Reklama

Isco zmartwychwstał po raz drugi. Czy pognębi dziś Real?

Sebastian Warzecha

01 marca 2025, 12:39 • 14 min czytania 2 komentarze

Dwa lata temu nie miał klubu i trenował indywidualnie. Rok temu był czołowym piłkarzem La Ligi i dawano mu spore szanse na wyjazd na Euro. Niespełna pół rok temu przechodził drugą operację po poważnej kontuzji. A dziś znów jest jednym z liderów Realu Betis. Isco w swoim piłkarskim życiu zaliczył już naprawdę wiele wzlotów i upadków. Ale obecnie znów jest na fali wznoszącej. Dziś może to udowodnić w starciu z klubem, w którym wygrał najwięcej – Realem Madryt.

Isco zmartwychwstał po raz drugi. Czy pognębi dziś Real?

Isco. Kariera pełna zakrętów znów na prostej

Reklama

Miało być Euro. Była walka o zdrowie

Dla Isco sezon 2023/24 był powrotem do wielkiego grania. Nie to, że dawno nie było go na takim poziomie – choć faktycznie miał pół roku przerwy od klubowej piłki – ale po prostu on sam od kilku lat nie prezentował się na tyle dobrze, by móc napisać, że to ten sam piłkarz, po którego kiedyś bez wahania sięgnął Florentino Pérez, zachwycony tym, jak Hiszpan grał w Máladze. W 2023 roku był to raczej zawodnik, po którym mało kto sobie jeszcze cokolwiek obiecywał.

Ale potem po jego usługi zgłosił się Betis. I wszystko się zmieniło.

Odmiana była tak duża – jeszcze o niej opowiemy – że w maju 2024 roku wręcz żądano od selekcjonera reprezentacji Hiszpanii Luisa de la Fuente, żeby zabrał Isco na Euro. Trener pominął Isco przy dwóch wcześniejszych powołaniach, ale w wywiadach podkreślał, że wyjazd 32-latka na mistrzostwa jest możliwy, bo widzi i docenia jego dyspozycję. I byłoby to powołanie całkowicie usprawiedliwione.

Ale do niego nie doszło. Nie z winy piłkarza, nie przez wybory selekcjonera. Decyzja „zapadła sama”, gdy w meczu z Las Palmas – na trzy kolejki przed końcem sezonu – Isco doznał złamania kości strzałkowej. Nie było mowy o tym, by mógł pojechać na mistrzostwa Europy. Zamiast tego czekała go żmudna rekonwalescencja. Jak się okazało – nawet dłuższa i trudniejsza, niż to pierwotnie zapowiadano.

Na boisko miał bowiem wrócić we wrześniu, takie były szacunki lekarzy. Ale gdy termin się zbliżał, okazało się, że nie wszystko poszło tak, jak powinno. Kość po prostu nie zrosła się odpowiednio, a to oznaczało, że trzeba pomocnika Betisu jeszcze raz zaprosić na stół operacyjny. – Biorąc pod uwagę ryzyko całkowitego braku konsolidacji kości w nadchodzących miesiącach, po ocenie przeprowadzonej przez służby medyczne klubu i w połączeniu z innymi zewnętrznymi specjalistami z doświadczeniem w tego typu procesach, podjęto decyzję o chirurgicznej rewizji miejsca złamania, w celu jego rewitalizacji. Rokowanie zależy od postępów pooperacyjnych – można było przeczytać w oficjalnym komunikacie klubu.

Wsparcie dla Isco wyrażało wielu kolegów z boiska, oficjalnie zrobił to też Real Madryt, były klub Hiszpana. Druga operacja, na szczęście, poszła lepiej, ale na powrót kapitana kibice Betisu musieli poczekać kolejne trzy miesiące. Dopiero 7 grudnia Isco dostał 14 minut w zremisowanym 2:2 meczu z Barceloną. Wrócił niemal siedem miesięcy po tym, jak opuścił boisko na noszach. Kawał czasu, szczególnie, że nie mówimy przecież o zawodniku najmłodszym.

Betis pod nieobecność swojego kapitana radził sobie co najwyżej średnio. Sezon 2023/24 zakończył dwoma remisami (Las Palmas i Real Madryt) oraz porażką (Real Sociedad). W trwającej kampanii do grudnia uzbierał 20 punktów w 14 spotkaniach, a w Lidze Konferencji przegrał dwa mecze (w tym z Legią), zremisował jeden i zanotował wygraną z Celje. Gdy Isco wracał awans Betisu do dalszych faz absolutnie nie był przesądzony, a w lidze Verdiblancos zajmowali 11. pozycję. Trzeba było działać.

Dwa lata temu absolutnie nikt nie mógł oczekiwać, że aż tyle w którymkolwiek klubie La Ligi będzie zależeć właśnie od Isco.

Równia pochyła, czyli Isco sprzed Betisu

Zaczęło się już w ostatnich sezonach w Realu Madryt. Isco w ekipie Królewskich w pewnym momencie żył jak pączek w maśle – nie musiał wiele robić, pensja spływała sama, nikt już nie oczekiwał po nim cudów, ot, czasem wszedł na boisko z ławki. A czy coś na murawie wyczarował? A kogo to właściwie obchodziło! Ostatecznie i tak miał wrócić na krzesełko przy linii bocznej i z niego oglądać kolejne mecze.

W sezonie 2021/22 – ostatnim w barwach Realu – wystąpił w 17 spotkaniach. W Lidze Mistrzów, którą Los Blancos wówczas wygrali, ani razu nie wszedł na boisko. Nawet na minutę.

Jego powolny upadek zaczął się gdzieś w sezonie 2018/19. Wcześniej był jeszcze dla Realu całkiem istotny. Po szybkim zwolnieniu Julena Lopeteguiego nikt już nie potrafił tam ożywić hiszpańskiego pomocnika. Santiago Solari zarzucał mu, że ten kiepsko pracuje na treningach, że się nie przykłada. Isco komentował to – nie bezpośrednio, ale jasno się do takich zarzutów odnosząc – zdjęciami w social mediach. Gdy wrócił Zinedine Zidane – dla którego wcześniej Isco był kluczowym piłkarzem – też nie zdołał wyciągnąć z pomocnika niczego więcej. Nie udało się to też Carlo Ancelottiemu.

Isco był w klubie, bo figurował na liście płac i w sumie to nikt nie chciał go do siebie sprowadzić. Czasem – dla rotacji – można go było dzięki temu wstawić na boisko. Ale nikt nie liczył, że zrobi na nim cokolwiek ponad stan. Fani Królewskich raczej cieszyli się po prostu, gdy Hiszpan nie narzekał i siedział cicho. Bo bywało i tak, że swoje musiał wymarudzić. Stąd nikt nie płakał, gdy wreszcie z Madrytu odszedł.

Przeszedł do Sevilli. Tam wiele obiecywał mu Julen Lopetegui, który pozostawał fanem jego talentu. Ale powtórzyła się sytuacja ze stolicy – trener po kilku miesiącach został zwolniony, w jego miejsce przyszedł Jorge Sampaoli. Argentyńczyk nie chciał Isco, niemal z miejsca odstawił go na boczny tor. W dodatku Hiszpan pożarł się z Monchim, dyrektorem sportowym klubu, który nie był fanem jego transferu. „Pożarł” to zresztą słowo, które… nie do końca oddaje to, co się wydarzyło.

Po zwolnieniu Lopeteguiego w klubie działy się dziwne rzeczy. Sevilla chciała się mnie pozbyć, więc postanowiłem porozmawiać z Monchim. Powiedziałem mu: „Słuchaj, wszystko do mnie dotarło. Nie wiem, czy mnie lubisz, ale bądź ze mną szczery. Naprawimy to, jestem do twojej dyspozycji” – wspominał Isco w wywiadzie z „Marcą” (swoją drogą w ostatnich siedmiu latach jedynym tak dużym, jakiego udzielił). Monchi w reakcji na to miał zacząć codziennie dzwonić do piłkarza i jego agenta, chcąc wymusić podpisanie wypowiedzenia. – Poszedłem porozmawiać z nim raz jeszcze. Powiedziałem mu, że jest kłamliwą osobą, że powtarza, że chcę odejść, a to nieprawda. Zaatakował mnie. Podszedł, złapał za szyję, musieli nas rozdzielać. Było mi przykro, bo miał dobre relacje z kolegami i kibicami.

Po całej sytuacji Isco jednak wypowiedzenie podpisał, uznając, że faktycznie – nie ma dla niego miejsca w tym klubie.

Jak się okazało – nie było też i w innych. Co prawda do Hiszpana spływały różne oferty, również z egzotycznych lig, ale część odrzucał, a część ostatecznie nie wypalała. Najpoważniej brzmiała propozycja z Unionu Berlin, który wówczas grał świetny sezon. Na papierze absurdalna, bo Isco za nic nie pasował do ówczesnej taktyki klubu, ale widać ktoś w stolicy Niemiec po prostu postanowił sięgnąć po znane nazwisko. Wszystko wykrzaczyło się na ostatniej prostej – zdaniem Isco dlatego, że klub zmienił warunki umowy w ostatniej chwili. Zdaniem przedstawicieli Unionu – bo zrobił to Hiszpan.

Podszedłem z dużymi oczekiwaniami i entuzjazmem do drużyny, która grała w Lidze Europy i w ciągu 15 minut zmienili połowę mojego kontraktu. Umowa została zaakceptowana przeze mnie, jak i przez nich. To był brak szacunku. Nie mam 18 lat i nie był to pierwszy kontrakt, który podpisywałem, więc powiedziałem, że nie tak się umawialiśmy – twierdził pomocnik we wspomnianym wywiadzie.

CZYTAJ TEŻ: ISCO W UNIONIE? TRANSFER OD POCZĄTKU NIEREALNY

Ponoć były też oferty z FC Porto (Sergio Conceicao nie był jednak fanem tego ruchu) czy Rayo Vallecano, które upodobało sobie w ostatnich sezonach sięganie po wiekowych zawodników na zakręcie kariery. Mówiono również o tym – ale szybko tę plotkę zdementowano – że możliwy jest wyjazd za Ocean, do Meksyku. Ostatecznie Isco nigdzie się jednak nie ruszył. Przez pół roku nie grał, trenował w domu, pracował też z psychologiem.

I czekał, aż ktoś postanowi mu zaufać. Zrobił to człowiek, który do ożywienia kariery Hiszpana nadawał się najlepiej.

Uczeń i mentor znowu razem

Na jaki projekt czekam? Taki, w którym miałbym regularność, ale w zespole chcącym grać w piłkę w określonym stylu, dającym radość. To dla mnie ważniejsze od pieniędzy. Jestem w takim punkcie swojej kariery, że – po wygraniu wszystkiego – chcę cieszyć się grą. Oczywiście, chcę robić to na wysokim poziomie i jeśli da mi to więcej tytułów, to nawet lepiej. Wciąż jestem młody i zostało mi wiele lat w piłce na dobrym poziomie. Pora, żebym to udowodnił – mówił Isco w okresie, gdy pozostawał bez klubu.

Mogło się wydawać, że na to wszystko, o czym wspominał, już za późno. A jednak okazało się, że jest inaczej.

Sięgnął po niego Betis, ręką Manuela Pellegriniego, trenera, któremu Isco w dużej mierze zawdzięcza swoją karierę. To Chilijczyk prowadził Málagę, gdy Hiszpan rozwijał się tam jako piłkarz. To on zrobił z niego pomocnika światowego formatu. To dzięki niemu Isco trafił do Realu Madryt i wygrał tam wszystko, co było do wygrania – choć mało brakowało, by w ślad za swoim trenerem ruszył do Manchesteru City.

Pellegrini od zawsze miał rękę do kreatywnych dziesiątek. Gdy świat zaczął taktycznie odchodzić od  4-2-3-1 i rola gracza ustawionego za plecami napastnika coraz bardziej się marginalizowała, Chilijczyk pozostał wierny swojej filozofii futbolu. U niego to właśnie ten zawodnik jest kluczowy dla zespołu. Czy to Isco, czy Nabil Fekir, czy Sergio Canales, czy – lata wcześniej – Santi Cazorla albo Juan Román Riquelme.

Trudno było wyobrazić sobie lepszego szkoleniowca do tego, by jeszcze raz wyciągnąć z Isco to, co w nim najlepsze. Choć oczywistym było, że to zadanie niełatwe.

Bo tego magika, który najpierw oczarował świat hiszpańskiej piłki w Máladze, a potem zrobił to w pierwszych kilku latach w Realu, po prostu nie widziano od lat. Giorgio Chiellini wspominał nie tak dawno temu w podcaście The Overlap, że to właśnie Isco był jednym z niewielu piłkarzy, na którego jego Juventosowi po prostu brakowało pomysłu.

W 2017 roku graliśmy z Cristiano, Bale’em i Casemiro – wtedy oni znaleźli stabilność. Pokonaliśmy Real, kiedy grali z Jamesem w środku pola i trzema napastnikami – cała drużyna była ofensywna. Dobrze się broniliśmy: „OK, bronimy się, a potem strzelamy”. Ale kiedy grali z Jamesem i Garethem na ławce, a na boisku był Isco – Isco naprawdę zniszczył nasz plan w tym meczu. Isco był nie do zatrzymania, bo tworzył przewagę na prawej, lewej stronie i w środku. Nie było łatwo go powstrzymać. W tamtym sezonie Isco był niesamowity. To najtrudniejsza rzecz dla obrońcy – coś nieoczekiwanego, nieprzewidywalnego. To o wiele gorsze niż dobry, ale przewidywalny zawodnik – mówił Włoch (cytat za realmadryt.pl).

Ale to było sześć lat wcześniej. Gdy Isco trafiał do Betisu, transfer został ogłoszony przeróbką sceny ożywienia Jona Snowa w „Grze o Tron”. Pytaniem pozostawało, czy tak jak jego serialowy odpowiednik, tak i Isco po ponownym sprowadzeniu do żywych, zdoła jeszcze uczynić rzeczy wielkie. Nie tylko na boisku, bo choćby Claudio Bravo – w latach 2020-2024 piłkarz Verdiblancos – podkreślał, że hiszpański pomocnik stać ma się liderem również poza murawą.

A Isco twierdził, że jest na to gotowy.

I chyba faktycznie w nowym klubie, pod okiem dobrze znanego sobie trenera, i po przepracowaniu wielu rzeczy z psychologiem – choćby pogodzeniu się z tym, że cierpi na padaczkę (pierwszy atak miał w 2022 roku) i musi brać odpowiednie leki – zobaczyliśmy starego Isco, takiego, który potrafił oczarować publikę z piłką przy nodze. W sezonie 2023/24 stał się prawdziwym liderem zespołu. Już w pierwszym meczu – z Villarrealem – otrzymał tytuł MVP spotkania. Do końca rozgrywek miał dostać jeszcze 18 takich.

Bez Isco Betis właściwie wówczas nie funkcjonował. Manuel Pellegrini nie mógł nachwalić się swojego podopiecznego. Mówił, że to piłkarz z innej planety, że jest genialny, że to jeden z najlepszych pomocników w lidze. Hiszpan też cieszył się drugą piłkarską młodością. Widać było, że ponowna gra w Sewilli – ale na innym stadionie – go ożywiła. Sam zresztą przyznawał, że wystarczyła mu minuta rozmowy z „Misterem”, jak nazywa Pellegriniego, by zgodzić się na przyjście na Estadio Benito Villamarín.

Potem ani przez chwilę tego ruchu nie żałował.

Betis już w grudniu zaoferował mu nowy kontrakt. Pierwotnie Hiszpan podpisał umowę na rok (z opcją przedłużenia po 25 meczach), ale wobec tego, jaką formę prezentował nowa oferta kończyła się po sezonie 2026/27. Isco zgodził się na warunki klubu i tym samym odnalazł tak potrzebną mu stabilność. Sam powtarzał, że nie mógł postawić kolejnego złego kroku po kilku trudnych latach. Bo ten mógłby całkowicie przekreślić jego nadzieje na powrót do wielkiej piłki.

Przyjście do Verdiblancos okazało się jednym z najlepszych posunięć w jego karierze. W sezonie 2023/24 Isco rozegrał łącznie 36 spotkań, notując 9 bramek i 7 asyst. Ale najważniejsze było to, że właściwie każda akcja Betisu musiała przejść przez niego, to on stawiał na niej stempel jakości.

Dlatego kontuzja z końcówki sezonu bolała jeszcze bardziej.

Jak młody De Bruyne

Od powrotu Isco do gry bilans Betisu w lidze wcale nie jest znakomity – w 10 meczach Verdiblancos zdobyli 15 punktów, notując przy tym mały kryzys od 18. do 20. kolejki, gdy zremisowali z Rayo, a potem przegrali z Realem Valladolid oraz Alavés. Był też mecz z Celtą, kiedy piłkarze z Sewilli prowadzili już 2:0, by ostatecznie przegrać 2:3. To po nim wściekły Isco w mocnych słowach wypowiedział się o grze zespołu w rozmowie z dziennikarzami.

Znów rozczarowaliśmy. Rozdajemy punkty i osiągnięcie celów, które sobie stawiamy, staje się przez to praktycznie niemożliwe. Pozwoliliśmy wypuścić sobie dwubramkowe prowadzenie, które wypracowaliśmy. To bardzo rozczarowujące. Łatwo nas zranić – gdy rywal strzela gola, zaczynamy się trząść i nie wiemy, jak poradzić sobie z trudnymi momentami spotkań. Znów nie potrafiliśmy utrzymać korzystnego rezultatu. Daliśmy rywalom tlen i to wykorzystali, a my się posypaliśmy. Zobaczymy, czy będziemy w stanie to poprawić. Jeśli nie, to będzie naprawdę długi sezon – mówił kapitan (opaskę otrzymał już w tym sezonie) Betisu.

Poprawić najwidoczniej zdołali, bo w kolejnym spotkaniu ograli 3:0 Real Sociedad, a w ostatniej kolejce 2:1 pokonali Getafe – zresztą po dwóch bramkach właśnie Isco. Choć w ostatnim czasie wiele Verdiblancos dało też przyjście z Manchesteru United (na wypożyczenie) Antony’ego, który natychmiast doskonale się z Hiszpanem zrozumiał. Brazylijczyk zresztą już kilkukrotnie zdążył swojego nowego kapitana skomplementować.

Przed przyjściem rozmawiałem z trenerem, który dał mi wiele pewności siebie. Ale nie tylko on, Isco czy Marc Bartra też pisali do mnie jeszcze zanim potwierdzono transfer. Jestem szczęśliwy z tego powodu. Współpraca z Isco i [Giovannim] Lo Celso? To świetni gracze. Isco ma niesamowitą historię, wszyscy to wiemy. Gdy masz kogoś takiego na boisku, jest ci dużo łatwiej, bo rozumiesz, co i jak chce zagrać. To dla mnie ważne, że mogę z nim grać – mówił Antony.

Isco zresztą się rewanżował. Też mówił, że z Brazylijczykiem łatwo jest grać, bo ten ma „wielki, czysty talent”. I że przyjście Antony’ego daje Betisowi nowy oddech w walce o europejskie puchary. Zresztą do tych w Sewilli nieco się przybliżyli – z 11. miejsca, które zajmowali, gdy Isco wracał do składu, wskoczyli na 7. Choć ta część tabeli jest niezwykle wyrównana – tyle samo oczek ma 6. Rayo Vallecano i 8. Mallorca. W zasięgu jednego meczu od Betisu jest nawet 12. Osasuna (32 punkty).

Trzeba punktować, nie ma wyjścia. Choć przed Betisem wielkie wyzwanie, bo ten dziś podejmie u siebie Real Madryt.

W tym meczu znów wszystko zależeć może od Isco. Hiszpan gdy tylko wrócił, stał się kluczowym trybikiem w maszynie Manuela Pellegriniego. Na boisku dla Betisu jest kimś pomiędzy Jude’em Bellinghamem a Luką Modriciem w ekipie Królewskich. Gra bliżej napastników niż Chorwat i więcej go z przodu, ale rozgrywa więcej od Bellinghama, za to nie jest tak fizyczny i nie biega aż tyle co Anglik. Ma więc, oczywiście, pewne braki, ale fantastycznie je maskuje.

Aktualnie Isco notuje średnio trzy kluczowe podania na 90 minut gry. Regularnie napędza akcje Betisu progresywnymi podaniami, często zagrywając w finalną tercję boiska (a to wcale nie tak oczywiste, bo jest jednak graczem, który sam właśnie w niej często otrzymuje piłkę). Na każde 90 minut bierze też udział w niemal sześciu akcjach, które kończą się wykreowanym strzałem. Średnio niemal 70 razy dotyka w tym czasie piłki, najczęściej w środku pola i tercji ofensywnej. Podania progresywne? Niemal osiem na 90 minut gry. Sam od partnerów otrzymuje takich około siedem.

Innymi słowy: jest idealnym łącznikiem między linią pomocy a ataku. Człowiekiem, który odpowiada za ostateczną jakość akcji ofensywnych Betisu. Nie wszystkich, ale zdecydowanej większości. Ricardo Rodríguez, który przyszedł do Sewilli przed sezonem i początkowo nie miał okazji grać z Isco, gdy wreszcie taką otrzymał, mówił, że niewielu jest takich piłkarzy. Ale przywołał jedno nazwisko, które z miejsca mu się skojarzyło.

Isco jest niesamowity, bardzo mocny technicznie, wie, jak mamy grać. To dla nas niezwykle ważny zawodnik. Grałem z kilkoma takimi. Między innymi z młodym Kevinem De Bruyne w Wolfsburgu.

Dziś Isco postara się postawić byłemu zespołowi i pomóc tym samym Betisowi w walce o to, by za rok znów zagrać w Europie. Wyzwanie z jednej strony jest spore, ale z drugiej Królewscy na Benito Villamarín nie wygrali ostatnich dwóch spotkań. Isco – po swoim drugim piłkarskim zmartwychwstaniu – spróbuje sprawić, by nie powiodło im się po raz trzeci.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ: 

2 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Hiszpania

Reklama
Reklama