Reklama

Trela: Anty-Goetze. Dlaczego pokoleniowy talent nadal chce grać w Leverkusen?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 grudnia 2024, 16:00 • 10 min czytania 4 komentarze

Transfer z drużyny mistrza Niemiec do Bayernu Monachium na rok przed mundialem okazał się początkiem końca wielkiej kariery Mario Goetzego, generacyjnego talentu niemieckiej piłki z poprzedniej dekady. Florian Wirtz, świadomie lub nie, karierę planuje tak, by unikać błędów starszego o jedenaście lat poprzednika. Dlatego niespodziewanie ma przedłużyć kontrakt z Bayerem Leverkusen. To byłby wielki sukces klubu i świetna informacja dla Bundesligi. Ale czy także dla samego zawodnika?

Trela: Anty-Goetze. Dlaczego pokoleniowy talent nadal chce grać w Leverkusen?

„Widzieliśmy dzisiaj ładne obrazki. Miałeś na meczu gości. To babcia i dziadek?” – zagadnął reporter DAZN. „Nie. Mama i tata” – zripostował Florian Wirtz, zapewniając dziennikarzowi miejsce w galerii największych tegorocznych gaf popełnionych w niemieckich telewizjach. Mario Riekerowi, przeprowadzającemu rozmowę, można jednak częściowo wybaczyć. Nie jest łatwo oszacować wiek w rodzinie Wirtzów. Nawet jej najsłynniejszy przedstawiciel wydaje się przecież starszy, niż jest.

W wieku 21 lat zdążył już zdobyć wszystko, co w niemieckiej piłce klubowej było do zdobycia, zerwać więzadła krzyżowe i faktycznie wrócić po tym silniejszym, 29 razy wystąpić w reprezentacji Niemiec i rozegrać blisko dwieście spotkań w Bayerze Leverkusen. Obserwując już jego szósty sezon na boiskach Bundesligi, można zapomnieć, że dopiero niedawno przestał być nastolatkiem. Jeśli najświeższa afera z rzekomo przekręconym licznikiem Youssoufy Moukoko nabierze tempa, może zresztą się okazać, że do Wirtza wróci jeszcze jeden tytuł. Znów zostanie najmłodszym piłkarzem, który kiedykolwiek strzelił gola w Bundeslidze. Pokonując Manuela Neuera w czerwcu 2020 roku, miał 17 lat i 33 dni. Moukoko oficjalnie był w momencie debiutanckiego trafienia ponad rok młodszy. Jego rekordom towarzyszy jednak od jakiegoś czasu aura niepewności. Wirtzowi nieprawidłowości w papierach nikt szukać nie będzie.

Lider Bayeru Leverkusen to w tej chwili największa nadzieja niemieckiego futbolu, na równi z Jamalem Musialą. Na pewno można go jednak uznać za najbardziej udany produkt niemieckiego szkolenia ostatnich lat. O ile pomocnik Bayernu Monachium sporą część piłkarskiej edukacji odbył w Anglii, którą reprezentował nawet na szczeblach juniorskich, o tyle Wirtz chował się wyłącznie na niemieckich podwórkach. Od siódmego roku życia uczył się futbolu w akademii FC Koeln. Sąsiedni Bayer Leverkusen wywołał dla niego lokalną wojenkę, łamiąc nieformalny pakt o nieagresji między największymi klubami Nadrenii (Borussia Moenchengladbach, Bayer, Kolonia, Fortuna Duesseldorf), których działacze umówili się, że nie będą sobie podkradać młodocianych talentów, by nie psuć rynku. W Bayerze zwietrzyli jednak okazję i za 200 tysięcy euro wyciągnęli szesnastoletniego Wirtza z drużyny U-17 Kolonii. Nawet jeśli nie wszystkim to się podobało, kolejne lata pokazały, że było warto. Nie dość, że pomocnik dał klubowi największe sukcesy w historii, to jeszcze może przynieść mu jeden z najwyższych transferów w dziejach futbolu.

Niespodziewane przedłużenie

Jeszcze do tego tygodnia wydawało się przesądzone, że ten moment nieuchronnie nadchodzi. Kluby spoza wąskiego grona absolutnie najbogatszych na kontynencie mogą z rzadka wedrzeć się na sam szczyt. Ale pozostanie na nim jest dla nich niemożliwe, bo nigdy nie udaje się im zbyt długo utrzymać najważniejszych elementów mistrzowskiej drużyny. W przypadku Bayeru za wielki i niespodziewany sukces można było uznać już to, że nie osłabił się tego lata personalnie względem poprzedniego znakomitego sezonu, zatrzymując trenera Xabiego Alonso i właśnie Wirtza. Jako że jednak wszyscy spodziewają się odejścia Hiszpana latem, także i Niemca przymierzało się od dawna do największych klubów. W Leverkusen sufit już nie tylko osiągnął, ale i przesunął na niewyobrażalne wcześniej wysokości. Ostatnie, co miał tam ewentualne do zrobienia, to sprawdzenie się na poziomie Ligi Mistrzów, w której zadebiutował dopiero w tym sezonie. Weryfikacja przebiega raczej pozytywnie, skoro w sześciu jesiennych meczach strzelił pięć goli i zaliczył asystę. Można wprawdzie mieć zastrzeżenia, że w meczach z rywalami z najwyższej półki, Milanem, Interem czy Liverpoolem, nie dostarczył konkretów, ale nie jest to coś, co odstraszyłoby grono absztyfikantów z grubymi portfelami.

Reklama

Zwykle zdawkowy i ostrożny w doniesieniach „Kicker” zaskoczył jednak w poniedziałek informacją, że Wirtz przedłużył o rok kontrakt z Bayerem. Poprzednia umowa gwarantowała klubowi z Leverkusen usługi utalentowanego zawodnika do czerwca 2027 roku. To z jednej strony odległa perspektywa, ale w świecie pokoleniowych talentów, za które chciałoby się dostać góry złota, niekoniecznie. Najbliższe okno transferowe byłoby bowiem ostatnim, w którym Bayer mógłby negocjować z pozycji siły, żądając setek milionów euro. W praktyce, myśląc racjonalnie, musiałby go pewnie sprzedać, by w pełni skonsumować jego transfer. Odkładając temat do 2026 roku, działacze Bayeru wchodziliby już w ostatni rok kontraktu piłkarza, ryzykując jego odejście za darmo i nie mogąc już dyktować astronomicznych kwot.

Dodatkowe dwanaście miesięcy zmienia układ sił. Jeśli ktoś będzie chciał wyciągnąć Wirtza z Leverkusen w najbliższych dwóch letnich oknach transferowych, musi być bardzo zdeterminowany. Co zwiększa szanse, że kibice na BayArenie pocieszą się obecnością znakomitego piłkarza jeszcze trochę dłużej. Sam Wirtz ma za takie rozwiązanie otrzymać podwyżkę, czyniącą go najlepiej zarabiającym piłkarzem w drużynie i pierwszym w historii klubu z pensją powyżej dziesięciu milionów euro rocznie. Mimo że nie będzie to tania sprawa, mistrzom Niemiec powszechnie się gratuluje za sygnał wysłany w stronę rynku. Że Wirtz nigdzie się nie wybiera, a Bayer w okolicach szczytu nie był tylko efemerydą. To może działać zarówno na piłkarzy już tam grających, zastanawiających się, czy klub nie zacznie wkrótce wracać do przeciętności, jak i na potencjalnych nowych. Mając Wirtza, Bayer będzie automatycznie zmuszony do obudowania go silną drużyną.

Odstraszony Bayern

Wprawdzie w kolejnych godzinach klub zdementował, jakoby o przedłużeniu kontraktu można było już mówić w trybie dokonanym, ale niemieckie media są zgodne, że brakuje już tylko oficjalnego potwierdzenia. Choć nazwisko Wirtza, jak każdego młodziana, któremu wróży się potencjał na miarę Złotej Piłki, wymieniano w ostatnich miesiącach w kontekście każdego globalnego superklubu, od Realu Madryt i Barcelony, przez Paris Saint-Germain, po angielskich gigantów, najbardziej zainteresowany jego sytuacją był naturalnie Bayern Monachium. Bawarczycy zwykle starają się przyciągać wszystkie największe talenty w Niemczech. A że w reprezentacji Niemiec Julian Nagelsmann udowodnił, iż da się z powodzeniem zmieścić Wirtza w jednym składzie z Musialą, powszechnie spodziewano się wkrótce oglądać ten duet przyszłości grający wspólnie także na co dzień. Uli Hoeness nie ukrywał zresztą, że jest fanem talentu gracza Leverkusen i nie może się doczekać oglądania go w czerwonej koszulce Bayernu.

Spekuluje się, że chcąc wyciągnąć Wirtza z Leverkusen w obliczu przedłużenia przezeń kontraktu, trzeba by zapłacić 150 milionów euro odstępnego, a do tego zapewnić mu roczną pensję w granicach 20 milionów euro. Pełen pakiet, kosztujący w skali pięciu lat przeszło ćwierć miliarda euro, raczej byłby dla Bayernu trudny do udźwignięcia. Mowa bowiem o trzecim wśród najwyższych transferów w historii futbolu, przebijanym tylko przez Kyliana Mbappe i Neymara ściąganych przez PSG. Można więc mówić o kolejnym sukcesie Bayeru w ostatnich latach. Najpierw udało się mu pokonać Bayern na wszystkich polach. Później minionego lata nie dopuścić do transferu stopera Jonathana Taha do Monachium. A teraz przynajmniej odwlec, jeśli nie całkowicie uniemożliwić, przeprowadzkę największej gwiazdy do Bawarii. Jeśli ktoś miałby zmusić Bayer do transferowych negocjacji w sprawie Wirtza już najbliższego lata, raczej musiałby to być klub znacznie mniej liczący się z pieniędzmi niż Bayern.

Dla Bayeru to niewątpliwie znakomita informacja. Dla Bundesligi również, bo gromadząc pod jednym dachem dwa największe talenty niemieckiego futbolu, Bayern kupiłby sobie nietykalność na wewnętrznym rynku na kolejne lata. Na lepszym zgraniu dwóch najlepszych piłkarzy mogłaby wprawdzie zyskać reprezentacja, ale gdyby Bayern rozkupił kolejnego krajowego rywala, wysłałoby to fatalny sygnał w kwestii atrakcyjności całej ligi. A choć w Monachium, co zrozumiałe, działają głównie z myślą o własnych interesach, długofalowo także dla Bayernu lepiej mieć w lidze groźnego rywala, zmuszającego monachijczyków do nieustającego wysiłku i czujności. Bawarczycy najsilniejsi byli zwykle wtedy, gdy ktoś zamachnął się na ich majestat, a nie wtedy, gdy sami musieli pilnować własnych standardów. Poza tym w Bayernie, zamiast skupiać się na zbieraniu pieniędzy wyłącznie na jednego drugiego piłkarza, mogą pomyśleć o łataniu innych luk w kadrze. A przede wszystkim przedłużeniu umowy samego Musiali. I bez Wirtza mają więc nad czym pracować.

Kalendarz reprezentacyjny ma znaczenie

Najbardziej w całej sprawie zaskakuje perspektywa zawodnika, który zachował się wbrew obowiązującym trendom. Gdyby ogłosił, że w Leverkusen zrobił już wszystko, co miał, raczej zostałby powszechnie zrozumiany. Wciąż mógłby się cieszyć statusem klubowej legendy. Jednego z najważniejszych i najlepszych piłkarzy, którzy kiedykolwiek w nim grali. W przeciwieństwie do większości poprzedników z różnych pokoleń, jak Kai Havertz, Michael Ballack, Dimitar Berbatow czy Rudi Voeller, dał bowiem klubowi trofea. Będąc gwiazdą Bundesligi i reprezentacji, mistrzem i zdobywcą Pucharu Niemiec, uczestnikiem Ligi Mistrzów, mając w nogach dwieście spotkań w Bayerze, nie naraziłby się raczej na zarzuty, że nie jest gotowy na kolejny krok i ostrzeżenia, że rzuca się na zbyt głęboką wodę. Oczywiście, że każdy mecz jest kolejną weryfikacją i nawet piłkarze o statusie oraz umiejętnościach Mbappe potrzebują czasu, by błyszczeć w Realach Madryt tego świata. Ale już gracze o znacznie mniejszych osiągnięciach zmieniali kluby za wielkie pieniądze i trafiali do najważniejszych szatni. Rzut oka na wiek, w którym piłkarze światowej klasy trafiali do wielkich klubów, pokazuje, że 21-letni Wirtz nie jest za młody. Jude Bellingham przeszedł do Realu jako 20-latek, Neymar do Barcelony, mając 21 lat, podobnie jak Karim Benzema, zamieniając Lyon na Madryt czy Erling Haaland, podpisując kontrakt z Manchesterem City.

Reklama

Otoczenie Wirtza, w którym sporo do powiedzenia ma ojciec (nie dziadek), już wcześniej udowodniło, że o jego karierze myśli raczej w dłuższej perspektywie. Już kilkanaście miesięcy temu, gdy wzmagały się plotki o możliwym transferze do Bayernu, ucięło temat, zaznaczając, że na pewno nie dojdzie do niego przed Euro 2024 rozgrywanym na niemieckiej ziemi. Teraz znów trzeba podejrzewać, że kalendarz reprezentacyjny miał wpływ na planowanie kariery. Choć pierwsze powołanie do kadry dostał od Hansiego Flicka jeszcze przed Euro 2020, mając osiemnaście lat, nie załapał się jeszcze na ten nieudany dla Niemców turniej. Mundial w Katarze przeszedł mu koło nosa ze względu na zerwane kilka miesięcy wcześniej więzadła krzyżowe. Piłkarz robił, co mógł, ale ostatecznie nie zdążył i nie wziął udziału w turnieju. Zagrał dopiero na tegorocznym Euro. Mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku będą więc jego pierwszymi. Chce na nich odgrywać kluczową rolę w celującej w zwycięstwo niemieckiej drużynie. Z myślą o tym, może mieć sens odwleczenie transferu na czas po mundialu i uniknięcie adaptacji do nowego kraju, ligi, lub przynajmniej klubu, w sezonie poprzedzającym wielką imprezę.

Kariera bez pośpiechu

Choć Wirtza nie traktuje się już jako młodego, po pierwsze z racji olbrzymiego doświadczenia, po drugie ze względu na mnogość doskonałych nastolatków biegających po wielkich scenach futbolu, przy tym ruchu warto zdać sobie sprawę, że nie tylko jako człowiek, lecz także jako piłkarz wciąż jest młody. Nie musi koniecznie trafić do Madrytu czy Monachium w wieku 22 lat. Absolutnie nic się nie stanie, jeśli zrobi to, mając 23 albo nawet 24 lata. Wciąż będzie miał przed sobą kilka, jeśli nie kilkanaście lat gry na najwyższym poziomie. W tym sensie dodatkowy rok w Leverkusen nie musi oznaczać stagnacji. Wprawdzie ewentualne odejście Alonso tego lata może zachwiać historią sukcesu, jaką udało się tam wspólnie napisać, ale Hiszpan też jeszcze nigdzie oficjalnie nie odszedł. A nawet jeśli odejdzie, zatrzymanie Wirtza może sugerować, że w Bayerze planują częściej mieszać wśród najlepszych.

Być może pod pewnym kloszem, w klubie generującym mniejsze zainteresowanie kibiców, w którym będzie największą i jedyną gwiazdą, zdoła uniknąć błędów innych młodocianych gwiazd, zbyt wcześnie podlatujących blisko słońca. Mario Goetze, największy talent niemieckiej piłki wcześniejszego pokolenia, w wieku 22 lat strzelał zwycięskiego gola w finale mundialu, a od Joachima Loewa słyszał, że ma pokazać światu, iż jest lepszy niż Messi. Jednocześnie jednak jego kariera toczyła się w coraz gorszym kierunku i mniej więcej wtedy ostatni raz można było o jego przynależności do światowej szpicy. Prawdopodobnie najgorszą decyzją w jego karierze było opuszczenie Borussii Dortmund na rzecz Bayernu Monachium, z którym rywalizował, dokładnie rok przed wygranym przez Niemców mundialem. Wirtz, nawet jeśli nikt z jego otoczenia nie powiedział tego głośno, zdaje się bardzo uważać, by nie pójść jego drogą. Dlatego kolejny krok planuje na tyle starannie, by ewentualny gol w finale mistrzostw świata okazał się początkiem, a nie końcem wielkiej kariery.

WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

4 komentarze

Loading...