Mistrzostwo świata okraszone ośmioma bramkami, w tym dubletem w finale. Prawie dla każdego napastnika na planecie byłaby to życiówka, absolutny szczyt formy. Ale nie dla niego. Ronaldo Luís Nazário de Lima w swojej karierze – pomimo nękających go nieustannie kontuzji – osiągnął cholernie dużo. Kiedy wielu stawiało już na nim krzyżyk na początku bieżącego stulecia, on wspiął się na piłkarski Olimp. Jednak na miłość i fascynację piłkarskiego świata Brazylijczyk zapracował znacznie wcześniej. Nie chodziło zresztą o zdobywane trofea, indywidualne nagrody, a nawet nie o strzeleckie rekordy. Gdy Ronaldo w sezonie 1996/97 dołączył do FC Barcelony, zademonstrował tam futbol, jakiego wcześniej właściwie nie znano. Mówiło się, że jest pierwszym piłkarzem epoki PlayStation.

Właśnie wówczas stało się oczywiste, że nie znajdzie się dla niego nigdy bardziej adekwatny przydomek niż po prostu „Fenomen”. A jednak katalońska przygoda potrwała zaledwie rok, zakłócana trudną do zniesienia, kontraktowo-transferową telenowelą. Zakończyła się w aurze wielkiego skandalu i zdrady.
– Składał się wyłącznie z włókien i mięśni. Był okazem zdrowia, fenomenem przygotowania fizycznego. Nieprawdopodobne przyspieszenie połączone z wielką siłą. Po prostu nie dało się go zatrzymać. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś prezentował takie umiejętności i kreatywność, grając w tak szalonym tempie – opowiadał Oscar Garcia, ofensywny pomocnik Barcelony w latach 1993-1999, cytowany przez „Mundo Deportivo”. Z kolei Quinton Fortune, który w drugiej połowie lat 90. reprezentował barwy Atletico Madryt, wspominał: – Ronaldo był perfekcyjny. Sprawiał wrażenie wręcz mitycznej postaci, herosa. […] Uwielbiam Leo Messiego. Wiele razy grałem z Cristiano Ronaldo, jego też ubóstwiam. Neymar jest fantastyczny, Ronaldinho był niesamowity. Ale trzeba połączyć ich wszystkich w całość, żeby otrzymać zawodnika, jakim Ronaldo był w tamtym sezonie. Niektórzy piłkarze są szybcy, inni silni. Jedni grają inteligentnie, inni popisują się świetną techniką. Ronaldo robił to wszystko jednocześnie. To, co on wyprawiał na boisku było zwyczajnie nie fair wobec całej reszty.
Przesada? Może delikatna. Ale to pokazuje, jak wielkie wrażenie wywarł na wszystkich Ronaldo w sezonie 1996/97. – Pilnowanie go było najtrudniejszym zadaniem z możliwych. Czułem się potem jak po rozegraniu pięciu meczów, a nie jednego – przyznał César Gómez del Rey, wieloletni obrońca CD Tenerife.
Ronaldo „Fenomeno” to najlepszy piłkarz, jakiego kiedykolwiek widziałem
Jose Mourinho
Spis treści
- Ronaldo w Barcelonie. Sezon życia "El Fenomeno"
- Śladami Romario. Ronaldo w PSV Eindhoven
- Bitwa o transfer Ronaldo. Brazylijczyk chce uciec z Eindhoven
- Inter kapituluje. Ronaldo ląduje w Katalonii
- Katalońskie dylematy. Ronaldo czy Shearer?
- Ronaldo na salonach. Cindy Crawford nie robi na nim wrażenia
- Piłkarz z PlayStation. Ronaldo podbija LaLiga i... imprezuje jak szalony
- Napięcie wokół Ronaldo. Fenomenalne statystyki, kiepska atmosfera
- Dezercja. Ronaldo lekceważy walkę o mistrzostwo Hiszpanii
- Ronaldo w Mediolanie. Gdzie leży prawda?
Ronaldo w Barcelonie. Sezon życia „El Fenomeno”
Kiedy więc tak naprawdę w zapomnienie poszedł „Ronaldo”, a narodził się „Fenomen”? Trudno precyzyjnie to określić. Brazylijczyk przerastał talentem wszystkich, zawsze i wszędzie. Jego nietuzinkowość była oczywista. Kiedy jako dzieciak grał w piłkę na ulicach Bento Ribeiro, pod czujnym okiem Chrystusa Zbawiciela, był najzdolniejszy w całej dzielnicy. Kiedy jako nastolatek występował w lokalnej drużynie futsalowej, nie miał sobie sobie równych. Gdy, wypatrzony przez legendarnego Jairzinho, jednego ze swoich mentorów, w wieku czternastu lat dołączył do drużyny São Cristóvão, rozstawiał towarzystwo po kątach. Trening czy mecz, gra w dziadka czy finał – bez znaczenia. Nie inaczej było w Cruzeiro, gdzie Ronaldo zaliczył swój oficjalny debiut w wieku zaledwie szesnastu lat.
Kilka miesięcy po premierowym występie, Ronaldo wybiegł w barwach Cruzeiro na mecz z Esporte Clube Bahia. Wpakował wtedy piłkę do siatki pięciokrotnie, a jego ekipa wygrała aż 6:0. Szczególną uwagę opinii publicznej zwróciło piąte trafienie Brazylijczyka. Bramkarz rywali, wyszydzany przez cały mecz, wreszcie zdołał obronić jakiś strzał w końcówce spotkania. Zamiast jednak skoncentrować się na grze, golkiper zaczął gestykulować i dyskutować z otoczeniem. Tymczasem Ronaldo nie miał wielkiej ochoty na obserwowanie tego teatrzyku. Wykorzystał moment nieuwagi bramkarza, odebrał mu futbolówkę i wpakował do siatki z najbliższej odległości. Nie było to na pewno najpiękniejszy gol w jego karierze, ale po końcowym gwizdku napastnik śmiał się z całej sytuacji do rozpuku.
Interesowało go bowiem wyłącznie zdobywanie bramek, bez względu na okoliczności. Cieszył się z tego jak dziecko. Ośmieszał rywali, lecz nie było w tym złośliwości czy wrednej premedytacji. Czysta radocha i niegasnący głód goli.
Nic dziwnego, że już w 1994 roku chłopak załapał się do seniorskiej kadry Brazylii i pojechał nawet na mistrzostwa świata do Stanów Zjednoczonych, gdzie Canarinhos sięgnęli po złoto. Romario, największa gwiazda zespołu, doradził statystującemu podczas turnieju koledze, żeby jak najszybciej przeprowadził się do Europy, ale nie porywał od razu na któryś z najmocniejszych klubów kontynentu. Ronaldo poszedł zatem w ślady doświadczonego gwiazdora i wylądował w PSV Eindhoven. – Romario powiedział mi, że to jeden z najbardziej profesjonalnych i najlepiej zorganizowanych klubów w Europie, gdzie będę mógł się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do europejskiego futbolu. Zaufałem mu i myślę, że miał rację – wspomina Brazylijczyk, cytowany przez magazyn „FourFourTwo”.
