Reklama

Dokąd zmierza Górnik Zabrze?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 listopada 2015, 18:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

Łukasz Madej wymarzył sobie przed sezonem, i nawet tymi marzeniami podzielił się z mediami, by Górnik zagrał w europejskich pucharach. Mówił, że skoro w Zabrzu powstaje nowy stadion i są mocno związani z klubem kibice, to czas na kolejny krok. I być może faktycznie miałoby to sens, gdyby nie drobne zaniedbanie: Górnik kuleje jako klub, jest zaprzeczeniem prawidłowo funkcjonującego przedsiębiorstwa. I to odzwierciedla obecny układ tabeli.

Dokąd zmierza Górnik Zabrze?

Nasze zdanie znacie: jeżeli ktoś w Ekstraklasie zawodzi w kilku obszarach, nie jest w stanie tego „przykryć”. Mogą być dobre na boisku wyniki, trener może znakomicie dogadywać się z zawodnikami, ale to działanie na krótką metę. Rezultatów długotrwałych nie będzie tak długo, jak codzienne patologie będą wytykane palcami. Dobry – to znaczy, zły – przykład daje choćby tak często piętnowane przez nas Podbeskidzie. Wcześniej Widzew, którego ułomności u podstaw były przecież wskazywane jeszcze na długo przed spadkiem z Ekstraklasy.

Niestety, Górnik Zabrze w ostatnich miesiącach też utrwalił nas w przekonaniu, że zaniedbań – od tych drobnych po naprawdę porządnych rozmiarów – jest w nim aż nadto.

W marcu 2014 r. w klubie zameldował się Robert Warzycha. Prowadził zespół z Józefem Dankowskim przez półtora roku i na takiej samej zasadzie, jak po sześciu kolejkach pierwszego sezonu wdrapał się na fotel lidera, tak – po czterech drugiego sezonu zamykał tabelę. Ale przecież przed tymi czterema spotkaniami nikomu nawet do głowy nie przyszło, by trenerski duet wyrzucać. Awans do grupy mistrzowskiej okazał się wynikiem ponad stan. Grywający w pierwszym składzie Iwan i Łuczak poszli do pierwszej ligi, Gancarczyk – do drugiej. Jedynie Steinbors ruszył na Cypr, zaś Augustyn do Szkocji, obaj za darmo. O żadnego zawodnika siódmej drużyny Ekstraklasy nikt nie zabiegał.

Warzycha z Dankowskim dostali się do grupy mistrzowskiej, mimo że całą wiosnę rozgrywali bez napastnika. Wiedząc, że zbliża się zimowy transfer Zachary, prosili o piłkarza do ataku już długo wcześniej. Nawet Warzycha, oficjalnie przecież dyrektor sportowy, rozkładał ręce i apelował o transfer. Powtarzał: „napastnika i stopera potrzebujemy jak tlenu”. Ale ich dopiero dostał nowy trener. Wtedy nagle udało się sprowadzić napastnika (Korzym), dwóch pomocników (Kwiek, Janota), obrońcę (Widanow), nawet bramkarza (Janukiewicz). Dlaczego nawet? Ano dlatego, że półtora miesiąca wcześniej zakontraktowany został też inny (Przyrowski). No i starczyło też na to, by dwóch szkoleniowców się pozbyć, jednego sprowadzić.

Reklama

Równe dwa miesiące temu pisaliśmy, że Górnik zachowuje się tak, jakby jutra miało nie być. W kadrze pierwszego zespołu, co sprawdzić można na 90minut.pl, znajdowało się wówczas 34 zawodników. I tylu jest do dziś, mimo szumnych zapowiedzi, że kadrę trzeba odchudzić. Ojrzyński mówił: – Jeśli jakiś piłkarz przychodzi, inny musi odejść. Taka była umowa z zarządem.

Przez te dwa miesiące – bo to już było po przejściu Iwana do GKS-u Katowice – nie odszedł jednak nikt. Przegląd Sportowy wśród czterech zawodników do odstrzału wymienił m.in. Rafała Kurzawę, który od przyjścia Ojrzyńskiego grał prawie tylko w rezerwach (523 minuty, a w lidze tylko 18 z Lechem), aż w ten weekend wyszedł w pierwszym składzie. Sporo w drugim zespole bywali też Słodowy z Dźwigałą, kolejni z podstawowej jedenastki z Pogonią.

Dźwigała to jeden z nowych Ojrzyńskiego. Zawodzi, tak jak inni jego ludzie – od Janoty, przez Kwieka, po Korzyma. Ten ostatni zawsze wyróżniał się siłą fizyczną, a z Pogonią nie dość, że nie wygrywał pojedynków piłkarsko, ani biegowo, to jeszcze dawał się przepychać. Grę każdego można rozłożyć w ten sposób na czynniki pierwsze. Trener Górnika nie ukrywa: nowi zawodzą, dla wielu to miał być ostatni dzwonek w Ekstraklasie. No właśnie, ostatni – być może wcześniej już zdążył się „wydzwonić”. Ściągnięcie dobrych, dawnych znajomych to było duże ryzyko. Tym bardziej, że dodatkowo obciążało budżet Górnika, w którym kosztów nie udało się obciąć.

A przecież mówimy o klubie, który zimą perypetii finansowych miał co niemiara. W narzuconym przez Komisję Licencyjną limicie płacowym nie umiał się zmieścić, więc oberwał po kieszeni kilkaset tysięcy złotych. By karę ujemnych punktów zmniejszyć – z trzech do jednego – spłacił byłych piłkarzy, ale nie zapłacił obecnym, składając propozycję „nie do odrzucenia”: 25 proc. teraz lub 75 proc. za trzy lata (w obligacjach). No i teatr z rozliczaniem Arkadiusza Milika z Rozwojem Katowice, udowadnianie, że podpisujący dokumenty prezes Waśkiewicz prezesem wcale nie był… To przecież działo się niecały rok temu!

W trakcie ostatniej rozmowy z PS Ojrzyńskiemu wytknięto wiek linii pomocy z Podbeskidziem: 33, 38, 33, 34, 32. Najmłodszy w jedenastce zawodnik, nie licząc Bartosza Kopacza, miał w tamtym spotkaniu 27 lat. Z Antonim Piechniczkiem nie zawsze się zgadzamy, ale ostatnio słusznie wytykał brak zawodników, którzy z tym klubem by się utożsamiali.

Chyba czas się nad sobą zastanowić.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...