Reklama

Iga Świątek podbija w tym roku nowe terytoria. Polka mistrzynią Cincinnati!

Sebastian Warzecha

19 sierpnia 2025, 02:49 • 9 min czytania 17 komentarzy

Iga Świątek na karku ma może tylko 24 lata, ale wygrała już w karierze znacznie więcej niż wiele bardziej doświadczonych tenisistek. Wciąż jednak pozostało jej kilka spośród największych turniejów, których w swym tenisowym CV nie ma. Od niedawna nie zalicza się do nich Wimbledon. Teraz ubyło też Cincinnati. Polka nie grała może bowiem najlepszego meczu w karierze, ale z Jasmine Paolini sobie poradziła. I została mistrzynią amerykańskiego turnieju!

Iga Świątek podbija w tym roku nowe terytoria. Polka mistrzynią Cincinnati!

Iga Świątek najlepsza w Cincinnati! Pierwszy taki triumf w karierze

Tak naprawdę niewiele jest na ten moment turniejów, w których Iga nie była najlepsza. Biorąc pod uwagę te najważniejsze – Wielkie Szlemy, WTA Finals i imprezy rangi WTA 1000 – to jest ich w kalendarzu 15. Świątek jeszcze przed triumfem w Cincinnati miała na koncie większość z nich, niektóre zresztą wygrywane kilkukrotnie. Wyliczanka przed dzisiejszym meczem wyglądałaby tak:

Reklama
  • Wygrane czterokrotnie: Roland Garros.
  • Wygrane trzykrotnie: Rzym.
  • Wygrane dwukrotnie: Doha, Indian Wells.
  • Wygrane raz: Wimbledon, US Open, WTA Finals, Miami, Madryt, Pekin.
  • Była w finałach, nie wygrała: Dubaj, Cincinnati.
  • Nie była w finałach: Australian Open, Kanada, Wuhan (w tym turnieju nigdy jeszcze nie wzięła udziału).

Łącznie? 17 triumfów w najważniejszych turniejach, podbitych 10 na 15 z nich. A po dzisiejszym finale Cincinnati przeskoczyło o kategorię wyżej i liczby się zmieniły. Iga ma już 11 wygranych z 15 turniejów o najwyższych rangach. W wieku – podkreślmy raz jeszcze – 24 lat. To wynik nie tyle fenomenalny, co wybitny. To, przy okazji, rezultat udowadniający, że Polka jest w stanie grać na każdej nawierzchni i w każdych warunkach. Mączka na wysokości, w Madrycie? Da się. Szybkie korty twarde w Cincinnati? Jak najbardziej. Wimbledońska trawa? Jeszcze jak.

Ale to właśnie ten sezon jest dla Igi czasem odkryć. Szczególnie po pierwszym półroczu nikt nie oczekiwał, że to wszystko tak się odwróci. A Polka jednak wygrała na Wimbledonie, gdzie nigdy wcześniej nie grała nawet w półfinale. Teraz triumfowała w Cincinnati, gdzie przed tym sezonem nie grała o tytuł ani razu. To był turniej, w którym miało być – i do tej pory było – jej bardzo trudno. Ale trochę szczęścia w drabince i dobra forma – to połączenie wystarczyło, by tu triumfować. Przy okazji Iga skompletowała w pewnym sensie „amerykańskiego szlema” – wygrała każdy z najważniejszych turniejów na kortach twardych rozgrywanych w USA.

US Open, Indian Wells, Miami i Cincinnati. Pełna kolekcja, a ten dzisiejszy sukces musi być satysfakcjonujący.

A jak do tego triumfu doszło?

Otwarta droga

Przede wszystkim – droga do tego finału otworzyła się Idze szeroko. Przed półfinałem pokonała kolejno Anastasiję Potapową, Martę Kostiuk (bez wyjścia na kort, Ukrainka oddała mecz walkowerem), Soranę Cirsteę i Annę Kalinską. Tak naprawdę była to drabinka, przez którą Świątek w dobrej formie musiała przejść bez większych trudów. Tyle że ta forma – co pokazał wcześniejszy turniej w Kanadzie, gdzie przegrała z Clarą Tauson – najwyższa z pewnością nie była. W meczach z Cirsteą czy Kalinską też falowała.

Ale jednak spokojnie na te rywalki wystarczyła. Ba, było jej na tyle, by nie stracić w tych meczach seta.

