13 listopada 1991 roku. Poznań, stadion Lecha. 17 tysięcy na trybunach. Niska temperatura i tylko iluzoryczne szanse na awans nie zniechęciły kibiców do przyjścia na mecz. Aura podniecenia i niepewności unosiła się nad wypełnionym po brzegi obiektem. Wszyscy naiwnie liczyli na cud. Aby mogło do niego dojść, przede wszystkim musieliśmy wygrać własne spotkanie. Rywalem – Anglia. Drugi warunek: Irlandczycy musieli stracić przynajmniej jeden punkt w starciu z totalnym autsajderem, jakim była Turcja. Może dziś brzmi to dosyć dziwnie, ale wtedy piłkarze znad Bosforu dopiero uczyli się grać w piłkę. Raczkowali. Gdyby oba warunki zostały spełnione, po raz pierwszy w historii zagralibyśmy na EURO. No właśnie, gdyby…
Obecnie na mistrzostwa Europy jedzie pół kontynentu. W tamtych czasach sam awans był jednak ogromnym osiągnięciem. Bilety do Szwecji mogło wywalczyć zaledwie siedem drużyn, do których – co oczywiste – dołączyli gospodarze. Abyście mogli lepiej zrozumieć, czym wtedy był udział w tej imprezie, przenieście sytuację na aktualny grunt. Widzicie różnicę? To tak, jakbyśmy we Francji doszli do ćwierćfinału. Duży prestiż.
To był jeszcze okres, gdy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty. Sytuacja w grupie? Anglia – 8, Irlandia – 6, Polska – 6. Awans dawało tylko pierwsze miejsce. Podopieczni Andrzeja Strejlaua (tak, to on był selekcjonerem) sprawę zdecydowanie skomplikowali sobie w poprzedniej kolejce, kiedy zremisowali na własnym terenie z Irlandią. To sprawiło, że nie byliśmy zdani tylko na siebie. Podział punktów w tamtym starciu oznaczał, że nasze szanse na końcowy sukces stopniały niemal do mikroskopijnych rozmiarów.
Trudno było bowiem oczekiwać, że Irlandia potknie się na drużynie, która nie zdobyła dotychczas żadnego oczka. Ba, nie sieknęła chociażby jednego gola. Cud – tylko on mógł nas uratować.
Ale po pierwszych połowach obu meczów owy cud nagle stał się realny. Biało-czerwoni, po golu Romana Szewczyka z 32. minuty, prowadzili z Anglią, a w Turcji był remis – i to nie bezbramkowy. Gospodarze przegrywali, ale wyrównali po trafieniu z rzutu karnego. Nadzieje odżyły. Coś, co wydawało się nieosiągalne, znalazło się na wyciągnięcie ręki.
Mecz trwa jednak 90, a nie 45 minut. Niestety. Ostatecznie Irlandia wygrała 3:1, a w Poznaniu swoją szóstą bramkę w starciach przeciwko naszej reprezentacji strzelił Gary Lineker i było po zabawie. Na EURO pojechała Anglia, a my na premierowy występ w tym turnieju musieliśmy czekać jeszcze długie 16 lat.
Spotkaniem w Poznaniu – jak się później okazało – z kadrą pożegnał się 29-letni wówczas Jan Urban, który – mimo że nie zrezygnował z gry z orzełkiem na piersi – nie otrzymał już więcej powołań.