym tygodniu go zwolnił, decyzji nie można już skwitować wzruszeniem ramion i chęcią budowania klubu po swojemu. Skoro zwolnił, musiał mieć podstawy.

Relatywna deprywacja Pogoni

Psychologia społeczna zna pojęcie relatywnej deprywacji. Upraszczając, rewolucje i bunty, zgodnie z nią, nie wybuchają tam, gdzie sytuacja jest beznadziejna, lecz tam, gdzie tempo postępu nie nadąża za wzrostem oczekiwań. Coś takiego można od miesięcy obserwować w Szczecinie. Klub po latach zmienił właściciela, a nowy, wbrew obawom i wątpliwościom, uzdrowił sytuację finansową klubu i zaczął odmieniać ogólne wrażenie, istniejące jeszcze na początku roku, że Pogoń raczej się zwija, niż rozwija. Jeśli przymknąć oko na specyficzny sposób komunikacji ze światem, czyli patrzeć na czyny, nie słowa, działania nowego właściciela trzeba by oceniać w miarę pozytywnie.

Kibice też to czują. Po trzech czwartych miejscach z rzędu i dwóch kolejnych przegranych finałach Pucharach Polski, znów zaczęli więc marzyć o przerwaniu doskwierającej im serii bez trofeów. Kamil Grosicki młodszy już nie będzie, więc tym bardziej trzeba się spieszyć z wypełnianiem gabloty w Szczecinie, bo każdy życzy „Grosikowi”, by pierwsze trofeum Pogoni wydarzyło się jeszcze z jego udziałem. Sprawia to oczywiście, że oczekiwania zaczęły galopować przed rzeczywistością. A to dla każdego trenera na świecie trudne do przetrwania.

Robert Kolendowicz

Miarodajna próbka

Kolendowicz przepracował trzynaście miesięcy. To wystarczający okres, by wyrobić sobie o nim zdanie jako o trenerze. Dający także miarodajną próbkę blisko czterdziestu meczów ligowych, dwóch i pół okresu transferowego, dwóch okresów przygotowawczych i współpracy z dwoma i pół właścicielami (nie zapominajmy wszak o zimowym intermezzo z Nilo Efforim). Co bardziej niecierpliwym wystarczyłoby powiedzieć, że nie zdobył w tym czasie żadnego trofeum, więc nie ma kogo żałować. Jeśli jednak uznać, że klasę trenera mierzy się nie tylko trofeami, sprawa trochę się komplikuje.

Wszyscy funkcjonujący w środowisku piłkarskim mają oczywisty dystans wobec wycen transfermarkt.de. Wielu jednak, mimo to, na nie się powołuje. Bo to spójny system. Nie ma dobrego sposobu, by obiektywnie porównać, czy lepiej mieć na środku obrony Mariana Huję, Antonio Milicia czy Oskara Wójcika. Dwóch kibiców, ale też trenerów, dziennikarzy, piłkarzy, rzadko zgodzi się, czy dany piłkarz jest lepszy od drugiego. Dlatego, chcąc mniej więcej oszacować potencjał kadry, trzeba sięgać po wyceny z transfermarktu. Bo one, jako spójny system, dają przynajmniej JAKIŚ obraz. Wszystko inne opierałoby się wyłącznie na własnym widzimisię.

Kadra relatywnie słabsza

Wyceny dotyczące Pogoni w pewnym stopniu pokrywają się z tym, co czują kibice. Od czterech lat w Szczecinie nie było równie wartościowej kadry, czyli równie dobrych piłkarzy. Skoro w tym czasie Pogoń cały czas kręciła się w okolicach podium i dwa razy grała na Stadionie Narodowym, teoretycznie są podstawy, by teraz oczekiwać jeszcze lepszego wyniku. Na co jednak kibice często nie patrzą, to inne kluby. Otoczenie. A pod tym względem sytuacja nie wygląda już dla Portowców tak korzystnie.

O ile cztery lata temu ich kadra była czwartą wśród najbardziej wartościowych w lidze, dziś jest siódma. Czyli gorzej niż przed rokiem. Pogoń zrobiła kadrowo krok do przodu, jeśli porównywać ją do samej siebie sprzed roku czy dwóch. Ale nie zrobiła kroku do przodu w relacji do reszty ligi, która ma cztery kluby grające w europejskich pucharach, a niektóre po raz kolejny w krótkim czasie. Która ma kilka klubów z nowymi właścicielami również inwestującymi więcej niż poprzednicy. Do której generalnie trafiają lepsi piłkarze niż kilka lat temu. Na tym tle oczekiwania trofeów wydają się już mniej uprawnione.

Czołowa drużyna ligi

Warto o tym pamiętać, analizując wyniki Kolendowicza w Szczecinie. Prowadził czołowy klub ostatnich kilku lat, ale nie prowadził samograja, którego obecność w okolicach podium czy w finałach Pucharu Polski byłaby obowiązkiem. Prowadził zespół, który przez większość jego pobytu był osłabiany, a wzmacniany zaczął być dopiero niedawno. Ale też wzmacniany w relacji do wcześniejszych osłabień, a nie stanu startowego. To dla Pogoni dobrze, że wygrała rywalizację z Cracovią o Rajmonda Molnara, który wygląda na ciekawego napastnika. Jako że jednak przychodzi w miejsce najlepszego piłkarza ligi, trudno powiedzieć, że Węgier wzmocnił zespół. Jeśli zdoła choć w części załatać dziurę, w którą został sprowadzony, już trzeba to będzie uznać za sukces. Ale to jeszcze nie oznacza, że Pogoń będzie miała mocniejszego napastnika niż w poprzednim sezonie.

W tabeli za cały okres Kolendowicza, czyli ostatnie trzynaście miesięcy, Pogoń zajmuje czwarte miejsce. Dała się wyprzedzić tylko Lechowi, Rakowowi i Jagiellonii. To dobry wynik, pewnie w miarę adekwatny do możliwości kadrowych zespołu. Tego rodzaju statystyki potrafią jednak być mylące, bo całościowy rezultat może być jeszcze dobry, ale świeższa tendencja już niepokojąca. Idźmy więc dalej. W tabeli za 2025 rok Pogoń to druga drużyna ligi, ustępująca jedynie Lechowi. To już wygląda na wynik wręcz ponad stan, biorąc pod uwagę, jak wyglądały przygotowania do wiosny i jak w niektórych meczach minionej rundy wyglądała sytuacja kadrowa Portowców. Z kolei w tabeli za okres samych rządów Haditaghiego, Pogoń jest czwarta. Można więc odrzucić także teorię, że Kolendowicz stracił pracę za problemy sportowe, które zaczęły się już wiosną, a teraz widać jedynie ich kontynuację.

Trudny początek

Jedyna tabela Ekstraklasy z czasów Kolendowicza, która nie sytuuje jego drużyny w czołowej czwórce ligi, to obecna, liczona od początku sezonu. Trener Pogoni stracił pracę za to, jak jego zespół wszedł w nowe rozgrywki. Za dotkliwe porażki z Radomiakiem i Górnikiem. Za straty punktów w Gdyni i Kielcach. Oczywiście, że Pogoń nie wygląda na początku sezonu dobrze, a dziewiąte miejsce nie jest na miarę ani jej ambicji, ani potencjału. Są jednak powody, by sądzić, że Pogoń trudne tygodnie miała nie tylko przed nastaniem Haditaghiego, ale i w ostatnim czasie.

Z drużyny odszedł, po burzliwych przepychankach, Efthymis Koulouris, najlepszy strzelec i piłkarz ligi. Odszedł w trakcie sezonu. Mimo kategorycznych zapewnień, że nie odejdzie. Odejście tego formatu napastnika dla każdego klubu byłoby potężną stratą. Ale co innego, gdy na stratę można się przygotowywać przez pół roku, jak Cracovia na odejście Benjamina Kallmana i zastąpienie go Filipem Stojlkoviciem, którego potem wprowadzała przez cały okres przygotowawczy, a co innego, gdy dzieje się to z soboty na niedzielę. Następca, owszem, przyszedł. Kolendowicz zdążył skorzystać z niego przez 20 minut. W pozostałych meczach albo grał bez napastnika, albo z Kacprem Kostorzem, który nie byłby podstawową dziewiątką w żadnym z pozostałych siedemnastu klubów ligi. Jest to poważne utrudnienie.

Kadra na rozgłos

Dostał też Kolendowicz bardzo wartościowy i głośny transfer Sama Greenwooda. To świetnie, że tacy piłkarze trafiają do Polski i na pewno każdy trener chciałby kogoś takiego mieć w drużynie. Na dwie pozycje bardziej ofensywnych pomocników występujące w systemie trenera Pogoni, po dodaniu Anglika, Kolendowicz miał już aż pięciu wartościowych piłkarzy. Może tam wystawić Fredrika Ulvestada, Adriana Przyborka, Jose Pozo, Greenwooda i jeszcze Kacpra Smolińskiego. Jednocześnie jednak na pozycji rygla przed obroną, osieroconej przed sezonem odejściem Joao Gamboi i Rafała Kurzawa, ustawiał Jana Biegańskiego, w Polsce grającego dotąd regularnie tylko w I lidze, który wygrał rywalizację z nowo pozyskanym Morem N’diayem.

Podobnie przedstawia się obsada lewej obrony. Po transferze Benjamina Mendy’ego i gdy do zdrowia wróci Leo Borges, nowy już trener Pogoni, dodając Leonardo Koutrisa, będzie miał lewą obronę obsadzoną najsilniej w Polsce. Na prawej za to trzeba będzie się tradycyjnie modlić o zdrowie Linusa Wahlqvista. Bo jeśli nie on, grać tam będzie musiał Jakub Lis, albo Ulvestad, przesuwany z pomocy. To kadra budowana na uzyskanie rozgłosu, wysłanie sygnałów na rynek wewnętrzny (szczeciński) i zewnętrzny (ekstraklasowy). Udowadniająca, że właściciel chce zrobić szum i ma ku temu możliwości. Ale nie zrównoważona, sensownie poukładana, którą chciałby mieć każdy trener. Zachowując wszelkie proporcje, lecz konstrukcja znana jako „Zidanes y Pavones” sportowo się nie sprawdziła, mimo że przyniosła sporo rozgłosu.

