Po spotkaniach poprzednich rund cieszyliśmy się, że cztery polskie zespoły grają dalej. Mówiliśmy, że to pokazuje szybki rozwój naszej piłki klubowej. A teraz? Legia dostała lanie na Cyprze, a Lech przekonał się, ile brakuje mu jeszcze do Ligi Mistrzów. O Raków przed dwumeczem z Maccabi Hajfa trochę się baliśmy i, jak się okazało, słusznie. Zespół Marka Papszuna zaczął dobrze, ale później było coraz gorzej. Nieskuteczność. Stracona bramka. Bezradność. Raków miał być w tym sezonie ambitny, wyrazisty, a jest nijaki i do listy jego pogromców, na której są Wisła Płock i Radomiak, możemy dopisać klub z Izraela, który nie pokazał nic wielkiego. Ale to wystarczyło. W dzisiejszym 0:1 nie ma przypadku.

Fran Tudor raczej nie spodziewał się, że po 28 minutach będzie mógł mieć na koncie trzy gole i dwie asysty. A mówimy o prawym wahadłowym zespołu Marka Papszuna. To właśnie Chorwat, a nie ofensywni pomocnicy, ani napastnik, był w pierwszej połowie najgroźniejszym zawodnikiem Rakowa. Niestety, mimo tych okazji nic nie wpadło do siatki. A to Tudor znalazł się, według sędziów, na spalonym, a to jego podania nie wykończył Patryk Makuch, który powinien iść bardziej zdecydowanie na piłkę, a to Tudor uderzył nieźle i piłka – tak się wydaje – trafiłaby do siatki, jednak w ostatniej chwili strzał zablokował obrońca Maccabi.
Raków, tak zapowiadał Papszun, miał dominować i pokazać swoją piłkarską wyższość, tymczasem miał w pierwszej połowie swoje szanse, jednak nie wykorzystał ich, a później pozwalał na nieco więcej rywalom. To nie tak miało wyglądać. I to musiało się w końcu źle skończyć.
Brak Jonatana Brauta Brunesa w składzie Rakowa Częstochowa. Powód oficjalny – kontuzja
Papszun zaskoczył składem. Przede wszystkim, nie było w nim najlepszego napastnika gospodarzy, Jonatana Brauta Brunesa. Przed spotkaniem Damian Markowski, rzecznik Rakowa, poinformował, że przyczyną nieobecności Norwega jest lekki uraz mięśniowy. W podobny sposób nieobecność gracza tłumaczył Papszun w przedmeczowej rozmowie dla TVP, dodając, że Brunes jest na badaniach. Norweg najwidoczniej szybko je skończył, bo koło 20.30 zameldował się na stadionie i mecz oglądał z trybun.
Z nim w składzie mogło to wyglądać zupełnie inaczej.
W pierwszej jedenastce znalazł się też Bogdan Racovitan, który rok temu doznał poważnej kontuzji kolana i od tego czasu rozegrał tylko kwadrans, w meczu poprzedniej rundy przeciwko Żylinie. Papszun ufa temu piłkarzowi, to on go bardzo rozwinął i dziś akurat Rumun radził sobie całkiem przyzwoicie. Dziwić mogła też obecność w wyjściowym składzie Tomasza Pieńki. OK – Raków wyłożył na niego aż 1,7 miliona euro i wobec tego gracza są duże oczekiwania. Ale z drugiej strony Pieńko zadebiutował w meczu ligowym z Radomiakiem (1:3) i zaprezentował się bardzo źle. Zszedł wtedy w przerwie, a dziś… było identycznie. Pieńko wydawał się zmęczony już po kilkunastu doskokach do przeciwnika, a kiedy był z piłką w polu karnym Maccabi, podejmował błędne decyzje. Widać było, że ciągle uczy się taktyki Rakowa.
Ale czy trzeba było stawiać na niego w tak ważnym meczu? Czy nie zmarnowano w ten sposób 45 minut? Inna rzecz, że Jesus Diaz, który zmienił go w przerwie, zaprezentował się niemal tak samo źle.
Maccabi Hajfa zadało decydujący cios
W drugiej połowie Raków znów na początku miał swoją szansę. Oskar Repka musi głową uderzyć w róg, a nie prosto w bramkarza. Minęło kilka minut i Raków spotkała kara. Erick Otieno tylko przyglądał się, jak Ethane Azoulay przyjmuje sobie piłkę, ustawia i oddaje strzał. Repka spóźnił się z blokiem i piłka wylądowała w siatce. Na stadionie konsternacja. W ten właśnie sposób Maccabi Hajfa, będące w przebudowie i na pewno nie tak silne, jak kilka lat temu, zadało w Częstochowie decydujący, jak się okazało, cios.
Maccabi miało mieć problemy w obronie (tak mówił nam izraelski dziennikarz) i miało. Miało mieć atut w postaci bramkarza i miało, bo Georgij Jermakow zatrzymał w drugiej połowie strzał Petera Baratha, a później świetnie zachował się, gdy znakomitą okazję miał Lamine Diaby-Fadiga. Ale Maccabi było też dzisiaj cierpliwe. Przetrwało napór Rakowa na początku spotkania i później prezentowało się lepiej. Największym zagrożeniem ze strony gości w pierwszych 45 minutach była akcja, kiedy groźne dośrodkowanie z lewej strony przeciął świetnie ustawiony w obronie Zoran Arsenić.
Później zespół z Izraela wciąż z przodu pokazywał niewiele, ale, gdy miał szansę, potrafił ją wykorzystać. I przed rewanżem, który odbędzie się w Debreczynie na Węgrzech (zespoły z Izraela nie mogą rozgrywać domowych spotkań we własnym kraju) to Maccabi jest oczywiście w lepszej sytuacji.
Kibice Rakowa opuszczali stadion smutni, źli. Ich drużyna przegrała już trzeci mecz o stawkę w tym sezonie, drugi na własnym stadionie i nie ma w tym przypadku. Podczas spotkania fani Rakowa pokazali, co myślą o działaniach Izraela i o tym, że zespoły z tego kraju, mimo zdarzeń w Strefie Gazy, mogą rywalizować w europejskich pucharach.
„Izrael morduje, a świat milczy” – taki transparent zawisł za jedną z bramek.
Raków Częstochowa – Maccabi Hajfa 0:1 (0:0)
- 0:1 Azoulay – 61′
Fot. Newspix.pl