Po przeprowadzce na Stary Kontynent, nastolatek właściwie ani na moment nie wyhamował. W barwach PSV rozegrał 57 spotkań, strzelając 54 bramki. Kiedy w Pucharze UEFA zaaplikował hat-tricka Bayerowi Leverkusen, Rudi Völler po prostu oniemiał.
– Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś w jego wieku grał w piłkę tak wspaniale – zachwycił się Niemiec.
Śladami Romario. Ronaldo w PSV Eindhoven
Ekipa z Eindhoven w tamtym czasie nie święciła jednak wielkich triumfów. Zdobywcy Pucharu Europy z 1988 roku musieli przez wiele lat uznawać wyższość przepotężnego Ajaxu Amsterdam. Ekipa ze stolicy była zresztą zainteresowana ściągnięciem do siebie Ronaldo, gdy ten jeszcze dokazywał w Cruzeiro, lecz transfer został storpedowany osobiście przez Louisa van Gaala. – Mamy Kluiverta – miał ponoć krótko uciąć temat „Żelazny Tulipan”.
W sezonie 1994/95 Ronaldo, rówieśnik Kluiverta, zdobył 30 bramek w lidze, co zapewniło mu tytuł króla strzelców Eredivisie. Równolegle Holender zanotował siedemnaście trafień, lecz to Ajax zgarnął mistrzostwo, a PSV musiało się zadowolić trzecią lokatą. Na drugim miejscu uplasowała się Roda JC Kerkrade.
Ronaldo, podobnie jak przed laty Romario, miał oczywiście pewne kłopoty z dostosowaniem się do – ujmijmy to w uproszczeniu – europejskiego trybu życia. Jego naturalny luz i swobodne podejście do treningów bywało drażniące dla kolegów oraz sztabu szkoleniowego. Brazylijczyk poradził sobie jednak z aklimatyzacją znacznie lepiej od starszego rodaka. Romario spędził w Eindhoven wiele lat, ale pojął w tym czasie tylko kilka podstawowych zwrotów w języku niderlandzkim. Ronaldo natomiast szybko opanował podstawy języka i był w stanie w miarę swobodnie porozumiewać się z partnerami. Nie usychał też z tęsknoty za rodzinnymi stronami do tego stopnia, co Romario. Ten drugi w przydomowym ogrodzie kazał sobie wysypać kilka ton piasku, który miał mu przypominać o urokach Copacabany.
Ronaldo też nie stronił od suto zakrapianych imprez, no i też korzystał z wielu okazji, żeby odwiedzić Rio de Janeiro, lecz nie był aż tak ekscentryczny w swoich zachciankach. Przynajmniej początkowo, bo im mocniejsza stawała się jego pozycja w zespole, na tym więcej sobie pozwalał. Podczas wyjazdów zawsze otrzymywał indywidualny pokój w hotelu. Choć to akurat wynikało przede wszystkim z faktu, że przeraźliwie głośno chrapał i nikt nie chciał dzielić z nim pokoju.
Jego pierwszy sezon na holenderskich boiskach był – nomen omen – fenomenalny. Brazylijczyk łączył w sobie umiejętności typowe dla skrzydłowych, rozgrywających i napastników. Teraz, gdy mamy za sobą erę dominacji Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, a przywiązanie piłkarzy ofensywnych do ich nominalnych pozycji jest często umowne, może to już nie brzmieć szczególnie szokująco, ale w latach 90. właściwie nikt jeszcze nie grał w takim stylu, jak nieokiełznany Brazylijczyk. Nie było zawodników, którzy cofali się po futbolówkę na trzydziesty, czterdziesty metr, objeżdżali kolejnych przeciwników i kończyli akcję strzałem, a najchętniej ominięciem bramkarza i wturlaniem piłki do pustej bramki. Ronaldo grał w piłkę po swojemu, jego styl był jedyny w swoim rodzaju. Opierał się rzecz jasna na nieprawdopodobnym przyspieszeniu – nastolatek uchodził za jedynego gracza na świecie, który – jak mówiono – szybciej porusza się z piłką niż bez niej.
Do tego wykonywana w niesamowitym tempie przekładanka i kultowe elastico… Nie do zatrzymania. Nieporównywalnie bardziej spektakularny styl niż u genialnego przecież Romario, który był przebiegłym lisem pola karnego, ale na ogół nie angażował się w grę aż tak daleko poza szesnastką.
Ronaldo był natomiast wszędobylski i groził strzałem z dowolnej odległości.
Bazowanie na błyskawicznych zrywach z piłką przy nodze miało jednak swoje konsekwencje – ciało Ronaldo już w 1996 roku zaczęło po raz pierwszy odmawiać posłuszeństwa. Lekarze doszli do wniosku, że Brazylijczyk cierpi na chorobę Osgooda-Schlattera, czy – ściślej mówiąc – zapalenie guzowatości kości piszczelowej. Schorzenie miało charakter przewlekły – było zatem jasne, że kariera Ronaldo będzie naznaczona przez kolejne kontuzje, a jego kolana należy poddać dokładnej obserwacji i troskliwej opiece. W sezonie 1995/96, drugim w Eindhoven, Brazylijczyk rozegrał w sumie tylko 21 meczów.
– Piłka nożna to całe moje życie. Kiedy nie gram, jestem załamany – rozpaczał.

Bitwa o transfer Ronaldo. Brazylijczyk chce uciec z Eindhoven
Mimo to, zainteresowanie transferem Brazylijczyka było ogromne. PSV nie chciało jednak wypuścić Ronaldo ze swych szeregów. Działacze klubu mieli świadomość, że jeszcze nie wykorzystali potencjału tak utalentowanego zawodnika, sięgając z nim wyłącznie po jeden krajowy puchar. Ronaldo miał być przecież dla PSV przepustką do tytułów mistrzowskich w kraju, a także do włączenia się do poważnej walki o europejskie laury. Jednak chłopaka kusiły już znacznie potężniejsze marki. Szeptano mu do ucha o perspektywach gigantycznych pieniędzy i wielkich sukcesów. No a Ronaldo chętnie brał sobie tego rodzaju sugestie do serca. Pozwalał agentom na wiele.
– Nie jest u nas szczęśliwy? – odpowiadał poirytowany Advocaat. – Drzwi są otwarte, może odejść i nie wracać. Sposób, w jaki traktuje PSV jest dziecinny i nie do zaakceptowania w poważnym futbolu. Nie sądzę, żeby jego pragnienie odejścia miało cokolwiek wspólnego z finałem pucharu. Wpływ mają na to raczej te wszystkie sępy, które wokół niego krążą i podsycają złą atmosferę.
Po latach trener złagodził swoją wypowiedź w rozmowie z „Voetbal International”: – Nie miałem problemu z Ronaldo, ale nie mogłem go wystawić w finale Pucharu Holandii. On bardzo to przeżył, był z tego powodu naprawdę wściekły. Ale to nie zniszczyło naszych relacji. Bez wątpienia był jednym z najlepszych piłkarzy, z jakimi pracowałem. Do dziś pamiętam, jak po jednym z meczów wyjazdowych był tak zmęczony, że w autokarze zasnął z głową na moim ramieniu. Był bardzo otwartym dzieciakiem, dlatego wszyscy szybko go polubili. Miał swoje wybryki, ale na pewno nie tyle, co Romario.
Ronaldo ostatecznie dopiął swego i czmychnął z Holandii, a PSV – tak się dziwacznie złożyło – w kolejnym sezonie sięgnęło po upragnione mistrzostwo. Tak czy owak, życzenie Brazylijczyka się spełniło – w 1997 roku za rekordową kwotę 19,5 miliona dolarów wylądował w FC Barcelonie.
Inter kapituluje. Ronaldo ląduje w Katalonii
Dlaczego Inter nadspodziewanie szybko wypisał się z rywalizacji o transfer Brazylijczyka?
Po pierwsze, sam Ronaldo wyraźnie miał ochotę, by przenieść się na Camp Nou. Jednak to była jeszcze przeszkoda do przeskoczenia. Znacznie poważniejszy problem podczas dopinania transferu stanowiły zdrowotne kłopoty napastnika. Działacze Interu po konsultacji z lekarzami postanowili odpuścić temat, ściągając do siebie Ivana Zamorano oraz Nwankwo Kanu. Być może z dzisiejszej perspektywy kilkanaście baniek za najbardziej utalentowanego napastnika na świecie brzmi jak jakieś nędzne grosze, ale w połowie lat 90. wyciągnięcie Ronaldo z PSV wiązało się z koniecznością zapłacenia rekordowej kwoty odstępnego. To był wręcz niewyobrażalny wydatek dla każdego klubu, nawet dla jednej z wielkich potęg Serie A, która była wtedy tym, czym dla współczesnej piłki jest Premier League.
Konsultacje medyczne w stolicy Katalonii również trwały długo i wywołały wiele wątpliwości. Klamka jednak zapadła. Wiceprezes Barcelony, Joan Gaspart, podpisał kontrakt z Ronaldo w jednym z hoteli w Miami, gdzie nocowała reprezentacja Brazylii. Do pokoju napastnika dostał się incognito, przebrany za kelnera. W ten sposób zwiódł ochronę, która nikogo nie dopuszczała do młodego gwiazdora. Dzięki temu podstępowi udało mu się dopaść chłopaka bez jego doradców u boku.
– To historia jak z filmu – cytuje Gasparta „MARCA”. – Mieliśmy poważny problem, bo nasza umowa z PSV obowiązywała tylko przez jakiś czas [do 15 lipca 1996 roku]. Zostałaby anulowana, gdybyśmy nie zdążyli się dogadać z zawodnikiem. Dlatego zostałem wysłany do Miami, by tam zawrzeć kontrakt z Ronaldo. Tylko że nie mogłem się z nim spotkać. Przy drzwiach do jego pokoju stali ochroniarze, którzy nikogo nie przepuszczali. Gdybym spróbował się przemknąć, odfrunąłbym po jednym ciosie któregoś z nich. Wtedy poprosiłem kelnera, by pożyczył mi swój krawat, marynarkę i dał mi tackę z Coca-Colą. Powiedziałem ochroniarzom, że niosę napój dla Ronaldo. Dzięki temu mnie przepuścili. Przedstawiłem się Ronaldo, a on zadzwonił do swojego agenta i powiedział mu, że go dorwałem. Stwierdziłem wtedy, że sprawa musi się rozstrzygnąć dzisiaj. Ronaldo podpisał kontrakt z Barceloną, leżąc w hotelowym łóżku.
Brazylijczyk niby trafił najlepiej, jak tylko się da – do potężnego klubu, który w 1992 roku wdrapał się na europejski szczyt i został okrzyknięty Dream Teamem. Jednak Barcelona przystępująca do sezonu 1996/97 to już nie była ta maszyna, którą na początku dekady skonstruował Johan Cruyff. Przede wszystkim – drużynę opuścił sam holenderski szkoleniowiec, co miało niebagatelne znaczenie dla kondycji całego klubu. Pozbycie się Cruyffa to nie była po prostu zmiana trenera jak każda inna, lecz prawdziwa rewolucja na wielu płaszczyznach. Trzęsienie ziemi. Cruyff był fundamentem, na którym osadzono potęgę Dumy Katalonii.
– Historię Barcelony należy dzielić na dwie zasadnicze ery. Przed Cruyffem i po Cruyffie, tak jak kalendarz dzielimy na czas przed Chrystusem i po Chrystusie – zgrabnie to ujął Gabriele Marcotti ze „Sports Illustrated”.
Holenderski filozof futbolu stracił stanowisko na finiszu sezonu 1995/96, gdy Barca zajęła rozczarowującą, trzecią lokatę w lidze. Zakończyła tę kampanię bez jakiegokolwiek trofeum na koncie, co dla tamtego zespołu było sensacyjną wtopą. – W gazecie przeczytałem, że Núñez [prezydent klubu] i Gaspart mają zamiar mnie wylać. Paskudna sytuacja. Kilka dni wcześniej rozmawiałem z Núñezem na temat kolejnego sezonu. Osobiście przekonałem Luisa Enrique, żeby zostawił dla nas Real Madryt. Chłopak zrobił to dla mnie. Núñez o tym wiedział, ale nawet się nie zająknął, że ma już przygotowanego trenera na moje miejsce – żalił się Cruyff.
Zastąpił go 63-letni Bobby Robson, dla którego był to skok na naprawdę głęboką wodę. Zespół wciąż składał się z klasowych zawodników, lecz na pewno nie była to już ekipa zasługująca na miano drużyny marzeń. Robson miał na domiar wszystkiego wejść w buty managera uwielbianego przez fanów, człowieka o wielkiej charyzmie. Anglik też sroce spod ogona nie wypadł, niejedno przeżył choćby jako selekcjoner, ale to w Katalonii stanął przed największym wyzwaniem w karierze klubowej.

Katalońskie dylematy. Ronaldo czy Shearer?
Ronaldo trafił do zespołu straszącego nazwą i niedawno odnoszonymi sukcesami, ale jednak będącego przebudowie. Nie mógł być więc pewien, że natychmiast rozpocznie w Barcelonie zapełnianie zawieszonej nad kominkiem półki kolejnymi nagrodami. Pytanie – czy w ogóle się nad tym zastanawiał?
Robson nie był przekonany, czy chce ściągnąć Brazylijczyka i wokół niego budować ofensywę Barcelony. Miał inny pomysł na obsadzenie pozycji numer dziewięć w zespole. W pierwszej kolejności chciał do Hiszpanii sprowadzić swojego rodaka, Alana Shearera, w tamtym czasie gwiazdę Blackburn Rovers. O Ronaldo w samych superlatywach opowiadał mu wciąż Stan Valckx, wieloletni zawodnik PSV, z którym Robson poznał się bliżej, pracując w Holandii i Portugalii. Robson doceniał napastnika PSV, był zauroczony jego dryblingami, jednak nie czuł tego transferu. – Pamiętam, jak prezes Josep Lluís Núñez zapytał mnie: „Bobby, potrzebujemy napastnika. Piłkarza z topu, który rozgrzeje trybuny do czerwoności. Masz kogoś na oku?”. Odpowiedziałem natychmiast: „Mam. Jest taki gość w Anglii, nazywa się Alan Shearer. Strzela z każdej pozycji. Jeżeli wstawi się go do potężnej drużyny, z Guardiolą i Stoiczkowem, zagwarantuje nam trzydzieści bramek w sezonie” – pisał Robson w swojej autobiografii. – Następnego dnia zadzwoniłem do managera Blackburn, mówiąc: „Mamy dużą kasę do wydania. Bierzemy Shearera”.
Ostatecznie – nie wzięli. Można się tylko zastanawiać, jak potoczyłyby się losy Blaugrany, gdyby ta transakcja doszła do skutku.
Ray Harford, szkoleniowiec Blackburn, nie dopuścił jednak do rozmów Barcelony z angielskim supersnajperem. Temat upadł więc tak szybko, jak się pojawił, a działacze katalońskiego klubu wciąż potrzebowali zakupu, który wstrząsnąłby piłkarską Hiszpanią. Kibice byli wściekli na klub po gwałtownym rozstaniu z Cruyffem. Núñez był zatem zdeterminowany, by rzucić im kawał soczystego, transferowego mięsa, jak wygłodniałym drapieżnikom. – „Jest jeszcze ten dzieciak z Brazylii, który drybluje znacznie lepiej niż Shearer” – zasugerował wtedy Robson prezesowi klubu, przypominając sobie długie dyskusje z Valckxem. Po latach Anglik szczycił się, słusznie zresztą: – Ściągnięcie Ronaldo do tego wielkiego, katalońskiego cyrku to jedno z największych osiągnięć, jakie tam po sobie zostawiłem.
Jak na ironię, tuż po przenosinach Ronaldo do Barcelony, Shearer – ten sam, który rzekomo był „nie do ruszenia” – zmienił Blackburn na Newcastle United za jeszcze większą kasę niż ta, jaką Blaugrana zapłaciła za cudownie utalentowanego Brazylijczyka.
– Widziałem tylu znakomitych napastników, że nie jestem w stanie wskazać najlepszego z nich – zastanawiał się po latach Robson. – Myślę o Shearerze u szczytu formy. O Romario u szczytu formy. O Ronaldo u szczytu formy. O van Nistelrooyu, Linekerze. No i Paulu Marinerze z czasów Ipswich Town. Błagam, niech mnie nikt nie prosi, bym z tego grona wybrał swój numer jeden wszech czasów.
Jako się rzekło, negocjacje z PSV były piekielnie trudne. Holendrzy uparcie podbijali stawkę i wycisnęli działaczy Barcelony jak cytrynę. – Zajęło mi cztery tygodnie, by dogadać się z PSV odnośnie kwoty transferu. Cierpliwość prezesa była na wyczerpaniu. Gdyby Ronaldo nie zaczął od razu strzelać, gdyby okazał się wpadką transferową, natychmiast straciłbym pracę – opisywał angielski manager w swojej książce. – Jednak ten transfer okazał się wielkim triumfem. Tym bardziej, że podpisaliśmy z Ronaldo kontrakt na osiem lat. Był młody, grał pięknie, był Brazylijczykiem. Idealnie pasował do kultury klubu.
Nigdy wcześniej nie widziałem zawodnika, który zdobywał niewiarygodne gole w każdym meczu, w którym wystąpił
Laurent Blanc
Ronaldo na salonach. Cindy Crawford nie robi na nim wrażenia
Ronaldo do Barcelony trafił właściwie prosto z igrzysk olimpijskich w USA. Tam nie zachwycił, podobnie jak cała drużyna. Canarinhos wywalczyli bowiem zaledwie brąz, co w Kraju Kawy – pożądającym olimpijskiego złota – było postrzegane jako olbrzymie rozczarowanie. Nowy gwiazdor Barcelony zdobył na turnieju pięć goli, o jedno trafienie mniej od Bebeto i Hernana Crespo, którzy podzielili się tytułem najlepszego strzelca igrzysk. Ronaldo – zwany jeszcze wtedy „Ronaldinho”, co dziś może być trochę mylące, więc nie ma sensu do tego wracać – czuł się już jednak wielką gwiazdą futbolu i w ogóle sportu. Do legendy przeszła historia, gdy zaproponowano Brazylijczykowi wzięcie udziału w sesji reklamowej z Cindy Crawford. Odmówił. – Powinni ją poprosić, żeby wzięła udział w mojej sesji – odparł arogancko.
Aklimatyzacja nowego napastnika Barcelony w drużynie przebiegła dynamicznie – tuż po igrzyskach wziął udział w serii spotkań sparingowych, które miały porządnie przygotować zespół do skutecznej gry na wielu frontach. Oficjalny debiut Ronaldo przypadł na starcie w Superpucharze Hiszpanii, gdzie Barcelona zmierzyła się ze zdobywcami podwójnej korony w sezonie 1995/96 – Atletico Madryt. Katalończycy wygrali pierwszy mecz 5:2. Ronaldo otworzył wynik w piątej minucie spotkania, a zamknął go golem w ostatnich sekundach. Trudno sobie wyobrazić lepsze powitanie z nową publicznością, choć pewnie satysfakcja i magia tego występu byłaby jeszcze większa, gdyby Barca podjęła rywali na Camp Nou. Jednak stadion był wówczas remontowany i Blaugrana wystąpiła na Estadi Olímpic de Montjuïc. Obiekt olimpijski został zresztą wypełniony zaledwie w połowie, gdy Ronaldo po raz pierwszy zademonstrował w Katalonii swoje niezwykłe umiejętności.
Przyspieszenie aktywowane. Jeden obrońca zgubiony, drugi ominięty. Płaski strzał z dwudziestu metrów, poza zasięgiem bramkarza. Szeroki uśmiech na twarzy. Sympatycy Barcelony pewnie w najśmielszych marzeniach nie przewidywali, jak często będą oglądać podobne obrazki w rozpoczynającym się właśnie sezonie. Wkrótce zaczęli znowu tłumnie przychodzić na trybuny. Było bowiem na co popatrzeć. Stałym punktem programu wśród kibiców stały się brazylijskie flagi i proporce.
W stolicy Katalonii zapanowało kompletne szaleństwo na punkcie Ronaldo. Euforia rozlała się zresztą szybko po całym kraju. – Wydaje mi się, że sezon 1996/97 to jedyny taki przypadek historii, gdy kadrę Barcelony z entuzjazmem witano wszędzie, nawet w Madrycie – pisał Jimmy Burns w książce „Barca: People’s passion”. – Kiedy drużyna przyleciała do stolicy na mecz z Realem, przywitało ją na lotnisku prawie 2000 kibiców, przede wszystkim młodych dziewczyn. Biskup Katalonii podczas obchodów mszy z okazji 39-lecia stadionu Camp Nou powiedział nawet: „Tam, gdzie kiedyś były malowidła przedstawiające Ostatnią Wieczerzę, dzisiaj są plakaty Ronaldo”. Brazylijczyk od razu pokazał, że jest znacznie lepszym materiałem na gwiazdę niż kiedyś Diego Maradona. Abstrahując od jego wszystkich ochroniarzy, agentów i asystentów. Lubił światło kamer, był luzakiem – perfekcyjny materiał do każdej kampanii marketingowej.
Bobby Robson na starcie sezonu postawił w Barcelonie na ustawienie 4-4-2, które przepoczwarzało się często w wariację na temat 4-2-3-1. Ronaldo był niezmiennie ustawiany na szpicy, niekiedy w duecie z doświadczonym Christo Stoiczkowem. Choć Brazylijczyk w dwóch pierwszych kolejkach ligowych nie znalazł drogi do siatki, już w trzeciej zdołał ukąsić. A kiedy poczuł krew, punktował rywali aż do końca ligowych rozgrywek. – Możecie iść gdziekolwiek, ale nigdzie nie znajdziecie zawodnika, który potrafi zdobywać bramki w taki sposób. Niech mi ktoś pokaże lepszego zawodnika, śmiało! – zachwycał się w swoim stylu manager Barcelony. – Jakim cudem on w ogóle kontroluje piłkę, biegnąc z nią tak szybko?! Długo jestem już w tym biznesie, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Zwłaszcza u dwudziestolatka.
Pierwszy raz Ronaldo naprawdę zaszokował piłkarską Hiszpanię w październiku 1996 roku, gdy okpił całą defensywę (żeby nie powiedzieć: całą drużynę) CD Compostela i zdobył zjawiskową bramkę, którą natychmiast porównano do kultowego trafienia Diego Maradony z Anglią. Oczywiście to nie ten ciężar gatunkowy meczu, akcja też nie aż tak piękna, ale rajd Brazylijczyka wymagał wręcz nadludzkich predyspozycji szybkościowych i koordynacyjnych.
– Żeby zdobyć takiego gola, jego wizję musisz mieć już w podświadomości – tłumaczył Ronaldo, cytowany przez Grahama Huntera. – Kiedy masz piłkę przy nodze, obrońcy nie dają ci czasu, by pomyśleć. Wszystko musi się dziać automatycznie. Myślenie na boisku często bardziej przeszkadza niż pomaga. Ja wolę pozwolić moim stopom, by działały same. […] W Barcelonie byłem jeszcze bardzo młodym zawodnikiem. Pan Robson wszystkiego mnie uczył. Zachowań, ruchów. Uwielbiałem z nim współpracować. Grałem najlepszy futbol w swojej karierze u boku ludzi, których kochałem. Trener bardzo mi ufał, a tego najbardziej potrzebowałem. Spoczywała na mnie ogromna presja – ciągle powtarzano, że jestem najlepszym zawodnikiem na świecie. Pan Robson pozwalał mi odzyskać spokój.
– Robson rozumiał osobowość tego brazylijskiego dzieciaka – twierdził Jose Mourinho, tłumacz i prawa ręka angielskiego trenera. – Pozwalał mu być sobą na boisku.

Piłkarz z PlayStation. Ronaldo podbija LaLiga i… imprezuje jak szalony
Kolejny popis nastąpił dwa tygodnie później, gdy Brazylijczyk hat-trickiem poskromił silną wtedy Valencię. Luis Aragonés, szkoleniowiec Los Ches, tańcował przy linii bocznej boiska, wściekle dyrygując swoimi obrońcami, ale oni – pomimo najszczerszych chęci – nie byli w stanie choćby tknąć Ronaldo. Tego, co wyprawiał Brazylijczyk z obrońcami Nietoperzy właściwie nie da się opisać – przebiegał między nimi jak postać z gry komputerowej, która dostała nielegalny bonus do prędkości. – Prosiliśmy go, żeby zwolnił chociaż wtedy, kiedy cieszy się ze zdobytej bramki. Był na tyle szybszy ode mnie, że nie mogłem za nim nadążyć, kiedy pędził z rozłożonymi ramionami. Krzyczałem za nim tylko: „Hamuj, hamuj wreszcie!”. Też chciałem być na zdjęciach! Był nie tylko niesamowitym zawodnikiem, ale i niesamowicie pogodnym kolegą. Zawsze z uśmiechem na twarzy. Nie widziałem, by kiedykolwiek miał kiepski humor – wspomina cytowany wcześniej Oscar Garcia.
Niestety – po serii kapitalnych występów, Brazylijczykowi przytrafiły się kolejne kłopoty ze zdrowiem. Tylko one potrafiły spowolnić jego szalony rajd po kolejne zdobycze bramkowe.
Nie mówimy o żadnej straszliwej kontuzji, Ronaldo dalej grał w pierwszym składzie Barcy, ale wyraźnie nie był w pełni sił i formy, co znalazło odzwierciedlenie w braku skuteczności. Po czternastu ligowych kolejkach Barcelona, napędzona szalonymi wyczynami napastnika, przewodziła w tabeli LaLiga. Kiedy młodemu snajperowi przytrafił się gorszy okres strzelecki, zespół zleciał na trzecią pozycję w tabeli, przegrywając w grudniu Klasyk z Realem Madryt i notując kilka innych wpadek. – To, że zdobędziesz od czasu do czasu wspaniałą bramkę, jeszcze nie oznacza, że możesz przechodzić obok meczu – gderał Jose Mourinho. Adresując swoje przytyki właśnie do Ronaldo, który w starciu z Realem zmarnował parę klarownych sytuacji i dość mocno zawiódł. Zaczęto kwestionować jego zaangażowanie w grę.
Pojawiały się też głosy niezadowolenia w związku z imprezowym trybem życia Brazylijczyka i jego regularnymi wizytami w Rio de Janeiro. – Też kocham karnawał, ale jestem profesjonalistą. Moje miejsce jest w klubie – powiedział bez ogródek Giovanni, ofensywny pomocnik Barcelony. Szatnia bardzo źle przyjęła prasowe publikacje, przedstawiającego Ronaldo przystrojonego w pstrokate piórka i tańcującego na jakimś melanżu w ojczyźnie. Choć trener uparcie usprawiedliwiał wybryki młodego zawodnika, pozostali piłkarze nie umieli zaakceptować, że gdy on wylewają z siebie siódme poty na treningach, Ronaldo kolejny raz ma dzień wolny od zajęć i odwiedza narzeczoną w ojczyźnie. Nie przekonywały ich tłumaczenia, że to wszystko w ramach oszczędzania podatnego na kontuzje gwiazdora.
Swojego klienta bronił jeden z agentów, Alexandre Martins. Uderzając przy okazji w… Robsona.
– Ronaldo zdecydowanie zbyt wiele czasu spędza w środku pola. Musi się cofać po piłkę, samemu brać udział w rozegraniu akcji. Liczba strzelanych przez niego goli musiała spaść. Robson pewnie rozumie ten system gry, ale jest w tym odosobniony. Jego zawodnicy nie do końca wiedzą, co mają robić na boisku – mówił hiszpańskiej prasie. Po wysłuchaniu tej wypowiedzi, manager Blaugrany doznał ponoć ataku furii, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Ale też po raz pierwszy w trenerskiej karierze przedstawiciel jakiegoś piłkarza bez ogródek, w przestrzeni publicznej wlazł z butami w jego kompetencje. Robson nie pozwalał na to przełożonym, a co dopiero agentom. Ripostował: – Z tego, co wiem od Ronaldo, chce on wypełnić swój kontrakt w Barcelonie. A może to nie od niego zależy, bo będzie musiał zmieniać klub, gdy zażyczą sobie jego agenci? Słyszałem, jak jeden z nich powiedział, że cały świat ma zobaczyć w akcji Ronaldo. To może oznaczać, że będą go przenosić z jednego klubu do drugiego co sezon i w ten sposób odwiedzą wszystkie państwa na kontynencie, jak Cyganie.
Sprzeczki z agentami to jedno. Równolegle Robson uparcie roztaczał parasol ochronny nad Ronaldo.
– Nie możemy oczekiwać, że wygra dla nas każdy mecz. To dwudziestolatek, na litość boską. Sam Brazylijczyk po latach przyznawał się jednak do pewnych skrajnie nieprofesjonalnych zachowań. – Byłem wielkim miłośnikiem piwa. Musiałem użyć wielu sztuczek, żeby je swobodnie pić. Zwykle wlewałem piwko do pojemników po napoju energetyzującym i w ten sposób mogłem je pić nawet podczas treningów – opowiadał dziennikowi „Folha de S.Paulo”.
Napięcie wokół Ronaldo. Fenomenalne statystyki, kiepska atmosfera
A zatem po obiecującej jesieni, zimą 1997 roku atmosfera w zespole ze stolicy Katalonii niezwykle zgęstniała. Koniec końców okazało się, że strat poniesionych w LaLiga nie udało się już odrobić. Ronaldo w hiszpańskiej ekstraklasie zdobył w sumie aż 34 bramki w 37 występach (sezon składał się z 42 kolejek), między innymi notując zwycięskie trafienie w rewanżowej konfrontacji z Realem. Barcelona zajęła jednak drugą lokatę w tabeli, o dwa oczka za Królewskimi.
Nie pomogło zdobycie aż 102 bramek w sezonie (o 17 więcej od mistrzów, o 45 więcej niż trzecie w tabeli Deportivo).
Duma Katalonii porażkę w lidze zrekompensowała sobie triumfami w Pucharze Króla (eliminując po drodze między innymi Los Blancos) i Pucharze Zdobywców Pucharów (zwycięski gol Ronaldo w finale), jednak to mistrzostwa Hiszpanii, powrotu na krajowy tron oczekiwano wtedy od klubu najbardziej. Zresztą to właśnie podczas występu na europejskiej arenie Ronaldo pogłębił kontuzję, która zakłóciła i tak nadzwyczajny sezon w jego wykonaniu. Robson zaryzykował – oddelegował na boisko Brazylijczyka na rewanżowy mecz z Crveną zvezdą w 1/8 finału PZP. Zależało mu bowiem na zwycięstwie w całych rozgrywkach i chciał za wszelką cenę uniknąć wpadki na ich wczesnym etapie, wiedząc, że jego posada jest stale zagrożona. Ronaldo zagrał, choć nie powinien, no i pogorszył swoją sytuację zdrowotną.
Urazu nie dał rady porządnie wyleczyć przez kilka najbliższych tygodni. Eksploatował się ponad miarę. A wciąż mówimy przecież o zawodniku o wyjątkowo kruchych kolanach, który nie miał za sobą nawet dwudziestych pierwszych urodzin.
W drugiej połowie sezonu Ronaldo oczywiście znowu zachwycał – przede wszystkim w ćwierćfinale Pucharu Króla, gdy Barcelona po legendarnym już dzisiaj starciu pokonała Atletico Madryt 5:4. Do przerwy na Camp Nou panowała grobowa atmosfera. Milinko Pantić na oczach 90 tysięcy zrozpaczonych widzów zaaplikował gospodarzom hat-tricka, kompletnie deklasując ich defensywę. Jednak zawodnicy Blaugrany się nie poddali. – Jeżeli chcesz być uznawany za najlepszego zawodnika na świecie, musisz to teraz pokazać! – Stoiczkow darł się w szatni do Ronaldo, podczas gdy kibice zgromadzeni na trybunach machali białymi chusteczkami, symbolicznie żądając głowy trenera. Robson nic sobie z tego nie robił, również mobilizując zawodników. – Wyjdź na drugą połowę i strzel im trzy albo cztery sztuki! Ronaldo zatem wyszedł. I również ustrzelił hat-tricka, a Barcelona odwróciła losy spotkania. – Rozmawiasz z piłkarzami każdego dnia, trenujesz ich każdego dnia. Właśnie dla takich chwil. Kiedy twój zespół wpada w kłopoty, oni się pojawiają i odwracając sytuację – komentował rozanielony sir Bobby.
– Cała historia Barcelony przełożyła się na ten jeden mecz – dodawał Stoiczkow. – Wciąż mam w domu kasetę VHS z nagraniem tego meczu – zarzekał się Mourinho.
Nieszczęsny Pantić zdobył tamtego wieczora wszystkie cztery gole dla Atletico na Camp Nou, ale to nie on był głównym bohaterem widowiska. Pozostało mu tylko wymienić się koszulkami z Ronaldo, który odebrał mu wieczór największej chwały. – 35 lat żyję w świecie futbolu, ale takiego meczu jeszcze nie widziałem. Spektakularne spotkanie. Chyba tylko półfinał Włochy – Niemcy z mundialu w 1970 roku może się równać z tym meczem – pokiwał z uznaniem głową obecny na trybunach Fabio Capello, szkoleniowiec Realu Madryt. Prezes Núñez po końcowym gwizdku arbitra zalał się ponoć łzami. Wiceprezes Gaspart gwizdka w ogóle nie słyszał – zestresowany, od kilkunastu minut przesiadywał w toalecie. Ronaldo w sumie strzelił w tamtym sezonie osiem goli przeciwko Atletico, w tym dwa hat-tricki.
Jak to zatem możliwe, że Brazylijczyk spędził w stolicy Katalonii tylko jeden sezon?
Jestem tylko zwykłym napastnikiem. Nie pochodzę z jego planety
Juan Antonio Pizzi
Dezercja. Ronaldo lekceważy walkę o mistrzostwo Hiszpanii
By to zrozumieć, zacząć wypada od uściślenia, że pomimo potężnych strat poniesionych w trakcie sezonu, Barcelona niemal do końca rozgrywek miała matematyczne szanse na prześcignięcie Realu Madryt w lidze. Królewscy nie zachwycali wybitną formą, mieli swoje słabości. Zwycięstwo Barcy w Klasyku w 37. kolejce ligowych zmagań tak naprawdę otwierało wyścig o tytuł na nowo. Gdy do końca rozgrywek pozostawały trzy mecze, Katalończycy mieli dokładnie dwa oczka straty do Realu, który spotkania udane przeplatał z wtopami. Jednak to piłkarze Barcelony zaliczyli najpoważniejsze potknięcie na finiszu rozgrywek – w 40. kolejce powalił ich na łopatki niepozorny Hercules, a równolegle Real zwyciężył i w grze o tytuł było pozamiatane. Ronaldo przeciwko Herculesowi nie wystąpił.
Znowu kłopoty z kontuzją?
Nie. Przebywał akurat… na zgrupowaniu reprezentacji, przygotowując się do meczu towarzyskiego z Francją. Brazylijczyk do tego stopnia rozwścieczył kibiców swoim zachowaniem, że nie wybrano go nawet na piłkarza sezonu w klubie. Tytuł otrzymał Luis Enrique. Co tym bardziej niecodzienne, że Ronaldo, który zatriumfował potem w barwach Canarinhos podczas Copa America, otrzymał nagrodę dla Piłkarza Roku FIFA, drugi raz z rzędu. Przyznano mu również Złotą Piłkę, której również był blisko za rok 1996, ale wtedy przegrał o jeden głos z Matthiasem Sammerem, triumfatorem mistrzostw Europy. Nie ma więc wątpliwości, że był w tamtym czasie najlepszym zawodnikiem na świecie. A jednak w Katalonii potraktowano go w jakimś sensie jak zdrajcę. Dezertera, który nie poświęcił wszystkiego dla Barcelony, gdy ta tak mocno potrzebowała jego bramek. Nie tylko sympatycy, ale i piłkarze klubu otwarcie mówili: gdybyśmy mieli Ronaldo do końca, tytuł byłby nasz.
Inna sprawa, że tak naprawdę mocno zawiniła tutaj FIFA, nadając towarzyskiemu Tournoi de France oficjalną rangę. Gdyby nie to, Ronaldo nie miałby obowiązku stawienia się na zgrupowaniu drużyny narodowej. Na nic zdały się protesty Barcelony w tej kwestii. Aczkolwiek dla kibiców Blaugrany było to w gruncie rzeczy bez znaczenia – oni w maju i czerwcu 1997 roku widzieli już Ronaldo jako rozkapryszoną gwiazdeczkę, której ciągle tylko mało i mało pieniędzy.
Działacze Blaugrany byli oczywiście zdecydowani, by – pomimo jego licznych grymasów – przedłużyć kontrakt z Brazylijczykiem na znacznie lepszych warunkach finansowych i z wyższą kwotą odstępnego. Biznesowi partnerzy Ronaldo, jak nazywał ich sam napastnik – czyli w praktyce agenci – negocjowali jednak twardo. Medialna kotłowanina wokół nowej umowy Brazylijczyka toczyła się więc przez pół sezonu. Napastnik w jednym wywiadzie zapewniał, że marzy o grze w Barcelonie przez długie lata, by w innym sugerować, iż tylko czeka, aż ktoś z Włoch lub Anglii wpłaci zawartą w jego umowie klauzulę wykupu. Robił się coraz bardziej bezczelny. Zdarzyło mu się nawet uderzyć personalnie w Robsona, który tak wyrozumiale go przecież traktował. Ronaldo zasugerował w jednym z wywiadów, że trener powinien zmienić taktykę Barcelony na taką, która bardziej przypomina styl gry Canarinhos. – Kiedy tylko gramy z mocnym przeciwnikiem, mamy problemy. Ten system nie działa. Moim zdaniem trener powinien dla dobra mojego i drużyny zmienić ustawienie na zbliżone do tego, które preferuje trener Zagallo.
W pewnym momencie prezes Josep Lluís Núñez zadeklarował wprawdzie, że „Ronaldo jest nasz na zawsze”, lecz okazało się, że są to słowa rzucone zdecydowanie przedwcześnie. Był to zresztą początek końca Núñeza w roli prezesa klubu. Kulisy opisał Gaspart, cytowany przez portal fcbarca.com.
– Ronaldo chciał zostać w Barcelonie. Był zadowolony i chciał przedłużyć umowę. Nawet sporządziliśmy dokument w obecności samego piłkarza i jego dwóch agentów. Była trzecia po południu. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy coś zjeść, aby uczcić przedłużenie kontraktu, a potem wrócimy do biura i podpiszemy porozumienie. Nawet wznieśliśmy toast. To był błąd, ponieważ jeśli nie poszlibyśmy jeść i podpisalibyśmy wszystko w momencie, w którym doszliśmy do porozumienia, Ronaldo zostałby w Barcelonie – opowiada ówczesny wiceprezes klubu. – Jeden z agentów nie był obecny podczas posiłku przez pół godziny. Rozmawiał przez telefon. Dzwonił Massimo Moratti z Interu. W tamtym momencie nie zwróciłem na to specjalnej uwagi. Kiedy wrócił, przeprosił nas, wypił kawę i wznieśliśmy toast, a potem poszliśmy do biura, żeby podpisać umowę. Od pierwszej chwili po wejściu do gabinetu prezesa Núñeza, agenci zaczęli stawiać przeszkody. Powiedzieli Ronaldo, żeby pojechał do domu i że zadzwonią do niego, kiedy trzeba będzie podpisać kontrakt. Zapytałem ich, czy nie chcą zawrzeć umowy. Podkreślali, że chcą, ale proponowali renegocjacje prawie całego kontraktu i zwiększenie zarobków.
– Kiedy ponownie wynegocjowaliśmy pięć punktów, o które prosili, znaleźli szósty. Ten również rozwiązaliśmy. Potem był jednak siódmy. Zadzwoniłem do Ronaldo, a ten z płaczem powiedział mi, że bardzo mu przykro, ale jego reprezentanci powiedzieli mu, że ma dużą lepszą ofertę i pasuje mu przejście do innego klubu. Poszedłem z tym do FIFA, aby złożyć doniesienie na Inter. Chodziło o kwotę do zapłaty, nie o to, czy Ronaldo mógł przejść do Interu, bo wtedy było już jasne, że tak się stanie, ponieważ Włosi zapłacili klauzulę. FIFA przyznała rację Barcelonie. Inter musiał dodatkowo zapłacić 400 milionów peset – dodał Gaspart.

Ronaldo w Mediolanie. Gdzie leży prawda?
Ronaldo drugi raz stał się zatem bohaterem rekordu transferowego. Brazylijczyk kosztował Morattiego 27 milionów dolarów.
Strzelił dla Barcelony 47 goli w 49 występach, jeżeli zsumować wszystkie rozgrywki w sezonie 1996/97. Do tego dołożył kilkanaście asyst. Kosmos. Zwłaszcza gdy przypomnimy sobie o dręczących go kontuzjach i niekończącej się zadymie wokół jego nowej umowy, która odciągała jego uwagę od boiska.
Teorie na temat rozstania mamy więc dwie, przynajmniej te główne. Według jednej z nich, prezes Barcelony miał już szczerze dość użerania się z Brazylijczykiem i jego środowiskiem. Nie odpowiadał mu medialny zamęt kreowany przez agentów Ronaldo.. Dlatego celowo nie zdecydował się na spełnienie wszystkich zachcianek napastnika i wycofał z pewnych ustaleń. Nie chciał też komina płacowego – gdyby Ronaldo otrzymał zupełnie astronomiczną pensję, w kolejce po podwyżkę ustawiliby się zaraz inni gwiazdorzy, którzy i tak zazdrościli Brazylijczykowi specjalnych względów trenera i zarządu. Druga teoria głosi zaś, że Núñez był mimo wszystko w stu procentach zdeterminowany, by utrzymać Ronaldo w Barcelonie, ale agenci byli już od dawna dogadani z Interem Mediolan i tak naprawdę od początku nie mieli zamiaru doprowadzić do podpisania nowego kontraktu z Barcą, który zawierałby wielokrotnie wyższą kwotę odstępnego. Nie negocjowali w dobrej wierze.
– Ronaldo jest Brazylijczykiem, a nie Katalończykiem. Przyszedł do Barcelony ze względów finansowych. To jest biznes, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Nasz klient pójdzie tam, gdzie lepiej zarobi – mówił Reindalo Pitta, kolejny z przedstawicieli zawodnika. Ronaldo odszedł zatem do Mediolanu, odrzucając pod drodze zaloty PSG, Glasgow Rangers i rzymskiego Lazio. – Prezes Lazio próbował uderzać w moją ambicję. Dzwonił i mówił: „To jak, zastanowiłeś się? Jeśli idziesz to Interu, to w porządku. Dogadałem się już z Rivaldo, jest nawet lepszy od ciebie”. Potem się dowiedziałem, że z Rivaldo nikt z Lazio się nigdy nie kontaktował – wspominał Ronaldo. W Interze, dopóki pozwoliło zdrowie, podtrzymywał kapitalną dyspozycję, choć nie strzelał aż tak często, jak na hiszpańskich boiskach.
– A widzieliście, żeby w Hiszpanii grał Paolo Montero? – pytał retorycznie.
***
Nie pożegnał się z Robsonem, który po sezonie 1996/97 stracił posadę szkoleniowca Barcelony. Potraktowano go w stolicy Katalonii paskudnie, wbito nóż w plecy. Jednak Anglik zachował o Ronaldo wyłącznie ciepłe wspomnienia. – Czy ktoś potrafi mi wyjaśnić, jak można mieć w składzie takiego zawodnika i pozwolić mu odejść po roku? Wiele razy pytałem o to władze Barcelony, ale nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi – grzmiał sir Bobby w swej autobiografii.
– Trzy miesiące po przyjściu Ronaldo do naszego klubu dopytywałem Gasparta: „Ten dzieciak jest jedyny w swoim rodzaju. Będą próbowali go dopaść. Klub jest zabezpieczony?” – kontynuował Robson. – To w gruncie rzeczy smutna historia. Nowa umowa była już przyklepana, gdy agenci chłopaka zaczęli wyszarpywać prowizje dla siebie. Núñez w końcu musiał powiedzieć stop kolejnym podwyżkom. Mimo wszystko czuję dumę, że pomogłem Ronaldo stać się najlepszym zawodnikiem na świecie. Choć i beze mnie by sobie poradził, naprawdę był „Fenomenem”. Żałuję oczywiście, że nie pomógł nam w finale Copa del Rey i w końcowej fazie walki o mistrzostwo kraju. Ale w finale Pucharu Zdobywców Pucharów zagrał, zdobył zwycięskiego gola. Niezwykle grzeczny, szalenie pracowity dzieciak. Kiedy ściągnął koszulkę, wyglądał jak bokser. Przepiękne bicepsy, jego sylwetka miała doskonałą definicję.
– Gdyby tylko zechciał, mógłby mieć na zawsze całą Katalonię w kieszeni. Dziewczyny za nim szalały, kibice go uwielbiali. Raz popełniłem błąd i wyszedłem z treningu po nim. Przepchnięcie się przez bramę zajęło mi godzinę. Od tego czasu zadbałem, żeby Ronaldo opuszczał obiekt jako ostatni. Dopychał się do swojego samochodu, a panienki biegły za nim i przesyłały buziaki. Nie był jeszcze przyzwyczajony do funkcjonowania jak playboy i gwiazda. Usłyszałem, że podczas jednej ze swoich notorycznych podróży do Brazylii kupił sobie jakąś wyspę. Prasa zaatakowała mnie tym newsem. Co mogłem odpowiedzieć? „Też byłem ostatnio na zakupach, kupiłem sobie krawat”. Myślę jednak, że koniec końców Ronaldo właśnie w Barcelonie rozegrał najlepszy sezon w swojej karierze. Był u szczytu formy.
Po latach Brazylijczyk wrócił do Hiszpanii. Wylądował w Realu Madryt – już jako mistrz świata, ale i napastnik grający najwyżej na 70% swoich dawnych możliwości. Zdaniem Gasparta, serce Ronaldo pozostało jednak bardziej bordowo-granatowe niż białe. Choć słowa samego napastnika mogą wskazywać na coś innego: – Gol z Compostelą? Niezły. Wolałbym jednak, żeby to było trafienie dla Realu Madryt – powiedział Ronaldo kilka lat temu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niebezpieczne związki mediolańczyków. Inter i mafia na San Siro
- Barcelona i Inter, piękno futbolu i jego kat. Historia kultowej pary w LM
- Wittmann: Lewandowski nie może być najlepszy na świecie [WYWIAD]
- “Ugięły się pode mną nogi”. Najbrutalniejsza remontada w historii Realu Madryt
- Wesołe czasy Kowala w Sewilli. Wąsy, złamana noga i sprzedane mecze
fot. NewsPix.pl / WikiMedia