Średnio, ale nie źle

W przedsezonowym podcaście typowałem Pogoń do zajęcia siódmego miejsca. Być może zbyt nisko, to było jeszcze przed kilkoma głośnymi transferami. Nawet po nich nie mam jednak poczucia, że Pogoń koniecznie musi skończyć ligę nie tylko przed Lechem, Legią, Rakowem czy Jagiellonią, ale także Cracovią, Górnikiem lub Koroną. Wygląda mi na zespół, który powinien kręcić się w okolicach miejsc pucharowych, czyli w granicach pierwszej piątki, ale niekoniecznie musi rozstawiać wszystkich po kątach.

Pogoń, nawet przy rozczarowującym starcie, jest dziś mniej więcej w tych granicach. Jest dziewiąta, ale mając tyle samo punktów, ile szósta Legia. Owszem, są drużyny, które rozegrały mniej meczów. Nawet jednak układając tabelę pod względem średniej punktów, Pogoń byłaby w podobnym miejscu, czyli w środku tabeli. Rozczarowuje, ale znowu nie aż tak, jak Raków, który wydał dziewięć milionów euro, by przegrać cztery z sześciu meczów i być w strefie spadkowej. Gdyby Pogoń skończyła rundę na dziewiątym miejscu, pewnie byłyby powody, by reagować. Ale jeśli jest dziewiąta po bardzo burzliwym okresie transferowym, w którym przychodziły i odchodziły w trakcie rozgrywek ważne postaci, nie jest to jeszcze powód, żeby rozdzierać szaty.

Wykorzystany pretekst

Punkty to jednak nie wszystko, można je w krótkim okresie zdobywać albo tracić szczęśliwie lub pechowo. Pod względem bilansu goli oczekiwanych według Hudl StatsBomb Pogoń jest jednak mniej więcej tam, gdzie w tabeli.

Pogoń plasuje się w okolicach środka ligi pod względem różnicy xG, z niewielkim ujemnym bilansem (ok. –0,12 xG na mecz), co pokrywa się z jej miejscem w tabeli. Na tle Lecha, Wisły Płock czy Legii jej statystyki są wyraźnie słabsze, ale przed kilkoma rywalami z czołówki (np. Jagiellonią). Źródło: Hudl StatsBomb

To oczywiście wciąż oznacza grę poniżej możliwości i oczekiwań. Nie jest to jednak długo trwająca tendencja. Długofalowy trend w przypadku Pogoni wskazuje zarówno dochodzenie do lepszych szans, jak i dopuszczanie do groźniejszych pod własną bramką.

Zielona linia (xG) i fioletowa (xG stracone) pokazują, że w długim okresie relacja szans kreowanych i dopuszczanych przez Pogoń jest dość stabilna. Nie widać nagłego załamania jakości gry – raczej typowe wahania formy. To potwierdza tezę, że obecne miejsce w tabeli to bardziej efekt zawirowań kadrowych i krótkoterminowego spadku formy niż trwały regres. Źródło: Hudl StatsBomb

Zdania co do Kolendowicza są podzielone, nie tylko wśród kibiców Pogoni, ale też osób zawodowo zajmujących się futbolem. Ja jednak mniej widzę racjonalnych przesłanek, że to trener był przeszkodą w osiąganiu lepszych wyników, a więcej, że to on pozwolił tak bezboleśnie przejść przez okres, który zachwiałby niejednym klubem. Właściciel prawdopodobnie, jak w wielu sytuacjach, kreował się raczej kwestiami PR-owymi. Dopóki nastroje wokół Kolendowicza były umiarkowanie pozytywne, a rozczarowanie kibiców ogniskowało się na poprzednim właścicielu, Kolendowiczowi pozwolono pracować. Wykorzystano jednak na dobrą sprawę pierwszy nadarzający się pretekst, pierwszy prawdziwie gorszy okres, by wystawić go za drzwi. Prawdopodobnie dlatego, że był najłatwiejszą do ścięcia głową do rzucenia na pożarcie kibicom.

Sprawy zaczną się komplikować dopiero teraz, gdy na eksponowanych funkcjach pozostaną już tylko ludzie z nowego rozdania, a w drużynie będzie coraz więcej postaci pozyskanych już przez nowego właściciela. Nikogo jednak nie ma co w tej sytuacji specjalnie żałować. Robert Kolendowicz w pierwszej samodzielnej pracy zrobił na tyle dużo dobrego, że o kolejną ekstraklasową posadę raczej nie będzie mu trudno. Właściciel z kolei wykorzystał swoje święte prawo. Tyle że poczekał na moment, w którym będzie je można ubrać w merytoryczny płaszczyk.

CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

Fot. Newspix

24 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama