Reklama

Czy to już koniec kariery boskiego Ronaldinho?

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2015, 15:06 • 6 min czytania 0 komentarzy

35-letni Ronaldinho od blisko dwóch miesięcy nie ma klubu. Znowu z tego samego powodu – zawiódł. Po co grać w piłkę, jeśli tak naprawdę nie chce ci się tego robić nawet nie na 100 procent, ale chociażby 50? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć brazylijski wirtuoz. 

Czy to już koniec kariery boskiego Ronaldinho?

* * *

Gdy dokładnie dziesięć lat temu kibice na Santiago Bernabeu po raz pierwszy od ponad dwóch dekad wstali z miejsc i zaczęli bić brawo zawodnikowi Blaugrany, Ronaldinho miał świat u swych stóp. Był geniuszem, z którym każdy chciał się utożsamiać. Małym, wiecznie uśmiechniętym chłopcem zamkniętym w ciele dorosłego mężczyzny. Odzwierciedleniem marzeń każdego dzieciaka, od dnia do nocy kopiącego szmacianą futbolówkę po nierównym osiedlowym boisku.

Brazylijczyk potrafił wtedy sprawić, że nawet najrozsądniejsi ludzie tracili dla niego rozum. Mniej więcej w tym czasie, gdy wprawił w osłupienie całe Bernabeu i dał jedną z najsurowszych lekcji futbolu 20-letniemu Sergio Ramosowi, na stole znalazła się przed nim niezwykła oferta kontraktowa. 9-letnia umowa, na mocy której miał się wzbogacić o co najmniej 85 milionów euro, jednocześnie wiążąc się na najważniejsze lata swojej kariery z Barceloną. Klubem, któremu pomógł przebrnąć przez trudny okres przejściowy, gdy ku końcowi chyliły się kariery takich tuzów jak Overmars, Enrique, Reiziger, Cocu czy Kluivert. To tylko pokazywało zaufanie, jakie do Ronaldinho miały najważniejsze osoby w klubie, na czele z Joanem Laportą.

Ostatecznie kontrakt podpisano „tylko” do 2010 roku. Słuszność tej decyzji tylko potwierdziły indywidualne wyróżnienia, jakie Brazylijczyk zgarniał chwilę później. Zawodnik Roku FIFA, Złota Piłka, MVP wygranej przez Barcelonę rok później Ligi Mistrzów. I ta radość z każdej minuty na boisku. Ten wszechobecny uśmiech, którego nie sposób wymazać z pamięci.

Reklama

* * *

„To zawodnik wyjęty z nierealnego świata, który nieustannie przypomina nam, dlaczego bez pamięci zakochaliśmy się w tym sporcie”

Sid Lowe w podsumowaniu sezonu 2005/2006 dla magazynu World Soccer

* * *

r10

Dwa miesiące. Siedem kompletnie bezproduktywnych występów. Na tyle starczyło cierpliwości kibicom i trenerom Fluminense. Gdy końca dobiegła meksykańska przygoda Ronaldinho w Queretaro, to właśnie oni wyciągnęli pomocną dłoń, oferując byłemu gwiazdorowi Barcelony grę na słynnej Maracanie.

Reklama

Na pierwszy mecz przyszło ponad 40 tysięcy ludzi. Koszulki z jego nazwiskiem sprzedawały się na pniu. Wiara, że uda się na własne oczy zobaczyć jednego z największych magików w historii futbolu, uleciała szybko i boleśnie. – Udało się przynajmniej osiągnąć cele marketingowe związane z tym transferem – stwierdził po rozwiązaniu kontraktu Mario Bittencourt, dyrektor sportowy Flu. Sportowo była to jednak porażka na całej linii, której w dodatku można się było spodziewać. Z jednej strony mieliśmy bowiem słowa zawodnika, który deklarował chęć szybkiego powrotu do formy, z drugiej – zapis w kontrakcie pozwalający Ronniemu na dwutygodniowy urlop już po podpisaniu umowy.

Dwutygodniowy urlop. Po ponad dwumiesięcznym rozbracie z piłką, gdy Queretaro postanowiło pozbyć się numeru jeden ze swojej listy płac.

* * *

„Potrzebujemy zawodników, którzy mogą dać coś drużynie. Takich, którzy są na fali wznoszącej, a nie staczających się na dno.”

Victor Vucetich, trener Ronaldinho w Queretaro, uzasadniając decyzję o pozbyciu się Brazylijczyka z klubu

* * *

W dziesiątą rocznicę pamiętnego meczu na Bernabeu, niekwestionowany bohater tamtego spotkania pozostaje bez klubu, odstawiony na boczny tor. Jego kariera sięgnęła chmur, by niemal od razu zacząć sukcesywnie rozpadać się jak domek z kart.

Pierwszym punktem zapalnym miały być zajścia z czerwca 2006 roku. Reprezentacja Brazylii jechała na mistrzostwa świata do Niemiec bronić trofeum wywalczonego przed czterema laty za sprawą niesamowitego Trio R – Ronaldo, Rivaldo i właśnie Ronaldinho. Wobec doskonałego sezonu w klubie, wszyscy spodziewali się, że gwiazdor Barcelony pociągnie za sobą kolegów i wzniesie raz jeszcze w górę Puchar Świata.

Canarinhos na boiskach naszych zachodnich sąsiadów zaprezentowali się jednak słabiutko, wylatując za burtę turnieju już po ćwierćfinale z Francją. Symbolem niespełnionych oczekiwań stał się zrównany z ziemią przez rozwścieczonych kibiców pomnik Ronaldinho. Postawiony w miejscowości Chapeco zaraz po tym, jak Brazylijczyk po raz pierwszy został Piłkarzem Roku.

Wtedy to Ronaldinho po raz pierwszy musiał znieść gorycz tak bolesnej porażki. Wcześniej – wszystko układało się dokładnie tak, jak mógłby to sobie wymarzyć. Mistrzostwo świata do lat 17 z przeciętną kadrą, z której tylko jemu udało się zaistnieć w Europie, tytuł na mundialu w Korei i Japonii, odzyskane po kilku latach dla Barcelony mistrzostwo Hiszpanii, wygrana Liga Mistrzów…

* * *

„Ronaldinho wygląda na zawodnika powolnego i nieszczęśliwego, w dodatku z nadwagą”

Sid Lowe, World Soccer (grudzień 2006)

* * *

– Wiosną 2007 roku, po meczu z Realem Saragossa, zawodnicy zaczęli zauważać zmianę w jego zachowaniu – wspomina Joan Laporta, prezydent Barcelony w latach 2003-2010. – Okazało się, że mimo tylu osób dookoła, Ronaldinho czuł się kompletnie samotny.

Uczucie odosobnienia towarzyszyło mu już znacznie wcześniej, gdy w młodym wieku stracił ojca. Wtedy jednak prawdopodobnie coś w nim pękło. W jednym z wywiadów na początku swojej drogi w Barcelonie Leo Messi stwierdził, że gdy klubowi nie szło, zawsze najbardziej obrywało się Brazylijczykowi.

Słowa Laporty i Messiego potwierdził także bliski przyjaciel Ronaldinho, który pomagał mu zaadaptować się w Barcelonie, Juan Jose Castillo: – W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie należy do grupy. Kiedy twoim życiem zarządza cały sztab ludzi z różnych zakątków świata, to nie jest nic dziwnego. Ronnie nabrał więcej rezerwy, odciął się od przyjaciół i zaczął spędzać więcej czasu z ludźmi, którzy tylko poklepywali go po plecach, nie chcąc wcale jego dobra.

* * *

„Zawodnik, który sprawił, że tak wiele osób zakochało się w futbolu, sam przestał go kochać w bardzo wczesnym wieku. A przynajmniej przestał kochać wszystkie poświęcenia niezbędne do gry na najwyższym poziomie”

Tim Vickery, Bleacher Report

* * *

552fb175c94167c2

Wraz z nastaniem w Barcelonie ery Pepa Guardioli stało się jasne, że zamiast pozostać w klubie do końca kariery (albo przynajmniej do tego osławionego roku 2014), Ronaldinho będzie musiał pożegnać się z kibicami na Camp Nou i ruszyć w świat. Słynne zaangażowanie w treningi, o którym Samuel Eto’o mówił, że na 50 treningów, Ronnie pojawia się maksimum na 8, u ochrzczonego lata później przez niemieckie media „Peptatorem” trenera nie mogło przejść.

Lata w Milanie, powrót do Brazylii – wszystko to było desperacką próbą powrotu do formy. Ronaldinho miał jednak ten problem, że na długo przed transferem do Queretaro, lubił bawić się „po meksykańsku”. Być królem imprezy, otaczającym się całym wianuszkiem pięknych, skąpo ubranych kobiet. Już w Paryżu, na samym początku jego piłkarskiej drogi mówiło się o tym, że kto jak kto, ale Ronnie nigdy pierwszy z klubu nie wychodzi. Ostatecznie jego słabości obnażył po meczu towarzyskim z Ghaną w 2011 roku Mano Manezes: – Ronaldinho odstaje pod względem fizycznym, nie da się tego ukryć. To, co wystarcza na ligę brazylijską, to za mało nawet na poziomie sparingów kadry.

Jednak od tamtego czasu cały czas ktoś daje się złapać na magię nazwiska. Na otoczkę, która będzie towarzyszyć Ronaldinho aż do momentu gdy uzna, że nie warto dalej rozmieniać swojej – i tak już mocno nadwątlonej – kariery na drobne. A może po prostu świat futbolu pełen jest niepoprawnych romantyków, którym nikt nie zabronił wierzyć w jeszcze jeden, ostatni błysk geniuszu jednego z największych piłkarskich magików?

SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...