W praktyce było wiadomo, że awans Lecha Poznań kosztem Crvenej zvezdy Belgrad ocierałby się o piłkarski cud. Były w tym meczu momenty, w których człowiek chciałby się przynajmniej połudzić, że sprawienie sensacji jest możliwe, ale piłkarze Kolejorza na to nie pozwalali. Koniec końców uratowanie remisu w niemalże ostatniej akcji trzeba przyjąć z poszanowaniem, bo więcej chyba po prostu nie dało się wyszarpać.

Początek meczu jeszcze mógł dać cień nadziei. Lech nie wyszedł jak na ścięcie, podchodził wysoko z pressingiem, wygrywał stykowe sytuacje. Szybko zaowocowało to rzutem wolnym z dobrej pozycji, choć został on okupiony kontuzją Roberta Gumnego, który wyjątkowo został ustawiony na skrzydle. Nowy-stary obrońca Kolejorza niestety musiał opuścić boisko. Kolejna absencja zdrowotna odhaczona w szeregach mistrzów Polski.
Luis Palma z tegoż wolnego oddał niezły strzał, który zmusił do wysiłku Matheusa.
Crvena zvezda – Lech Poznań 1:1. Nastawienie dobre, gra słaba
Wyglądało to obiecująco, tyle że… nie było pójścia za ciosem. Im dalej w las, tym Lech coraz bardziej bezradnie próbował atakować. Zachowywał w swojej grze cechy, który wymieniliśmy na wstępie, ale cóż, deficyty jakościowe dawały o sobie znać. Jak już należało przejść do konkretów i jakoś zaskoczyć gospodarzy przyspieszeniem gry czy wymianą kilku podań bez przyjęcia, pojawiały się proste błędy techniczne i irytująca niechlujność. Pewnych rzeczy zwyczajnie się nie przeskoczy, zwłaszcza w takim zestawieniu personalnym, gdy brakuje Sousy, Walemarka czy Gholizadeha.
A Crvena zvezda co jakiś czas odbierała piłkę po prostych błędach Lecha i tworzyła zamieszanie pod jego bramką. Bartosz Mrozek raz naprawdę się wykazał, kapitalnie interweniując po strzale Elsnika. Nic już nie był w stanie zrobić przy rzucie karnym z końcówki pierwszej połowy.
To był pokaz nieudolności w defensywie. Moutinho fatalnie krył, wbiegł mu za plecy Babicka. Później Pereira przy próbie wybicia nabił Moutinho, piłka pozostała w boisku, a w tym chaosie Skrzypczak podciął Olayinkę i sędzia musiał wskazać na „wapno”. Cherif Ndiaye okazał się pewnym egzekutorem.
Niemoc w przewadze
Lech drugą połowę zaczął jak pierwszą, czyli obiecująco. Przebudził się zwłaszcza Leo Bengtsson. To jego przebojowa szarża zakończyła się czerwoną kartką dla Rodrigo i rzutem wolnym z jeszcze lepszej pozycji niż na początku meczu. I tutaj mamy pretensje do Palmy, bo spartolił tę szansę koncertowo, kopnął prosto w mur, nie było żadnego zagrożenia. Nie można w takim meczu tak łatwo marnować takich szans, zwłaszcza gdy przeciwnik chwilowo mógł zwątpić, czy wszystko znajduje się pod jego kontrolą.
Następne pół godziny okazało się najbardziej przygnębiającym fragmentem dwumeczu z serbskim gigantem. Kolejorz bił głową w mur. Wszystko, co było czymś trudniejszym niż podaniem do najbliższego nieobstawionego kolegi, sprawiało trudności zawodnikom Nielsa Frederiksena. Crvena zvezda z rzadka kontrowała i gdyby raz podanie poszło na prawo zamiast na lewo, mogłoby być 2:0.
Dopiero na sam koniec Lech wreszcie skuteczniej szarpnął i tym razem to obrońcy gospodarzy się ponabijali, dzięki czemu Ishak z pomocą rykoszetu trafił do siatki. Remis najwyraźniej był maksimum tego, co można było wyszarpać, więc dobrze, że chociaż dopisujemy sobie 0,125 pkt w rankingu UEFA.
Poznaniakom pozostaje życzyć cudów w gabinetach lekarzy i masażystów. Powodzenia z Racingiem Genk w bojach o Ligę Europy.
Crvena zvezda – Lech Poznań 1:1 (1:0)
- 1:0 – Ndiaye 45′ karny
- 1:1 – Ishak 90+3′
Czerwona kartka: Rodrigo (57′ Crvena zvezda).
Fot. Newspix