Za Realem Madryt niezwykle miły tydzień. 19 stycznia w niedzielę rozbił w lidze Las Palmas 4:1, mimo że błyskawicznie stracił gola. Potem w stylu “lekko, łatwo i przyjemnie” rozwalcował Salzburg 5:1, uspokajając swoją sytuację w Lidze Mistrzów. A na koniec po powrocie na krajowe boiska w chyba jeszcze bardziej ekonomicznym trybie nie dał najmniejszych szans Realowi Valladolid. To akurat żadne zaskoczenie, bo mówimy o wyjątkowo wdzięcznym przeciwniku dla madryckiego giganta.
Valladolid ostatni mecz z Królewskimi wygrał w listopadzie 2008 roku, czyli już naprawdę dawno temu. W ataku gości grali wtedy Higuain i Raul, a na bokach hasali Guti z Van der Vaartem. Prehistoria.
W kolejnych szesnastu spotkaniach Blanquivioletas dwukrotnie wyszarpali remis i 14 razy przegrywali. W ostatnich sześciu potyczkach nie tylko zawsze dostawali w łeb, ale nie potrafili nawet strzelić gola.
Teraz klub wciąż znajdujący się w rękach brazylijskiego Ronaldo na dodatek jest pogrążony w chaosie organizacyjnym i kryzysie kadrowym, sprawiającym, że trener Diego Cocca ma wyjątkowo małe pole manewru przy i tak mocno ograniczonym potencjale drużyny. Tu po prostu nie miało prawa dojść do jakiejkolwiek niespodzianki.
I nie doszło, choć przez chwilę kibice przystrojeni w biało-fioletowe barwy mogli się łudzić, że będzie inaczej. Valladolid zaczął odważnie, już w 2. minucie David Torres oddał strzał z rzutu rożnego, po którym porządnie rozciągnąć musiał się Thibaut Courtois. Jak się później okazało, to była najgroźniejsza sytuacja gospodarzy.
Real błyskawicznie zepchnął przeciwnika do bardzo niskiej obrony. Na początku nic z tego nie wynikało, a w międzyczasie jeszcze Sylla po raz drugi sprawdził czujność Courtoisa. Jak już jednak Mbappe rozegrał ładną klepkę z Bellinghamem i wykończył akcję, to nie było czego zbierać. Prowadzenie Królewskich całkowicie odebrało animusz kopciuszkowi.
Real ćwiczył sobie różne warianty, jak w gierce treningowej. Gra w tłoku. Utrzymanie przy piłce. Konterka. Było tu wszystko. Valladolid po zmianie stron siłą rzeczy musiał chociaż spróbować zdziałać coś z przodu, co skutkowało stratą w środku pola i błyskawicznym wyjściem gości z akcją 3 na 2. Rodrygo odegrał do obiegającego Mbappe, Francuz pocelował między nogami obrońcy i było pozamiatane.
Nieporadność czy wręcz pierdołowatość zawodników beniaminka biła po oczach. Real często nie musiał nawet przesadnie pressować, żeby zmusić rywali do straty piłki. Wystarczyło, że próbowali czegokolwiek trudniejszego jak podanie do najbliższego. A jak już jakimś cudem udało się wejść w pole karne, Sylla wywalił piłkę daleko w trybuny, gdy miał pięciu kolegów do podania.
Na koniec sędzia po analizie VAR podyktował rzut karny i pokazał drugą żółtą kartkę Mario Martinowi, choć na nasze oko powinien on zobaczyć bezpośrednią czerwoną. Co prawda wślizgiem trafił w piłkę, ale potem wyprostowaną nogę sprawdził wytrzymałość kości Bellinghama (wytrzymała). Mbappe okazał się pewnym wykonawcą jedenastki, kompletując swojego pierwszego hat-tricka w królewskich barwach. Francuz coraz efektowniej się rozpędza – licząc wszystkie fronty, zdobywał bramki w pięciu meczach z rzędu.
Real powiększył do czterech punktów przewagę nad Atletico, które w tej kolejce zremisowało z Villarrealem. Valladoli? Przez większość meczu wyglądał jak ekipa mentalnie pogodzona ze spadkiem.
Valladolid – Real Madryt 0:3 (0:1)
- 0:1 – Mbappe 30′
- 0:2 – Mbappe 57′
- 0:3 – Mbappe 90+1′ (rzut karny)
Fot. Newspix