Gdy rozstrzygasz dwumecz w pierwszym spotkaniu, masz prawo spuścić z tonu w rewanżu. Rozluźnić się, nie zagrać na maksa, nie szarpać się szalenie o każdą piłkę. Może nie jest to chwalebne, może nie stoi w interesie „rankingorzy”, ale można zrozumieć, że Jagiellonia w Albanii wyglądała troszkę gorzej niż w Białymstoku.

„Troszkę”, o ile odnosimy się do pełnego obrazu, bo po czterdziestu pięciu minutach na grę Jagi można było kręcić nosem. Albo nawet zaprezentować pełen zestaw włoskich gestów oburzenia i wściekłości. Nie dlatego, że w jakimkolwiek momencie Dinamo City wyglądało na tle białostoczan tak, żeby bać się o wielką remontadę. Dlatego, że Jagiellonia zanudziła nas jak nigdy.
Gdyby nie fakt, że Afimico Pululu wciąż jest głodny bramek, można byłoby pierwszą część meczu w zasadzie przemilczeć. Tymczasem to, że raz nieźle złożył się do strzału po dośrodkowaniu — co bramkarz Dinama wyciągnął chyba dzięki wstawiennictwu sił boskich, które w dodatku na drodze dobitki postawiły Karambę Gassamę, który ją zablokował — oraz to, że raz piłkę do siatki wpakował, łamiąc wcześniej linię spalonego, sprawiło, że realizatorzy mogli skleić jakąś kompilację do zapchania czasu antenowego w przerwie.
Jagiellonia zanudziła, ale wyrwała remis
Adrianowi Siemieńcowi pewnie też się to nie podobało, pewnie gestykulował jeszcze dosadniej niż my przed telewizorami. Sęk w tym, że naprawdę ciężko było Jagę zmotywować do zmiany. Dinamo poczynało sobie natomiast całkiem pewnie, zawiązywało coraz ciekawsze akcje. O ile do przerwy zagrozili bramce raz — choć porządnie, bo Nani sprytnie wskoczył przed Bartłomieja Wdowika i zamknął dośrodkowanie minimalnie niecelnym strzałem głową — tak po zmianie stron konkretów było więcej.
Gospodarze naciskali i wreszcie wymusili błąd na obrońcach z Białegostoku. To, że Wdowik dopuścił do dogrania z boku pola karnego, dałoby się jeszcze przeżyć, zdzierżyć, gdyby nie fakt, że przy próbie wybicia piłki obciął się Yuki Kobayashi. To natomiast doprowadziło do podobnej obcinki zaskoczonego tym faktem Bernardo Vitala. Łańcuszek wydarzeń doprowadził do tego, że Dejvi Bregu mógł w końcu pokazać polskim kibicom to, co nie za bardzo wychodziło mu w Wiśle Kraków.
Strzelanie ładnych bramek. Takich po mocnym, precyzyjnym strzale, gdy piłka wręcz tańczy w siatce.
Całe szczęście, że nie stało się to wcześniej, że nawet rozpędzonym gospodarzom ciężko było uwierzyć, że w tym momencie można ruszyć po bramkę drugą, trzecią i wszystko jeszcze zmienić. Bardzo szybko zresztą ukróciła to Jagiellonia za sprawą przytomnego jokera — Dimitrisa Rallisa. Szybki wrzut z autu uruchomił Alejandro Pozo, który precyzyjnie zagrał w pole karne. Rallis wykończył akcję pewnie, sprytnie, wzorowo.
I to byłoby na tyle, serio. Więcej żywiołowych akcji zobaczyliśmy w momencie, w którym Nani w żenujący sposób kopnął piłkę w leżącego Oskara Pietuszewskiego, co pchnęło kolegów skrzydłowego do działania. Wywiązała się szamotanina, na murawie wylądował Jesus Imaz, było szarpanie, popychanie i próba sił. Obyło się bez grzmotów — i dobrze, bo byłoby to kompletnie niepotrzebne — ale o tym, że w końcu coś działo, świadczy żółta kartka dla Adriana Siemieńca.
Skoro nawet oaza spokoju z Podlasia zarobiła napomnienie za awanturowanie się z sędzią czy rywalami, to faktycznie musiało się nieźle zagotować.
Dinamo City Tirana — Jagiellonia Białystok 1:1 (0:0)
- 1:0 – Dejvi Bregu 68′
- 1:1 – Dimitris Rallis 79′
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:
- Wiara w proces. Jak traktować możliwy poczwórny awans do Ligi Konferencji?
- Jeśli Raków ma być nudny, ale skuteczny w Europie – okej!
fot. Newspix