Gdy trwa przerwa na mecze reprezentacji, Mostar szuka w telewizorach biało-czerwonej szachownicy na koszulce Modricia, Banja Luka zapełnia się serbskimi flagami i fanatykami wrzeszczącymi nazwisko Branislava Ivanovicia, z kolei Sarajewo ściska kciuki za Edina Dżeko i Miralema Pjanicia. Bośniacka rzeczywistość. Rzeczywistość jednego państwa trzech narodów.
Trzech narodów, które rzadko w historii bywały zgodne.
Na ulicach Sarajewa przypominają o tym wypełnione czerwoną farbą leje. To “Róże Sarajewa”, które powstały w miejscach, w których ginęli od granatów, bomb i pocisków snajperskich mieszkańcy stolicy. Poza miastem rolę bolesnego przypomnienia odgrywają wciąż nierozbrojone miny. Ale nie trzeba się wcale uważnie rozglądać, by poczuć napiętą atmosferę panującą w tych okolicach już od dwóch dekad. Przypominają o tym zarówno miksy kilku języków dochodzące do uszu ze wszystkich stron, jak i krótkie żołnierskie rozkazy, wciąż doskonale słyszalne w wielu miejscach kraju.
No i krzyki, ciągłe krzyki polityków święcie przekonanych, że zamiast jednego państwa, na tym terytorium powinny powstać co najmniej trzy.
Bośnia i Hercegowina. Choć od dwóch dekad jest tu w miarę spokojnie, każda dziedzina życia wciąż nosi piętno wojny sprzed dwudziestu lat. Każde miasto, każda ulica, niemal każdy dom w ten czy inny sposób może poświadczyć o ogromie tragedii, jaka rozegrała się tu w krwawych czasach rozpadu Jugosławii. Nie było tu wówczas bohaterów pozytywnych. Gdy bałkański kocioł zawrzał, wszyscy dołożyli swoją zapałkę do podpalenia regionu. Serbscy dowódcy bestialsko mordujący cywilów. Bośniackie bojówki napadające na serbskie wioski. Chorwackie czystki etniczne. Na całym terenie byłej Jugosławii zamiast rakiji lała się krew. Często cywilna. Często należąca do bezbronnych. Niezależnie od tego, kto aktualnie wchodził w rolę ofiary, a kto agresora.
Róże Sarajewa
I nagle na końcu tej brutalnej wojny trzech narodów, stworzono państwo, w którego granicach zamknięto przedstawicieli każdego z nich.
Dziś więc Bośnia i Hercegowina to prawdopodobnie jedyny kraj w Europie, w którym głowy państwa są trzy. Dosłownie. Prezydium Bośni i Hercegowiny to trzyosobowy urząd, w którym po jednym przedstawicielu mają Boszniacy, Serbowie i Chorwaci. Trzy głowy. Trzy narody. Trzy części, które – choć złączone w ramach granic jednego państwa – nieszczególnie dobrze czują się we własnym towarzystwie. O ile można użyć tak delikatnych słów w stosunku do narodów, które jeszcze dwadzieścia lat temu były gotowe masakrować ludność cywilną z wrogich miast…
*
Mostar. Nie jest łatwo zapomnieć w takich warunkach.
Przez moment, króciutką chwilę, wydawało się, że to może właśnie ci ostatni dadzą szarpanemu wojnami i wewnętrznymi sporami państwu nadzieję na zjednoczenie choćby na okres jednego turnieju, choćby na kilka spotkań. W końcu w reprezentacji Bośni i Hercegowiny można się doszukać ludzi i o serbskich, i o chorwackich korzeniach. W końcu mecze Bośniaków na mundialu w Brazylii powinny przyciągać wszystkich, którzy czują jakikolwiek związek z państwem. W końcu nie codziennie zdarza się okazja, by na tak wielkim turnieju obejrzeć swoich sąsiadów. Nawet jeśli przez lata znienawidzonych – to jednak sąsiadów. Emir Spahić, urodzony w Dubrowniku i grający dość długo w Zagrzebiu mógł przecież spokojnie być idolem chorwackiej części państwa. Mismiović urodził się w Niemczech, ale to prawosławny Serb. Tak jak i w polityce, tak i w zespole każdy z narodów mógł mieć swoich idoli.
Nic z tego. Potrzeba większych i trwalszych sukcesów, niż pojedynczy wyjazd na Mistrzostwa Świata. Wielkiego zjednoczenia nie da się zrobić w tydzień.
*
Języki? Przede wszystkim serbsko-chorwacka mieszanka, utrudniona dodatkowo używaniem dwóch alfabetów. Serbowie są przyzwyczajeni do cyrylicy, reszta używa alfabetu łacińskiego. Ale przecież da się usłyszeć i język polski, z ust pozostałych stacjonujących w terenie żołnierzy. Naszych jest tam już tylko kilkudziesięciu, ale ogółem nikt nie widzi przyszłości państwa bez żołnierzy z misji pokojowych. Sołtys wsi Karanovac, Branislav Radić, w rozmowie z “Polską Zbrojną” powiedział: “gdyby żołnierze wyjechali, już po kilku dniach nasi politycy znaleźliby powód, aby rozpętać kolejną wojnę”. Powodów jest przecież miliard. Bo poza narodowościowymi są jeszcze czynniki religijne. Prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci, muzułmańscy Boszniacy…
Nic dziwnego, że swego czasu tematem kłótni były nawet… występy muzułmańskich zespołów na chorwackich – czyli katolickich – stadionach. Aha, wspominaliśmy już, że tamtejszy związek piłkarski ma trzech szefów?
*
– Wspólnota międzynarodowa traktuje nas jak swego rodzaju protektorat; jest tutaj wyłącznie dla pieniędzy, które otrzymuje; za każdy projekt czy przedsięwzięcie jej doradcy biorą sobie tytułem honorariów 40 proc. dotacji przeznaczonych na ich realizację – mówi cytowany przez tvn24.pl Milorad Dodik, serbski polityk z Bośni. Czterdzieści procent… Podobno tyle wynosi też bezrobocie w niektórych częściach kraju, są też takie, gdzie nie pracuje połowa ludności. Ci, którzy pracują – najczęściej są zatrudniani w sektorze publicznym, który oczywiście jest rozbudowany do granic możliwości. Każdy poseł, każdy urzędnik, każda sekretarka musi mieć przecież dwóch równorzędnych partnerów, tak, by nigdzie nie dochodziło do dyskryminacji któregokolwiek z narodów. Przesada? Nie zawsze. Jeszcze raz wracamy do tak błahego stanowiska jak szef piłkarskiej federacji.
Klasyczny obrazek. Trzech prezydentów.
Inna sprawa, że kryzys imigrancki przyniósł nieoczekiwane zacieśnienie współpracy na linii Serbia – Bośnia i Hercegowina. Na spotkaniu rządów obu państw, zwołanym niejako w reakcji na zaniepokojenie Angeli Merkel sytuacją w regionie, podpisano szereg dokumentów dotyczących wzajemnej pomocy obu państw. To pewna odmiana w stosunku do niedawnych obchodów dwudziestej rocznicy masakry w Srebrenicy, podczas których serbska delegacja z premierem Aleksandarem Vucziciem na czele została obrzucona kamieniami. Interesująca również z uwagi na niedzielne referendum, w którym Serbowie z Bośni mają odpowiedzieć na pytanie (za wp.pl): “Czy popierasz niekonstytucyjne i nieuprawnione narzucanie prawa przez Wysokiego Przedstawiciela Wspólnoty Międzynarodowej w Bośni i Hercegowinie (…) na terytorium Republiki Serbskiej (serbskiej części BiH)?”. Nie brzmi, jak wzorcowa współpraca narodów, deklarowana przez premierów Serbii i Bośni i Hercegowiny.
*
Wspominaliśmy o uchodźcach, co w przypadku reprezentacji Bośni i Hercegowiny jest bardzo na miejscu. Siła piłkarska tego państwa to bowiem w dużej mierze efekt rozsiania po świecie uchodźców z wojennych terenów. Po Europie tułała się rodzina Miralema Pjanicia, Szwajcaria przyjęła uciekającą z terenów wojennych rodzinę Luliciów. Salihović wyjechał z Bośni tuż przed wojną. Jeszcze mocniejsza jest historia Edina Dżeko, któremu życie uratowała matka – zakazując mu wyjścia na boisko. Boisko, na które kilkanaście minut później spadła bomba.
Dziś ten skład jest tym mocniej związany ze swoim państwem, zdając sobie sprawę, że to właśnie oni niejednokrotnie przywracają nadzieję na lepsze życie w pogrążonych w biedzie rejonach okalających Sarajewo. Są wesołym akcentem w świecie gęsto zapełnionym bliznami po wojnie. Gdy kibice ze słynnej grupy BHF rozświetlają racami szarobure ulice, jakoś łatwiej pogodzić się z burzliwą historią i jeszcze bardziej burzliwą teraźniejszością regionu. A może z czasem i kolejnymi zwycięstwami da się wciągnąć do zabawy i chorwackich sąsiadów z Mostaru, albo i Serbów z Banja Luki?
Dlatego dziś Bośnia i Hercegowina, mierząc się z Irlandią w barażu, którego stawką jest drugi z rzędu udział w wielkiej futbolowej imprezie, gra dla jednego państwa, ale możliwe, że dla trzech narodów. Nic tak nie cementuje jak sukces. O 20.45 Pjanić i spółka zmierzą się z naszym grupowym rywalem. Na stadionie w Zenicy, w której na początku lat dziewięćdziesiątych Boszniacy nie stanowili nawet połowy ludności…
JO