W dodatku z turniejem w ćwierćfinale pożegnała się Aryna Sabalenka, z którą Iga miała się – na papierze – zmierzyć w półfinale. Problem polegał jedynie na tym, że wyeliminowała ją Jelena Rybakina, a więc kolejna z rywalek, która często potrafiła sprawić Polce problemy. Ale raczej w przeszłości – w tym roku mierzyły się trzykrotnie i… zawsze lepsza była Świątek. Jednak w USA Kazaszka zdawała się odżywać, do tego korty w Cincinnati Idze do tej pory raczej nie sprzyjały, nie czuła się na nich najbardziej komfortowo.

Nie byliśmy więc pewni tego meczu. I, jak się okazało, słusznie. Bo to Rybakina pierwsza zyskała przewagę, to ona zdawała się zmierzać po zwycięstwo w pierwszym secie. Aż Iga nagle odżyła, podniosła absolutnie poziom swojego tenisa. A jak to zrobiła, to Kazaszka nagle z kortu zniknęła. Realizator raczył nas statystykami ostatnich punktów, raz było to 13-2 dla Igi w ostatnich 15, innymi razem… 10-0 dla Polki. Innymi słowy: dominacja. Po prostu dominacja.

Rybakina odżyła co prawda na moment w drugiej partii, ale Świątek się wybroniła. I wygrała w dwóch setach, do finału dochodząc bez straty partii. Zupełnie inaczej niż jej rywalka, czyli Jasmine Paolini, która traciła partię w ćwierćfinale (z Coco Gauff) i półfinale (przeciwko Wieronice Kudiermietowej). A w pierwszych dwóch meczach z kolei zagrała aż trzy tie-breaki. Jej droga do finału łatwa więc nie była. A w meczu o tytuł miało czekać ją największe możliwe wyzwanie.

Bo z Igą grała przed tym meczem pięć razy. I tylko raz – w finałach Billie Jean King Cup pod koniec poprzedniego sezonu – była w stanie urwać jej seta. A i tak przegrała.

Wzloty i upadki, ale na końcu tytuł

To spotkanie lepiej zaczęła jednak Paolini, bo od 40:0 przy swoim serwisie. Iga co prawda doprowadziła do równowagi, ale Paolini gema ostatecznie zgarnęła. I tak wygrany – po niespodziewanych trudach – gem widocznie ją nakręcił. Przy serwisie Polki była bowiem przez moment bezradna, a potem nagle odżyła. I zrobiła to, czego Świątek chwilę wcześniej nie potrafiła – nie tylko doprowadziła do równowagi, ale i zgarnęła całego gema. Iga została więc przełamana na samym starcie spotkania.

Ale pozostawaliśmy spokojni. Z Jeleną Rybakiną przegrywała już przecież 3:5 w pierwszym secie, by potem wygrać go 7:5. Z Paolini musiała wyjść z „tylko” 0:3, bo Włoszka dorzuciła szybko jeszcze jednego gema.

I wiecie co? Zrobiła to. Zgodnie ze starą sportową maksymą – podpuścić i skasować.

Świątek na start dała się Jasmine wyszaleć, a potem podniosła poprzeczkę. A że Paolini talentu może nie brakuje, ale centymetrów już trochę tak, to miała problem, by ją przeskoczyć. A pisząc już zupełnie poważnie – Iga zaczęła trafiać. Po prostu. O ile w pierwszych gemach regularnie się myliła, o tyle od czwartego piłka leciała dokładnie tam, gdzie chciała ją posłać. W dodatku górowała nad Jasmine siłą i szybkością zagrań (po meczu mówiła nawet, że nie spodziewała się, iż będzie w stanie odgrywać tak szybko na kortach, które same w sobie szybkie są).

Efekt był taki, że Iga wygrała swój serwis, zaliczyła przełamanie w kolejny gemie i ponownie triumfowała we własnym gemie. Z 0:3 szybko zrobiło się 3:3. A to wciąż nie był koniec. Świątek bowiem przedłużyła swoją serię i rozrzucając Paolini po szerokości kortu doprowadziła do drugiego z rzędu breaka. Jasmine w tym fragmencie meczu była bezradna. Próbowała wszystkiego – dobrze się broniła, nieźle serwowała, atakowała na returnie. Forehand, backhand, wyprawy do siatki – nic nie dawało jednak pełnego efektu. Iga po chwili prowadziła już 5:3.

Dopiero wtedy Włoszka zatrzymała jej serię i… nie tylko wygrała własnego gema, ale niespodziewanie zdobyła breaka, gdy Świątek serwowała na seta. Mało tego, obroniła nawet piłkę setową. To Iga pękła w tym kluczowym momencie, popełniając kilka błędów. Ale niemal z miejsca się pozbierała, bo już w kolejnym gemie zaatakowała kilkukrotnie serwis Paolini, a ta pomogła niewymuszonymi błędami. I to było ostatnie przełamanie w tym secie. Serwując – po raz drugi w tym secie – na zamknięcie partii, nie pozwoliła sobie na rozluźnienie. Gema wygrała do zera.

Drugi set miał dokładnie tyle przełamań co pierwszy – czyli pięć. Tylko gemów nieco mniej, bo Iga uwinęła się w dziesięciu. Ale łatwo nie było. Paolini bowiem była w stanie z miejsca odrobić stratę breaka, gdy dała się przełamać w pierwszym gemie. Podobnie było przy kolejnej takiej okazji – gdy Iga wyszła na 3:2, ale tylko po to, by stracić własne podanie chwilę później. Włoszka wydawała się zmęczona, ale może przez to więcej ryzykowała. Atakowała, nie zastanawiając się nad tym zbyt wiele. Po prostu przykładała w piłkę więcej siły. I to często działało.

Częściej jednak na returnie, niż przy jej podaniu. Iga bowiem przełamała ją po raz wtóry w siódmym gemie i wyszła na prowadzenie 4:3. Jasmine jednak nadal nie rezygnowała. Doprowadziła nawet do dwóch break pointów, jednak żadnego nie zamieniła na gema. I to był kluczowy moment. Świątek bowiem po wybronieniu tych szans sama przeszła do ataku i utrzymała małą partię przy swoim serwisie. Co prawda nie stanowiła zagrożenia dla Paolini w kolejnym gemie – przy podaniu Włoszki – ale wiadomym było, że tak czy siak będzie mogła zaraz ten mecz zamknąć.

I zrobiła to. W dodatku pewnie, cały mecz kończąc w najlepszy możliwy sposób – asem serwisowym.

Tym samym wygrała w Cincinnati. Po raz pierwszy grała tam w finale, od razu zamieniła go na puchar. Sama mówiła, że nie spodziewała się takiego wyniku, ale znów udowodniła sobie, że może wygrywać na kortach, na których do tej pory jej nie szło. Choć nie obrazilibyśmy się, gdyby wygrała w tym sezonie i turniej, w którym mistrzynią już w przeszłości była. W końcu teraz Iga obierze kierunek Nowy Jork, by powalczyć o triumf w US Open. A tam była najlepsza w 2022 roku.

Może czas na powtórkę?

Sprawa rankingu

Wygrana Polki ma jeszcze jeden ważny skutek – rankingowy. Po pierwsze Iga wraca dzięki temu na drugie miejsce w zestawieniu WTA, spychając niżej Coco Gauff. A to oznacza, że w kolejnych turniejach będzie rozstawiona z „2”, czyli nie znajdzie się po tej samej stronie drabinki co Aryna Sabalenka. A co do Białorusinki – ona oczywiście okupuje pozycję numer jeden i nad Igą w oficjalnym rankingu nadal ma sporo punktó przewagi – w tym momencie jest ich 3292.

Ale to nie tam powinniśmy patrzyć. Nasz wzrok bardziej przykuwa w tym momencie ranking Race.

Dlaczego? Bo to zestawienie zliczające punkty tylko za ten sezon. Sabalenka miała bowiem znakomitą końcówkę zeszłego roku, a Iga – częściowo przez zmęczenie, częściowo przez zamieszanie z pozytywnym wynikiem testu antydopingowego – punktów zgromadziła niewiele. Stąd różnica w rankingu WTA. Białorusinka broni więc tych oczek w najbliższych tygodniach mnóstwo, Polka wręcz przeciwnie. Ranking Race stał się tu więc dobrym odnośnikiem. I sprawa wygląda tak, że tam Świątek traci już ledwie 507 oczek (swoją drogą obie są jak na razie jedynymi tenisistkami pewnymi udziału w WTA Finals).

To taka różnica, że gdyby spotkały się w finale US Open i wygrała Iga, to Polka zostałaby liderką tego zestawienia.

TOP 10 rankingu WTA Race po turnieju w Cincinnati. Fot. live-tennis.eu

Innymi słowy: wygrana w Cincinnati sprawiła, że wizja powrotu na szczyt rankingu WTA stała się naprawdę realna. I warto w najbliższych tygodniach zwrócić na to uwagę. Bo pogoń Igi za Aryną może być naprawdę fascynująca.

Iga Świątek – Jasmine Paolini 7:5, 6:4

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

17 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama