Reklama

Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli

Jakub Radomski

10 kwietnia 2025, 08:31 • 15 min czytania 50 komentarzy

Zarabiał 500 złotych, był pracoholikiem i ze zmęczenia zasnął przy klawiaturze. Wychowywał się z mamą i bratem, bez ojca. Poszukiwał autorytetu. Gdy Adrian Siemieniec grał w piłkę, brakowało mu szybkości. Zadawał wiele pytań, zawsze zabierał do domu konspekt zajęć. Jako młody trener wzorował się na Borussii Dortmund. Świetnie analizował przeciwników, w jednym z klubów zetknął się z konfliktem w szatni. Dziś jest trenerem mistrza Polski, który gra pięknie dla oka. Poznajcie człowieka, który pochodzi z Czeladzi, liczącej 30 tysięcy mieszkańców, a teraz spróbuje wyeliminować z Jagiellonią Białystok Betis i dostać się do półfinału Ligi Konferencji.

Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli

Był styczeń 2013 roku. Zgrupowanie Rozwoju Katowice. Mirosław Smyła, prowadzący wtedy zespół, i jego współpracownicy idą zobaczyć, jak idzie młodemu człowiekowi, który dołączył do sztabu. Dostał zadania do wykonania. Dużo zadań. Pukają do drzwi jego pokoju. Cisza. Wchodzą i widzą 20-letniego Adriana Siemieńca, który zasnął z twarzą na klawiaturze. – Padł przy pracy. To już wtedy był pracoholik, dla którego nie było rzeczy niewykonalnych. Dzięki temu osiągnął taki sukces – mówi dziś Smyła w rozmowie z Weszło na wspomnienie tamtej sytuacji.

Reklama

Adrian Siemieniec dziś prowadzi Jagiellonię, a 13 lat temu był w Rozwoju Katowice

Poznali się w 2012 roku. Smyła trenował Rozwój, kończył kurs UEFA Pro. Siemieniec niedługo wcześniej rozpoczął studia – wychowanie fizyczne na AWF-ie w Katowicach. Klub współpracował z uczelnią i młodzi ludzie często odbywali w nim staż. Smyła zadawał takiej osobie na początku jedno konkretne pytanie: „Chcesz się naprawdę czegoś nauczyć, czy przyszedłeś tylko po podpis?”. Odpowiedź Siemieńca była przekonująca: „Jestem tu po to, by zdobyć wiedzę”.

Adrian w pewnych aspektach się nie zmienia. Już wtedy, gdy przyszedł, patrzę na niego, a on zamyślony, kamienna twarz. Studencik, dość skromnie ubrany. W jego domu się nie przelewało – wspomina Smyła, który dziś przyznaje, że na pewnym etapie stał się dla Adriana kimś na kształt ojca. Siemieniec wychowywał się bez taty, mieszkał z mamą i bratem. – Myślę, że potrzebował wtedy męskiego autorytetu – dodaje szkoleniowiec.

Po tygodniu praktyk Siemieniec nieśmiało puka do jego pokoju. – Panie trenerze, ja bym tu chciał zostać na kolejny tydzień – mówi. I został. Sytuacja się powtarzała. Po kilku tygodniach Smyła zrozumiał, że ma u siebie chłopaka, któremu daje coraz więcej obowiązków, a ten działa z pokorą i zaangażowaniem. Nigdy nie patrzy na zegarek. Jest pracowity i ciekawski, zadaje wiele pytań. Pewnego dnia Smyła poszedł więc do szefów klubu. – Czy ten młody Adrian mógłby zostać w sztabie na stałe? Dajmy mu jakieś stypendium – zaczął przekonywać. W Rozwoju się wtedy nie przelewało, ale wynegocjował dla 20-latka 500 złotych miesięcznie.

Siemieniec jako 22-letni trener. Zdjęcie z 2014 roku 

Siemieniec w rozmowie z Weszło, którą opublikowaliśmy w kwietniu ubiegłego roku: – W Rozwoju Katowice dostałem kontrakt, pracowałem za 500 złotych. Ale jakbym miał pracować za darmo, to też bym do nich przyszedł. Nie chodziło o pieniądze, tylko o szansę, którą dał mi klub, żebym mógł rozwijać się jako człowiek i zaistnieć jako dwudziestoletni trener. Dla takiej okazji mogłem poświęcić wszystko.

„Trenerze, mogę to zabrać do domu?”

Wtedy wiedział już, że nie zostanie dobrym piłkarzem. Marcin Kużdżał to jego kolega z dzieciństwa i sąsiad. Chodzili do jednej klasy i wychowywali się na tej samej ulicy, na Piaskach – to dzielnica Czeladzi. Mieszkali tuż obok stadionu Górnika Piaski, w którym grali w młodych rocznikach. Później obaj przeszli do CKS-u Czeladź, by na koniec spotkać się w seniorach Górnika.

Adrian najczęściej był środkowym pomocnikiem, czasami trenerzy wystawiali go na boku pomocy. Był niezły technicznie, szybko myślał na boisku. Pamiętam też jednak, że nie lubił wracać do obrony – mówi nam Kużdżał.

A Zygmunt Biliński, który grał z młodziutkim Siemieńcem w dorosłej drużynie Górnika, dodaje: – Przyszedł do nas z Sosnowca, z juniorów. Nie grał zbyt dużo. W sparingach, na sztucznym boisku, gdy budowaliśmy atak pozycyjny, radził sobie nieźle, ale miał problemy w fazach przejściowych. Motorycznie był bardzo słaby. Brakowało mu szybkości i wytrzymałości. Nie chcę w Adriana uderzać, ale taka jest prawda. Prywatnie był bardzo w porządku: normalny, zaangażowany, chcący się rozwijać. Łatwo nawiązywał kontakty w grupie, w ogóle nie był konfliktowy. Myślę, że ten spokój został mu do dziś. Zdziwiło mnie, że gość miał 18 lat, a tak często i tak dojrzale rozmawiał z trenerami o grze. Widać było, że bardzo tym żył. On już zresztą wtedy prowadził jakieś grupy dziecięce w Sosnowcu.

Kużdżał: – To prawda, Adrian bardzo się wszystkim interesował i o wiele rzeczy dopytywał. Ciekawe było to, że jako młody chłopak sam z siebie przeprowadzał treningi dla kolegów z osiedla.

Ale obecny trener Jagiellonii grał nie tylko w środku pola. Daniel Wojtasz, dziś ceniony analityk Szkoły Trenerów PZPN, który podczas EURO 2024 był w sztabie reprezentacji Michała Probierza, kojarzy Siemieńca-nastolatka jako środkowego obrońcę.

Prowadziłem juniorów starszych Polonii Bytom. Tam była też Młoda Ekstraklasa i Adrian pojawił się na testach właśnie do niej. Spodobał mi się, rocznikowo pasował do mojego zespołu i zaczęliśmy go przekonywać, żeby najpierw trafił pod moje skrzydła. Tak się stało. Widziałem, że jest trochę rozczarowany, ale zgodził się. Jego wyobraźnia sięgała wtedy wyżej. W juniorach starszych Polonii od razu wywalczył sobie pierwszy skład. Był środkowym obrońcą, który dobrze rozgrywał piłkę. Grał nowocześnie: gdy wspominam Adriana, od razu mam przed oczami jego środkowych obrońców Jagiellonii, którzy wyprowadzają piłkę. On właśnie tak próbował grać. Świetnie radził sobie przy stałych fragmentach: śmialiśmy się, że jest przy nich odpowiedzialny za wszystko, wrzucanie i finalizowanie akcji. Problemy? Szybkość i zwrotność. To prawdopodobnie nie pozwoliło mu pójść wyżej. Po każdym treningu drukowałem konspekt zajęć i wieszałem go w szatni. Adrian za każdym razem podchodził i pytał: „Trenerze, mogę to zabrać do domu?”. Dziś już wiem, czemu zabierał – opisuje Wojtasz.

