Reklama

W poszukiwaniu utraconego celu. Czy Tomasz Wiktorowski pomoże Naomi Osace wrócić na szczyt?

Sebastian Warzecha

30 lipca 2025, 15:09 • 11 min czytania 4 komentarze

Cztery turnieje wielkoszlemowe w nieco ponad dwa lata. Tyle wygrała Naomi Osaka. Japonka w pewnym momencie zdawała się zmierzać prostą drogą po status tenisowej legendy. A potem wszystko się załamało. Przyszły problemy mentalne. Mnożyły się urazy. Naomi przegrywała coraz częściej i odpadała we wczesnych fazach turniejów. W 2023 roku przerwała za to karierę z powodu ciąży. Wróciła w kolejnym roku, ale tylko do gry. Na szczyt trafić na powrót na razie nie może. Czy zmieni to Tomasz Wiktorowski?

W poszukiwaniu utraconego celu. Czy Tomasz Wiktorowski pomoże Naomi Osace wrócić na szczyt?

Naomi Osaka wciąż szuka drogi na szczyt. Czy zaprowadzi ją tam Tomasz Wiktorowski?

O talencie Naomi Osaki głośno było już w 2016 roku, gdy jako niespełna 19-latka dotarła do finału turnieju w Tokio. Jednak prawdziwy wybuch jej możliwości nastąpił w 2018 roku. Najpierw w Indian Wells, gdzie sensacyjnie wygrała. A kilka miesięcy później na US Open. W Nowym Jorku doszła do meczu o tytuł – choć nigdy wcześniej nie była nawet w ćwierćfinale Szlema – a w nim w dwóch setach pokonała Serenę Williams, grając znakomity tenis i nie dając się presji trybun, które wraz z Sereną pokłóciły się z sędzią tego spotkania i trudno było je uspokoić.

Reklama

Naomi weszła wówczas na szczyt. I przez jakiś czas z niego nie schodziła. Wygrała Australian Open 2019. US Open 2020, w covidowej rzeczywistości. I Australian Open 2021.

Stała się specjalistką od kortów twardych. Przez pewien czas była też liderką rankingu WTA. Ale przede wszystkim – została najlepiej opłacaną tenisistką świata. Jej korzenie – była Japonką (po matce), ale część jej rodziny pochodziła z Haiti, wychowywała się za to w Stanach Zjednoczonych – i kolor skóry sprawiały, że identyfikowały się z nią miliony ludzi. Firmy same zgłaszały się do nowej tenisowej sensacji i płaciły krocie. A ona sama sprawiała, że mogli identyfikować się tym bardziej – popierała protesty Black Lives Matter, stanowiące sprzeciw wobec policyjnej brutalności w Stanach. Wypowiadała się też na inne tematy społeczne. W pewnym sensie była nie tylko tenisistką, ale i aktywistką.

Magazyn „Time” uznawał nawet przez trzy lata (2019-2021), że jest wśród stu najbardziej wpływowych osób na świecie. I choć to pewnie opinia nieco przesadzona, to ze swoimi odbiorcami w social mediach, Naomi faktycznie mogła wpływać na choć drobną część świata. W 2021 roku dostąpiła nawet zaszczytu zapalenia olimpijskiego znicza na igrzyskach w Tokio. Była pierwszą tenisistką w historii, która to zrobiła. Jednak jej kariera już kilka miesięcy wcześniej zaczęła się komplikować.

Bo po triumfie w Australian Open 2021 Osaka już nigdy nie wróciła na ten poziom. Dlaczego? I czy Tomasz Wiktorowski może to zmienić?

Niepokój

To było na Roland Garros 2021, ledwie kilka miesięcy po tym, jak wywalczyła czwarty tytuł wielkoszlemowy. Naomi nigdy przesadnie dobrze nie radziła sobie na mączce, ale akurat w tamtym sezonie wygrała mecz pierwszej rundy. Zdecydowała jednak, że nie chce udzielać konferencji prasowych – nieważne czy po wygranej, czy porażce. Po prostu nie chciała siadać przed tłumem dziennikarzy.

– Często czuję, że ludzie nie zwracają uwagi na zdrowie mentalne sportowców. Wydaje mi się to prawdziwe, gdy widzę konferencje prasowe lub uczestniczę w jakiejś. Często siadamy tam i odpowiadamy na pytania, na które odpowiadaliśmy już wiele razy lub na takie, które zasiewają w naszych umysłach zwątpienie. Nie chcę w tym uczestniczyć. Widziałam wiele klipów ze sportowcami, którzy płakali po przegranej na konferencji. Wiem, że wy też. Cała taka sytuacja wygląda dla mnie, jak kopanie leżącego i to bez powodu – pisała w swoich social mediach.

Wsparła ją wtedy między innymi Serena Williams. Ale Roland Garros tego nie zrobiło, bo nie mogło. Odmowa uczestnictwa w konferencjach jest wbrew regulaminowi turnieju i kończy się karami. Naomi się z tym pogodziła, od razu pisała, że to nic osobistego wobec turnieju i jeśli ten chce ją ukarać, to jak najbardziej może. Ale zdania nie zmieni, bo chce w ten sposób zadbać o swoje zdrowie psychiczne.

Co na to organizatorzy? Cóż, temu zdrowiu raczej nie pomogli. Zamiast podejść do sprawy delikatnie, wystosowali bowiem oświadczenie – wespół z pozostałymi turniejami wielkoszlemowymi – które w dość ostrym tonie podchodziło do decyzji Osaki. Oświadczenie to szybko zresztą zostało skrytykowane. Ale szkody zostały już poniesione. Głównie przez Naomi, która – widząc, jak rozwija się sytuacja – postanowiła po prostu wycofać się z turnieju. I to mimo tego, że dość pewnie wygrała mecz I rundy.

– To nie sytuacja, którą wyobrażałam sobie, lub do której chciałam doprowadzić, gdy opublikowałam post kilka dni temu. Myślę, że teraz najlepsze dla turnieju i innych graczy, a także mojego samopoczucia, będzie, jeśli wycofam się z turnieju, żeby wszyscy mogli wrócić do skupienia się na tenisie. Nigdy nie chciałam odbierać mu uwagi. Rozumiem, że timing mojego wpisu nie był idealny, a moja wiadomość mogła być bardziej precyzyjna – pisała.

Co jednak najważniejsze – w swoim wpisie poinformowała też, że od 2018 roku cierpi na nawracające stany depresyjne. Opisywała, że jest osobą introwertyczną i nagłe znalezienie się na szczycie po wygranej w US Open jej nie pomogło. Doznawała stanów lękowych w otoczeniu ludzi, szczególnie przed rozmowami z mediami – stąd jej idea z rezygnacji z konferencji prasowych. W Paryżu, jak pisała, od początku czuła się w pewnym sensie bezbronna i niespokojna. Dlatego chciała sobie pomóc, zadbać o zdrowie mentalne.

A cała sprawa rozwinęła się inaczej, niż chciała. Właściwie tak, że może nawet bardziej zaszkodziła, niż pomogła.

Naomi wsparło wiele tenisistek. Coco Gauff, Martina Navratilova, Billie Jean King i inne – wszystkie pisały, że podziwiają ją za odwagę w mówieniu o jej problemach. I życzyły szybkiego powrotu zarówno do zdrowia, równowagi, ale też do najlepszego tenisowego poziomu. Czas pokazał, że trudno było i o jedno, i o drugie.

Zabrakło celu

To był mecz trzeciej rundy. US Open 2021, próba obrony tytułu, co przecież jeszcze jej się w karierze nie udało – do tej pory wygrywała Szlemy w cyklu „dwuletnim”. Po US Open 2018 triumfowała w 2020 roku. A po Australian Open 2019 – w 2021. W Nowym Jorku mogła więc pokazać, że potrafi dokonać i tego, a przy okazji przybić stempel na swoim królowaniu na kortach twardych, wygrać oba takie Szlemy w jednym sezonie.

Naomi wygrała nawet pierwszego seta. Drugiego przegrała jednak po tie-breaku. A w trzecim dała się przełamać i uległa 4:6. Jej pogromczynią była późniejsza finalistka, Leylah Fernandez.

Ważniejsze było jednak to, co robiła Osaka na korcie. Nie sama gra – ta nie była wcale tak zła, choć im dalej w mecz, tym poziom Japonki spadał. Normalnie Naomi była w trakcie meczów spokojna, opanowana. Wtedy jednak kilkukrotnie rzuciła rakietą, w tym przy dwóch punktach z rzędu w tie-breaku drugiego seta. W efekcie zasłużyła nawet na małe buczenie ze strony publiczności, a w Nowym Jorku na ogół była oklaskiwana i uwielbiana. Buczenia było jeszcze więcej na starcie trzeciego seta, gdy sfrustrowana wyrzuciła piłkę w trybuny.

Później wyjaśniała wszystko na konferencji.

– Od jakiegoś czasu czuję, że nawet gdy wygrywam, nie jestem szczęśliwa. Raczej odczuwam ulgę. A gdy przegrywam, jestem bardzo smutna. Nie sądzę, by to było normalne. Naprawdę nie chciałam płakać, ale czuję się jakbym… jakbym była w punkcie, w którym próbuję zrozumieć, co chcę robić. Nie wiem, kiedy zagram kolejny mecz. Myślę, że zrobię sobie przerwę od tenisa – mówiła.

I faktycznie, przerwę zrobiła. Wróciła dopiero na początku kolejnego sezonu. Jednak patrząc na jej grę – nie tylko same wyniki, ale postawę na korcie – wydawało się, że nadal brakuje jej tego, o czym mówiła przy innej okazji – celu. Bo gdy wygrała US Open 2018, a potem poszły za tym kolejne sukcesy, wielkie pieniądze, zainteresowanie i sława, nagle zorientowała się, że osiągnęła to, o czym marzyła.

– To wszystko ukształtowało moją osobowość. Czułam też, że gdy osiągnęłam swój cel, nie wiedziałam, co robić dalej. Czułam, że utknęłam. Myślę, że wszyscy mamy swoje cele. A gdy je osiągniemy, nie wiemy, co robić dalej. Do tego zawsze czułam, że nie byłam dobra w niczym poza tenisem – mówiła.

I może to ostatnie zdanie to odpowiedź na pytanie, czemu nadal grała i nie robiła jeszcze dłuższej przerwy. Bo wyniki nie nadchodziły. W 2022 roku była w jednym finale – w Miami, ale tam ograła ją Iga Świątek. A poza tym – wyniki słabsze, sezon przerywany kontuzjami, mało co tak naprawdę jej wychodziło.

Nowa rzeczywistość

Na początku 2023 ogłosiła z kolei, że nie zagra w Australian Open. Powód tym razem był jednak inny – Naomi była w ciąży. To było zaskoczenie, miała w końcu ledwie 25 lat, to nie wiek, w którym na ogół tenisistki decydują się na dziecko. Z drugiej strony ona odniosła już wielkie sukcesy, więc… czemu nie? I sama też chyba zadała sobie to pytanie. We wpisie, w którym ogłaszała ciążę w swoich social mediach, dodała:

– Nie sądzę, by w życiu była idealna droga do obrania. Jednak zawsze czułam, że gdy idziesz naprzód z dobrymi intencjami, to w końcu znajdziesz swoją drogę.

Jej córka, Shai, urodziła się w lipcu 2023 roku. Naomi na korcie była już kilka tygodni później, ale nie był to łatwy powrót. – Urodzenie dziecka całkowicie niszczy mięśnie dna miednicy. Byłam w szoku, nie mogłam nawet wstać z łóżka. Musiałam przewracać się na bok. To był naprawdę długi proces. Najpierw myślałam, że muszę robić brzuszki, a dopiero z czasem zrozumiałam, że to nie ćwiczenia, jakie powinnam wykonywać – mówiła otwarcie.

Opowiadała też o swoich obawach. Że gdy wróci do tenisa, opuści ważne chwile w życiu dziecka. Zresztą często miała potem wyrzuty, że je zostawia, że nie jest z nim. Z drugiej strony czuła się wdzięczna za to, że może wrócić do tenisa i że ma coś dla siebie, a jej życie nie ogranicza się tylko do bycia matką. Choć – jak mówiła – trochę trwało, zanim poczuła, że wraca choć po części do swojego tenisowego poziomu.

W końcu jednak odzyskała to uczucie, a przy okazji – sporo radości z tego, że w ogóle jest na korcie. Pomógł też Wim Fissette, jej były trener, który gdy Naomi wróciła do gry, opuścił dla niej sztab Qinwen Zheng – czego Chinka do dziś mu nie wybaczyła – i zaczął na powrót trenować Japonkę. To on siedział w boksie Osaki, gdy ta grała być może swój najlepszy mecz po ciąży, czyli starcie z… Igą Świątek w II rundzie Roland Garros 2024. Naomi przegrała tamto spotkanie, ale miała piłkę meczową i wspięła się na niewiarygodnie wysoki poziom.

Tyle że to był pojedynczy wystrzał. Jak i kilka innych w późniejszych miesiącach. W dłuższym okresie Japonka nie była w stanie grać tak dobrze. W całym 2024 roku doszła tylko do dwóch ćwierćfinałów. Dalej – ani razu. W końcu rozstała się z Wimem Fissette, później pomagał jej Patrick Mouratouglou, były trener między innymi Sereny Williams. Wyniki zaczęły się pojawiać, ale życie Naomi znów utrudniały urazy – skreczowała z ich powodu na przykład w finale turnieju w Auckland na początku tego roku, a potem w III rundzie Australian Open.

W końcu jednak zdobyła pierwszy tytuł od lat – ale w imprezie poza głównym tourem, bo rangi WTA 125. Niemniej, i tak ją to cieszyło. Szczególnie, że opłaciła się cierpliwość, a z byciem cierpliwą – jak mówiła – od zawsze miała problem.

– Jestem typem osoby, która chce, żeby wszystko działo się szybko. Rozumiem jednak, że tenis przeszedł długą drogę i teraz jest wiele zawodniczek grających na wysokim poziomie – mówiła. Mówiła też, że zmieniła podejście, zamiast kryć się z emocjami, stara się mówić o nich otwarcie. Z drugiej strony fani zauważyli, że często zachowuje się inaczej niż przed laty. W ostatnim okresie nawiązała przyjaźń z kontrowersyjnym Nickiem Kyrgiosem, często dawała oznaki sfrustrowania na korcie, w jej social mediach pojawiały się co najmniej dziwne wpisy, zdarzało się też, że powiedziała coś, z czego potem musiała się wycofywać.

Wielu z nich opisywało ją utartym już w Internecie terminem „drama queen”. A to nie pomagało temu, co na korcie.

Pytanie czy Tomasz Wiktorowski zdoła to wszystko uporządkować.

Próba powrotu. Wiktorowski pomoże?

Sięgnięcie Osaki po polskiego trenera jest zaskakujące, ale z drugiej strony – bardzo ciekawe. Wiktorowski to szkoleniowiec wymagający, ale potrafiący dotrzeć do swoich zawodniczek, przecież Agnieszka Radwańska i Iga Świątek różnią się charakterami. Osakę musi odbudować, ale też – wyzwań się nie boi i jest świetny, jeśli chodzi o pracę nad mocnymi stronami swoich zawodniczek i obudowywanie ich gry wokół nich, by „zakryć” te słabsze. Pytanie czy Naomi – która w ostatnich latach często zmieniała trenerów – zaakceptuje wymagania Wiktorowskiego.

Jeśli tak, to kto wie, może to być współpraca, która opłaci się obu stronom.

Osace, bo nawet jeśli nie wróci na poziom wielkoszlemowych finałów, śmiało możemy założyć, że Wiktorowski jest gotów wprowadzić ją do TOP 20 czy TOP 10 rankingu (obecnie Naomi jest w piątej dziesiątce). Polskiemu trenerowi z kolei – bo jeszcze nie prowadził zagranicznej zawodniczki o takiej reputacji, a jeśli ta misja się powiedzie, możliwe, że w przyszłości zgłoszą się do niego kolejne, być może nawet te, które już są na szczycie albo blisko niego.

Ich pierwszy mecz razem już dziś, o 17, gdy Naomi zagra z Liudmiłą Samsonową. Ale tak naprawdę z tego spotkania nie powinniśmy wyciągać żadnych wniosków. Ich współpraca bowiem dopiero się zaczyna, a na efekty warto chwilę poczekać. Te może pojawią się już w okolicy US Open, a może – jeśli ich duet przetrwa – na początku kolejnego sezonu.

Wiktorowskiemu wypada jednak życzyć jak najlepiej, a i kobiecy tour skorzystałby na powrocie Osaki do wysokiej dyspozycji. Więc niech się wiedzie, bo jeśli ta współpraca wypali, to tenis tylko na tym zyska.

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

Fot. Newspix

4 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama