Nie będzie rekordu selekcjonera reprezentacji Hiszpanii i trzeciego wygranego finału za jego kadencji. Wydawało się przez prawie godzinę gry, że mecz pójdzie po myśli mistrzów Europy, ale nie – Portugalczycy byli tak dobrze przygotowani na każdej płaszczyźnie, a zwłaszcza pod kątem wybiegania i włożonego w rywalizację serducha, że futbol zwrócił im za wszystkie starania. Co prawda późno, bo dopiero w serii rzutów karnych, ale na pewno nie możemy powiedzieć, że nie wygrali Ligi Narodów zasłużenie.

Jak oglądało się pierwsze dwadzieścia minut przed golem Hiszpanów, w głowie rozbrzmiewało hasło „Wow, to się nazywa kozak”. I nie, nie chodziło o Yamala, choć na wczesnym etapie meczu też zdążył się zameldować pod polem karnym Portugalczyków. Mowa o Huijsenie, na którego grę, a zwłaszcza rozrywające przerzuty do Nico Williamsa, patrzyło się z ogromną przyjemnością.
Portugalia – Hiszpania 2:2 (k. 5:4). Starcie drugoplanowych aktorów
Hiszpania miała prosty schemat. Prosty w teorii, bo w praktyce mało która defensywa na świecie mogłaby się temu przeciwstawić. Albo wspomniany Huijsen szukał lewego skrzydła długim podaniem na wolne pole, albo piłkę do nogi dostawał Yamal. W obu przypadkach Portugalia miała kłopoty: no bo jak tu zatrzymać Nico, jak skasować Lamine’a? Dało się jedynie utrudniać im życie, skupiając większe zasoby, co zresztą widzieliśmy. Ale przy okazji Portugalczycy chyba zapomnieli o innych. I tak stracili gola, choć nie będziemy udawać, że było w tym trochę pecha.
Nagle w polu karnym wyrosło jak spod ziemi kilku Hiszpanów. Yamal szukał jednego z nich (nie będziemy zgadywać, którego konkretnie, bo gość jest czasami nie do rozszyfrowania), ale ostatecznie piłkę do pustej bramki wbijał Zubimendi. Nie popisali się Neves z Costą – to ich nieporozumienie sprawiło małą katastrofę.
Ale co w takim razie powiedzieć o bierności Hiszpanów przy golu Nuno Mendesa kilka minut później? Sorry, ale lewy obrońca PSG wszedł sobie w pole karne, jakby miał przed sobą boty na poziomie „amator”. A to przecież nie byle jaki ziutek, który nie potrafi zdobywać bramek. Ma dynamit w nogach i mocne kopyto. Tylko w tym sezonie w barwach PSG dorobił się sześciu trafień jako lewy obrońca. Najwyraźniej jednak żaden z hiszpańskich defensorów tego faktu nie docenił, tak jak później Yamal, gdy został objechany przy drugim golu Portugalczyków.
A teraz w drugą stronę – portugalscy obrońcy nie doszacowali, może zapomnieli, jak groźny w szesnastce jest Oyarzabal. Niepozorny, nie najszybszy, nie najsilniejszy, ale w swojej wszędobylskości tak skuteczny, że po prostu nie można spuszczać go z oka. W każdym poprzednim finale w dorosłej reprezentacji strzelał gola i to nie zmieniło się w trzecim, w tegorocznej Lidze Narodów. Pedri akcję zaprojektował, a kapitan Realu Sociedad znalazł typową dla siebie wolną przestrzeń i dziubnął piłkę obok bramkarza. Wypisz, wymaluj, materiał szkoleniowy dla fałszywych „dziewiątek”.
Skoro mowa o napastnikach… Czasami o Cristiano Ronaldo w trakcie meczu można zapomnieć. Gdy koledzy nie rzucą mu futbolówki w punkt, tak żeby maksymalnie chwilę później oddał strzał, trudno o jego przydatność. Ale ten jeden raz, gdy wszystko wyszło zgodnie z planem, Portugalczyk zabłysnął. Wrzutka (po tym, jak Mendes wręcz ośmieszył Yamala), rykoszet, sprytne odepchnięcie Cucurelli, dołożenie nogi i „Siuuu!”. To była kwintesencja CR7 schodzącego w tym wieku ze sceny. Choć daleko było mu do miana głównego bohatera, to właśnie dzięki niemu gospodarze mogli znowu pomyśleć o zwycięstwie.
Ale tego nie udało się osiągnąć w regulaminowym czasie gry. Potrzebna była dogrywka, która po części wzięła się ze słabszej gry Hiszpanów w drugiej połowie. Im dalej w spotkanie, tym bardziej czuło się, że nie mają pomysłu na świetnie ustawionych podopiecznych trenera Martineza. Miał duże problemy Yamal, zgasł Nico, środkowi pomocnicy byli momentami dominowani. A w sumie najciekawszym obrazkiem drugich 45 minut po golu Ronaldo i potem dogrywki była przepychanka obu ekip – niech to będzie recenzja tej dużej części starcia. Na boisku wrzało, omal nie doszło do uderzeń na czerwoną kartkę. Na szczęście skończyło się na żółtych, nikomu piłkarzy nie ubyło, choć fakt, że po 60 minutach gry nadal graliśmy 11 na 11, wcale nie wzbogacał tego finału.
O samej dogrywce nawet nie ma co gadać. Flaki z olejem, typowe dogorywanie. Żaden z zespołów nie postawił wszystkiego na jedną kartę i chyba zakładał, że przecież w rzutach karnych będzie mocny. Szkopuł w tym, że Hiszpanie mieli w szeregach nieszczęsnego Alvaro Moratę…
I to właśnie kapitan drużyny pogrzebał szansę Hiszpanii na zwycięstwo po serii jedenastek. W czwartej rundzie uderzył słabo, zwłaszcza na tle kosmicznych strzałów Portugalczyków, jak amator, który dopiero zabiera się za rzuty karne. Minę po tym fakcie miał niewzruszoną, ale potrafimy sobie wyobrazić, co musiał czuć w środku. Całe szczęście dla Hiszpanów – to nie finał EURO, nie ostatnia stacja na mundialu. Porażkę w Lidze Narodów da się raczej dość szybko przełknąć, choć oczywiście nie będziemy umniejszać Portugalii, że dołożyła do swojej gabloty trofeum. Na przykład dla 40-letniego Cristiano Ronaldo znaczy ono pewnie więcej, niż wszystkim się wydaje…
Portugalia – Hiszpania 2:2 (1:2), rzuty karne 5:4
- 0:1 – Zubimendi 21′
- 1:1 – Mendes 26′
- 2:1 – Oyarzabal 45′
- 2:2 – Ronaldo 61′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Listkiewicz o zachowaniu Lewandowskiego: „Skandal. I to niewyobrażalny”
- Selekcjoner pokazał, kto jest szefem [KOMENTARZ]
- Zieliński nowym kapitanem reprezentacji Polski
Fot. Newspix