Siemieniec cieszący się ze zdobycia Superpucharu Polski 

Wracali w milczeniu

Pół roku później Wojtasz był trenerem Skry Częstochowa. To była wtedy IV liga. Zaprosił Siemieńca na testy. Nastolatek wystąpił w meczu, ale wypadł słabo. – Wracaliśmy z Częstochowy autem i przez całą drogę żaden z nas nie skomentował jego występu. Obaj wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie – wspomina Wojtasz, który później zaprosił młodego Adriana na staż, już trenerski, do I-ligowej Polonii Bytom, prowadzonej przez Dariusza Fornalaka. Mimo młodego wieku, Siemieniec przez tydzień chodził przebrany w sprzęt. Wchodził na odprawy, rozmowy z zawodnikami. Chłonął każdą chwilę. Miał wtedy 19 lat.

Siemieniec, mówiąc o tym, jakim był piłkarzem, potwierdza opinie kolegów z boiska. – Byłem zawodnikiem niezłym technicznie, dość inteligentnym, rozumiałem grę. Ale przy tym wolnym, na boisku niezbyt zdeterminowanym i niespecjalnie pracowitym. Nie pracowałem za dużo bez piłki, niewiele biegałem, nie wracałem do defensywy. Trochę był ze mnie taki niedzielny piłkarz, który na stojąco rozrzuca grę na prawo i lewo – opowiadał nam rok temu.

A o osobowości lidera, która powoli zaczęła się u niego kształtować, i pierwszych doświadczeniach trenerskich, mówił tak: – Za dzieciaka graliśmy osiedle na osiedle. Dużo było w tym zabawy, ale ktoś to musiał skrzyknąć, jakieś treningi zorganizować, przeprowadzić rozgrzewkę, chłopaków ustawić, wcielić się w rolę trenera, wiadomo. Przychodziło mi to bardzo naturalnie. Wchodziłem i robiłem. Zostawałem przewodniczącym klasy. Szkoły zresztą też. Zawsze miałem dryg do zarządzania ludźmi. Na zasadzie motywowania, inspirowania, tworzenia środowiska.

Wymiana informacji z Mamrotem

Już w październiku 2013 roku na Weszło ukazał się tekst o 21-letnim Siemieńcu, który w Rozwoju jest pierwszym trenerem rezerw i asystentem w II lidze u następcy Smyły, którym był Dietmar Brehmer. W tamtym sezonie terminarz sprawił, że Rozwój mierzył się z drużynami, które dwie kolejki później rywalizowały z Chrobrym Głogów, prowadzonym przez Ireneusza Mamrota.

To nie były jeszcze czasy platform, na których gromadzono mnóstwo materiału. Nagrania meczów i analizy zdobywało się własnymi kanałami. Dlatego nawiązałem kontakt z Adrianem i zaczęliśmy rozmawiać o przeciwnikach. Przesyłał mi informacje, analizy, wnioski, sam też dostawał trochę od nas – opisuje Mamrot w rozmowie z Weszło.

Smyła: – Szybko zauważyłem, że Adrian jest bardzo dobry w analizowaniu przeciwnika. Bardzo dogłębnie to robił, a na boisku były efekty. Przed sezonem 2013/2014 rozstałem się z Rozwojem. Kilka miesięcy później objąłem Zagłębie Sosnowiec i Adrian chciał przyjść tam do mnie na asystenta, ale nie było takiej możliwości. Później pojawiła się. Dzwonię, mówię: „Adrian, mogę cię wziąć do siebie”. Usłyszałem: „Nie mogę już. Idę do Chrobrego”.

Chrobry, Jagiellonia, Arka Gdynia, ŁKS i znów Jagiellonia. W tych kolejnych klubach Siemieniec był asystentem Mamrota. Wszystko zaczęło się od tego, że dotychczasowy asystent w klubie z Głogowa po awansie zespołu do I ligi nie chciał zrezygnować z pracy w szkole. Tłumaczył, że to za duże ryzyko, że ma rodzinę. Mamrot spotkał się z Siemieńcem. Rozmawiali kilka godzin. Dogadali się. Jednak w Chrobrym nie płacono wtedy za dobrze i Siemieńcowi zaoferowali tyle, że gdyby miał wynająć mieszkanie sam, na pewno by się nie utrzymał. Dlatego zamieszkał z Mamrotem, którego rodzina została w Trzebnicy. – Na treningu piłka. Po zajęciach czy po meczu też był tylko futbol. Rozmawialiśmy o tej piłce 24 godziny na dobę, mało było innych tematów. Nie wiem, jak to się stało, że nie mieliśmy siebie dość – mówi dziś ze śmiechem Mamrot.

Mamrot i Siemieniec, zdjęcie z 2014 roku 

Zainspirowani Borussią Dortmund

Już wtedy Siemieniec był człowiekiem, który mocno wierzył w konkretny model gry i swoje wartości. Przed sezonem 2015/2016 ustalili z Mamrotem, że Chrobry spróbuje grać systemem 4-3-3. Wzorowali się na Borussii Dortmund, która w tamtym czasie robiła na nich duże wrażenie. Trzej ofensywni gracze, dwaj nieco bardziej z boku, bez klasycznej „dziesiątki”. Mało kto w I lidze, nawet w Ekstraklasie, grał wtedy w ten sposób. Po jednym z przegranych sparingów piłkarze Chrobrego proszą Mamrota o rozmowę. Są sceptyczni, zastanawiają się, czy w takim systemie mogą iść w dobrym kierunku. Później szkoleniowiec długo rozmawia z Siemieńcem. Asystent przekonuje go, że nie powinni odchodzić od swojego pomysłu. Efekt? Chrobry zajął w sezonie 2015/2016 szóste miejsce w I lidze, mając tylko punkt mniej od trzeciego Zagłębia Sosnowiec. Dziś taka lokata dałaby grę w barażach.

Niełatwy czas mieli w Arce. Gdy obejmowali zespół pod koniec maja 2020 roku, sytuacja była dramatyczna. Wiedzieli, że ciężko będzie uratować Ekstraklasę dla Gdyni, ale postanowili spróbować. Dziś narracja przekazywana przez niektórych jest uproszczona: „Mamrot z asystentem Siemieńcem w sztabie spuścili Arkę do I ligi”. Ale prawda jest taka, że zespół pod ich wodzą nie punktował źle: cztery wygrane, trzy remisy i cztery porażki. Biorąc pod uwagę tylko okres ich pracy, Arka była dziewiątym zespołem w lidze. A do utrzymania zabrakło niewiele.

Mamrot: – Teraz to już mogę powiedzieć. W Gdyni była niełatwa sytuacja w tabeli, ale też problem w szatni. Tam nie było atmosfery, dało się wyczuć konflikt między Polakami a obcokrajowcami. Zauważyliśmy to dość szybko, ale zawodników z innych państw było wielu, dopiero później opuszczali klub. Nie było łatwo sobie z tym poradzić.

Michał Nalepa, piłkarz tamtej Arki, powiedział w jednym z wywiadów, że Mamrot ze swoim sztabem zostali w Gdyni wrzuceni na minę.

Siemieniec, w wywiadzie sprzed roku: – Nikt nam pistoletu do głowy nie przystawiał. To nie była sytuacja, że musimy tam być, koniec i kropka. Nie można uciekać od odpowiedzialności, bo obaj z trenerem Mamrotem na tę Arkę się zdecydowaliśmy. Sytuacja była trudna, zdawaliśmy sobie z tego sprawę, spadliśmy z Ekstraklasy. Po niecałym roku zostaliśmy zwolnieni, a podpisywaliśmy kontrakt na dwa lata.

Dziś Nalepa jest zawodnikiem tureckiego Genclerbirligi. Siemieniec jako asystent prowadził go w Arce, a później jeszcze w Jagiellonii w sezonie 2021/2022. – W Arce były tarcia w szatni, nie da się ukryć. Chodziło głównie o pieniądze. Obcokrajowcy byli na wyższych kontraktach i mieli specyficzne ego. Nie dogadywaliśmy się z nimi, ale mam wrażenie, że nie przenosiliśmy tej sytuacji jakoś mocno na boisko. Fakty jednak są takie, że ciężko było tamtą Arkę utrzymać. To my, zawodnicy, najbardziej wtedy zawiedliśmy. W Arce trener Siemieniec często prowadził główną część treningu. Są asystenci, którzy odbębnią zajęcia i mówią: „Dobra, dziękuję”. Od początku było widać, że Adrian jest inny. Podobało mi się jego wyrachowanie, spokój i to, że w trakcie zajęć często zatrzymywał grę, by wytłumaczyć szczegóły. Był bardzo zaangażowany i widać było, że się dokształca. Trener Mamrot dawał mu dużo swobody. W Jagiellonii wyglądało to nieco inaczej. Tam było kilku asystentów na równych prawach. Osobowość takiego Rafała Grzyba nie pozwalała mu na to, żeby stał z boku – opisuje Nalepa.

Siemieniec i Mamrot jako trenerzy Arki 

„Dostałem od piłki po głowie”

Później w życiu Siemieńca zaczął się trudny okres, o którym tak opowiadał nam rok temu: – W pewnym momencie dostałem od piłki po głowie. Życiowo spotykały mnie i przede wszystkim moją rodzinę złe rzeczy: kolejna zmiana klubu, kolejna przeprowadzka, kolejne zmiany szkół, kolejna podróż, kolejne miesiące na walizkach, wywrócenie do góry życia mojej żony i dzieci. Mam wspaniałą rodzinę: są ze mną zawsze, zawsze mnie wspierają i gdyby nie oni, nie byłbym dzisiaj w tym miejscu. Drobne zdarzenia się jednak nawarstwiały. Pojawiła się frustracja. Nie spodziewałem się, że coś, co tak bardzo kocham, może sprawiać mi tyle bólu. Z jednej strony: wciąż kochasz. Z drugiej strony: mnóstwo tego cierpienia. Byłem zły, że świat, w który wkładałem tak dużo serducha, nie oddawał mi tych dobrych emocji, tylko stawiał do pionu.

I jeszcze dodawał: – Na chwilę wylądowaliśmy w Sosnowcu. Zmieniliśmy szkołę dzieciom, ale wtedy trener Mamrot dostał propozycję z ŁKS-u, no to z Sosnowca pojechaliśmy do Łodzi. Tam byliśmy trzy miesiące, następnie zaś podróż do Białegostoku, bo pojawiła się propozycja z Jagiellonii. I znów: przeprowadzka i zmiana szkoły. W Białymstoku byliśmy pół roku i znowu zwolnienie. W ciągu dwóch lat zaliczyliśmy trzy różne miasta.

Mamrot: – Mogę żałować, że dość późno trafiłem jako trener do piłki na wysokim poziomie, ale z drugiej strony było mi łatwiej niż Adrianowi. Rodzina ze mną nie jeździła, przebywałem w tych miejscach sam. Jedna córka była już prawie dorosła. On, co zrozumiałe, wszędzie przenosił się z rodziną. Jedno miejsce, drugie, trzecie. Częste były te zmiany, to prawda. Ktoś stojący z boku nie ma pojęcia, jak to jest, gdy grozi ci zwolnienie z kolejnego klubu. Nie wie, co przeżywasz wtedy ty, ale też twoi bliscy. To bardzo stresujące momenty.

Siemieniec z żoną Sandrą 

Ale Siemieniec ciągle kochał futbol. Do tego stopnia, że gdy pod koniec 2021 roku stało się jasne, że razem z Mamrotem najprawdopodobniej zostaną zwolnieni z Jagiellonii, zadzwonił do Smyły.

Działałem wtedy w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie. Adrian dzwoni i pyta, jak ten mój SMS wygląda. Wrócił na Śląsk, ale chciał dalej być w pracy. Poszukiwał jakiegoś zajęcia. Mówił, że chętnie popracuje z dzieciakami i młodzieżą, zanim wróci do piłki seniorskiej. To człowiek, który ma ciągłą potrzebę rozwoju. Możliwe, że trafiłby do Radzionkowa, ale wtedy pojawiła się propozycja, by objął rezerwy Jagiellonii. Konsultowaliśmy to. Adrian mówi: „Pojadę znów całą rodziną, ale to szansa. Niby III liga, ale jako pierwszy trener”. Stwierdziłem tylko: „Chłopie, no jasne, że tak. Białystok – piękne miejsce. Może trochę daleko od domu, ale tak naprawdę nie wiadomo, gdzie trener ma dom”. A dalszą historię wszyscy znamy – obejmuje pierwszy zespół po Macieju Stolarczyku, utrzymuje Jagiellonię, sięga z nią po mistrzostwo Polski, a teraz jest w Sewilli, gdzie zagra z Betisem o półfinał Ligi Konferencji – wspomina Smyła.

„Siemieniec chce grać w piłkę”

Pytam Nalepę, który regularnie ogląda mecze Ekstraklasy, co najbardziej imponuje mu w pracy Siemieńca. – Jego podejście do piłkarzy. I spokój. Trochę mnie już nie ma w Polsce, ale za moich czasów w lidze był reżim. Krzyczący, agresywni trenerzy, którzy czasami wymagali za wiele. Adrian jest inny. Umie dotrzeć do zawodnika. Nie krzyczy. Nie ponoszą go emocje. No i chce grać w piłkę. Jagiellonia w większości spotkań jest efektowna. Podobają mi się też jego decyzje. Odchodzi z zespołu Zlatan Alomerović? Nie obawiał się postawić w bramce na Sławomira Abramowicza. Inni młodzi też w Jagiellonii dostają szansę. Poza tym Adrian to zawsze był sympatyczny i rodzinny człowiek – wymienia.

Siemieniec to odmieniec. W pewnym sensie trochę nie pasuje do dzisiejszego świata. Chciałbym, by to, jaki jest i gdzie dotarł, stało się inspiracją dla młodych trenerów, którzy dzisiaj rozmowy zaczynają najczęściej od liczenia pieniędzy, a nie myślenia o tym, co chcieliby zrobić i jak rozwinąć dzieciaki. Nie ukrywam, że traktuję Adriana trochę jak syna. Mało jest osób, za które tak trzymam kciuki. To niesamowite, jak godzi granie w pucharach z grą w Ekstraklasie. W tym aspekcie wykazuje się naprawdę wielkim kunsztem – dodaje Smyła.

Kużdżał, kolega z Czeladzi: – Wiele osób nie ma pojęcia, jak Adrian wiele poświęcił, by być tu, gdzie jest. Jego determinacja jest godna podziwu. Wiatr wiał mu w oczy, a on i tak swoje osiągnął.

Wojtasz: – Adrian ma świetną osobowość. Kiedyś pomyślałbym, że nie nadaje się na stanowisko trenera, bo szkoleniowiec był gościem, który musiał opieprzać, wytykać błędy, a Siemieniec jest otwartą i ciepłą osobą. Myślę, że w futbolu dziś tego brakuje. Zrozumienia, empatii. To jest w Adrianie fantastyczne: że on się nie zmienia. Że się od tego nie odciął. Zresztą gdy słyszę, jak inni wypowiadaja się o nim, widać, że właśnie to bardzo w nim cenią. Do piłki wchodzą teraz trenerzy, którzy w przeszłości pełnili rolę analityków: Dawid Szulczek, Dawid Szwarga, czy właśnie Siemieniec. Ci ludzie patrzą na futbol inaczej. Ich drużyny są zorganizowane i cały czas się rozwijają. O Jagiellonii Adriana też można to powiedzieć. Ona przez ostatni rok jest ciągle usprawniana.

Na koniec Nalepa: – Oglądam sporo ligi hiszpańskiej i Betis to w tym sezonie mocna drużyna. Jeżeli Jagiellonia wywalczy w Sewilli remis, będę zaskoczony. Gdybym miał postawić pieniądze, obstawiłbym dzisiaj wyraźną wygraną Betisu. Ale jako Polak jestem całym sercem za Jagiellonią, bo mam tam kolegów, a drużynę prowadzi Adrian. Ktoś powie, że Liga Konferencji nie znaczy zbyt wiele, ale zobaczmy, z jakimi zespołami Legia i Jagiellonia teraz się mierzą. Piłkarze Siemieńca i tak już bardzo wiele zrobili, ale byłoby super dla całej polskiej piłki, gdyby osiągnęli jeszcze więcej. Adrian na pewno już wie, jak można zaskoczyć Betis.

JAKUB RADOMSKI 

Fot. Newspix.pl 

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

 

50 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama