Reklama

Cudu po prostu być nie mogło, więc Lech przynajmniej zremisował

Przemysław Michalak

12 sierpnia 2025, 23:15 • 3 min czytania 130 komentarzy

W praktyce było wiadomo, że awans Lecha Poznań kosztem Crvenej zvezdy Belgrad ocierałby się o piłkarski cud. Były w tym meczu momenty, w których człowiek chciałby się przynajmniej połudzić, że sprawienie sensacji jest możliwe, ale piłkarze Kolejorza na to nie pozwalali. Koniec końców uratowanie remisu w niemalże ostatniej akcji trzeba przyjąć z poszanowaniem, bo więcej chyba po prostu nie dało się wyszarpać. 

Cudu po prostu być nie mogło, więc Lech przynajmniej zremisował

Początek meczu jeszcze mógł dać cień nadziei. Lech nie wyszedł jak na ścięcie, podchodził wysoko z pressingiem, wygrywał stykowe sytuacje. Szybko zaowocowało to rzutem wolnym z dobrej pozycji, choć został on okupiony kontuzją Roberta Gumnego, który wyjątkowo został ustawiony na skrzydle. Nowy-stary obrońca Kolejorza niestety musiał opuścić boisko. Kolejna absencja zdrowotna odhaczona w szeregach mistrzów Polski.

Reklama

Luis Palma z tegoż wolnego oddał niezły strzał, który zmusił do wysiłku Matheusa.

Crvena zvezda – Lech Poznań 1:1. Nastawienie dobre, gra słaba

Wyglądało to obiecująco, tyle że… nie było pójścia za ciosem. Im dalej w las, tym Lech coraz bardziej bezradnie próbował atakować. Zachowywał w swojej grze cechy, który wymieniliśmy na wstępie, ale cóż, deficyty jakościowe dawały o sobie znać. Jak już należało przejść do konkretów i jakoś zaskoczyć gospodarzy przyspieszeniem gry czy wymianą kilku podań bez przyjęcia, pojawiały się proste błędy techniczne i irytująca niechlujność. Pewnych rzeczy zwyczajnie się nie przeskoczy, zwłaszcza w takim zestawieniu personalnym, gdy brakuje Sousy, Walemarka czy Gholizadeha.

A Crvena zvezda co jakiś czas odbierała piłkę po prostych błędach Lecha i tworzyła zamieszanie pod jego bramką. Bartosz Mrozek raz naprawdę się wykazał, kapitalnie interweniując po strzale Elsnika. Nic już nie był w stanie zrobić przy rzucie karnym z końcówki pierwszej połowy.

To był pokaz nieudolności w defensywie. Moutinho fatalnie krył, wbiegł mu za plecy Babicka. Później Pereira przy próbie wybicia nabił Moutinho, piłka pozostała w boisku, a w tym chaosie Skrzypczak podciął Olayinkę i sędzia musiał wskazać na „wapno”. Cherif Ndiaye okazał się pewnym egzekutorem.

Niemoc w przewadze

Lech drugą połowę zaczął jak pierwszą, czyli obiecująco. Przebudził się zwłaszcza Leo Bengtsson. To jego przebojowa szarża zakończyła się czerwoną kartką dla Rodrigo i rzutem wolnym z jeszcze lepszej pozycji niż na początku meczu. I tutaj mamy pretensje do Palmy, bo spartolił tę szansę koncertowo, kopnął prosto w mur, nie było żadnego zagrożenia. Nie można w takim meczu tak łatwo marnować takich szans, zwłaszcza gdy przeciwnik chwilowo mógł zwątpić, czy wszystko znajduje się pod jego kontrolą.

Następne pół godziny okazało się najbardziej przygnębiającym fragmentem dwumeczu z serbskim gigantem. Kolejorz bił głową w mur. Wszystko, co było czymś trudniejszym niż podaniem do najbliższego nieobstawionego kolegi, sprawiało trudności zawodnikom Nielsa Frederiksena. Crvena zvezda z rzadka kontrowała i gdyby raz podanie poszło na prawo zamiast na lewo, mogłoby być 2:0.

Dopiero na sam koniec Lech wreszcie skuteczniej szarpnął i tym razem to obrońcy gospodarzy się ponabijali, dzięki czemu Ishak z pomocą rykoszetu trafił do siatki. Remis najwyraźniej był maksimum tego, co można było wyszarpać, więc dobrze, że chociaż dopisujemy sobie 0,125 pkt w rankingu UEFA.

Poznaniakom pozostaje życzyć cudów w gabinetach  lekarzy i masażystów. Powodzenia z Racingiem Genk w bojach o Ligę Europy.

Crvena zvezda – Lech Poznań 1:1 (1:0)

  • 1:0 – Ndiaye 45′ karny
  • 1:1 – Ishak 90+3′

Czerwona kartka: Rodrigo (57′ Crvena zvezda).

Fot. Newspix

130 komentarzy

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama