Reklama

Pogromca Szkotów, bohater z Goodison Park. Jerzy Sadek nie żyje

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2015, 22:08 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeszcze kilka tygodni temu, tuż przed arcyważnym starciem Polski ze Szkotami, media wspominały jego wyczyn, zwycięski gol z tym samym rywalem w meczu eliminacji do Mistrzostw Świata w 1966 roku. Zresztą, zawsze miał talent do trudnych bramek. Bo jak inaczej nazwać tę zdobytą przez niego w starciu z Anglikami na ich terenie, albo z Brazylią w Warszawie? Do tego 102 ligowe gole dla ŁKS-u i niezliczone piękne historie napisane wygranymi pojedynkami główkowymi i słynnym na całą Polskę uderzeniem z dystansu.

Pogromca Szkotów, bohater z Goodison Park. Jerzy Sadek nie żyje

Jerzy Sadek, legenda Łódzkiego Klubu Sportowego, idol łodzian z lat sześćdziesiątych, człowiek, który dwukrotnie zachwycił i zaskoczył Wyspiarzy w momencie, gdy ich piłka przeżywała złoty okres przegrał dziś swój ostatni mecz z ciężką chorobą. Jeden z tych, którzy budowali markę łódzkiego klubu, jeden z tych, którzy dali Polakom najwięcej radości w połowie lat sześćdziesiątych zmarł dziś w szpitalu w Żyrardowie.

Te dwie legendy zresztą będą wspominane jeszcze przez lata. Najpierw ten magiczny mecz ze Szkotami w Glasgow, 1:1 do samej końcówki, w której zwycięskiego gola strzela właśnie goleador z Łodzi. Uderzenie rozerwało siatkę, a – co dopowiadają inne źródła – również portfele działaczy z Liverpoolu. Jeszcze w szatni Sadek miał bowiem otrzymać ofertę od Evertonu, jako człowiek, który wyśmienicie pasowałby do ich stylu gry. Kwota? Wtedy kolosalna. Sto tysięcy funtów. Oczywiście do transferu nie doszło, a kto wie, jak wiele mógłby osiągnąć pochodzący z Radomska zawodnik w angielskiej Premier League. Sam jednak nie narzekał. – Po powrocie do Łodzi wszystko miałem za darmo. Traktowali mnie jak bohatera. Towarów brakowało, ale dla Sadka zawsze się znalazły. Kartek na mięso nigdy nie potrzebowałem. Jechało się do rzeźni, a tam wszystko było już przygotowane – wspominał po latach w rozmowie z “Super Expressem”, jak zawsze barwnie, jak zawsze z humorem. Porwana siatka? Jak zwykle przez Sadka przemawiała skromność. – Gdyby ta siatka była nowa, a nie dziurawa, toby wytrzymała. Ale coś z nią było nie tak i piłka poleciała dalej.

Zresztą, drugi raz zaskoczył Anglików już kilka miesięcy później, zakłócając dość mocno przebieg przygotowań reprezentacji do nadchodzących mistrzostw świata. Gol… właśnie na Goodison Park. Jakby na potwierdzenie, że angielski klub się nie mylił, że słusznie próbował wyciągnąć z Łodzi tego genialnego snajpera. Rywale już wtedy należący do ścisłej czołówki faworytów (co ostatecznie udowodnili w samym turnieju) nie potrafili pokonać Polaków. Sadek zapisał się we wszystkich kronikach obok Bobby’ego Moore’a, który wyrównał w drugiej połowie.

Reklama

Według relacji starszych kibiców z Łodzi – przypominał Robbena, ale poza zejściami do środka i atomowymi, mierzonymi uderzeniami, kapitalnie grał głową. Potwierdzeniem tych słów są wspomniane 102 gole w barwach ŁKS-u i transfer do ligi zagranicznej – jako jeden z pierwszych Polaków, którzy uzyskali od państwa zgodę na legalne opuszczenie I ligi. Po dekadzie w “Mieście Włókniarzy” trzy lata w lidze holenderskiej. A gdyby tylko pozwolono mu wyjechać w 1965…

Sadek wciąż jest ciepło wspominany na trybunach w Łodzi, pamięć o nim do dziś – albo szczególnie dziś, w tych gorszych latach – przypomina o chwilach chwały ŁKS-u. I będzie przypominać już zawsze.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...