Przywykliśmy już do tego, że kto jak kto, ale Barcelona zdecydowanie należy do ekip, które sieją postrach wśród swoich rywali. Wizja przyjęcia manity – wiadomo, niejeden narobiłby w gacie. Sucho w majtach mieli na pewno piłkarze Getafe, którzy w sobotę dzielnie bronili się przed triumfatorem Ligi Mistrzów. Katalończycy stwierdzili widocznie, że poziom strachu musi się zgadzać i po meczu… przebrali się w halloweenowe stroje. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie okoliczności, w których to zrobili.
A było tak. Konferencja prasowa po meczu. Przedstawiciel Getafe, Victor Rodriguez, tłumaczy przyczyny porażki swojego zespołu. Dziennikarze chcieli zdobyć jakieś wypowiedzi do poniedziałkowych wydań swoich gazet – wielkiej rzeźni raczej nie było, nikt przecież nie traktuje porażki z potentatem w kategoriach kompromitacji – więc zawodnik cierpliwie odpowiadał. Normalna sprawa. I gdzieś pomiędzy pytaniem o błysk Sergiego Roberto a komentarzem w sprawie kontrowersyjnych decyzji arbitra, zza ściany nagle zaczęły dochodzić krzyki. I już po chwili na salę konferencyjną zaczął wchodzić Frankenstein, Shrek i spółka. Zresztą, zobaczcie sami:
Po minie Rodrigueza widać, że nie bardzo wie, jak się w tym wszystkim odnaleźć. Zabrakło jeszcze, żeby piłkarze zaczepiali siedzących dziennikarzy: „cukierek albo psikus!”. Przyznacie sami – średni moment sobie wybrali. Większa część Hiszpanii odebrała ten incydent, jako brak respektu dla rywala (a przecież szacunek do przeciwnika jest jedną z głównych barcelońskich wartości!). – Lepiej dla Barcelony byłoby, gdyby szatnia szła za przykładem Iniesty i Busquetsa zamiast Neymara i Pique – napisał dziennikarz “Marki”, Emilio Contreras. Sama Barcelona, chcąc wybrnąć tej sytuacji z twarzą, wydała oświadczenie, w którym wyjaśnia, że wydarzenie po meczu było „niezamierzonym wypadkiem”. Do tego Iniesta starał się ratować sytuację dzwoniąc do Pedro Leona, kapitana Getafe. A wiadomo jak to w życiu: przeprosiny przeprosinami, ale niesmak pozostaje.