Gdy Ryszard Kapuściński pisał świetną “Wojnę futbolową”, nie mógł przypuszczać, że kilkanaście lat po jego śmierci na ulicach stołecznego miasta rządzonego przez piłkarską legendę, wściekły tłum będzie kopał setki piłek, szydząc i protestując przeciwko byłemu reprezentantowi kraju, który ma zostać jego prezydentem. Micheil Kawelaszwili nie został wodzem narodu z wyboru, wskazał na niego człowiek nazywany właścicielem państwa. W nagrodę za to, że były piłkarz Manchesteru City dzielnie walczy z “globalną partią wojny”.
W Polsce niedawno minęła trzynasta. Andrzej Zydorowicz, legendarny radomski dziennikarz i komentator, tkwi na stadionie w Tbilisi, narzekając na warunki pracy. Budka komentatorska jest źle usytuowana, w dodatku ma brudną szybę. Łączności z Warszawą brak. Nie wiadomo więc, czy rodacy są w ogóle świadomi, że Gruzini niemiłosiernie nas tłuką, wrzucili już trzy sztuki.
Nie wiadomo też, czy wiedzą, że właśnie wyrównała się liczba zawodników na boisku. Micheil Kawelaszwili wściekł się na Krzysztofa Bukalskiego, gdy ten powalił go na ziemię i zamachnął się na rywala. Sędzia wygnał go do szatni, pokazując mu drugą żółtą kartkę. Niewiele wcześniej Kawelaszwili przyczynił się do wyrzucenia z boiska Sławomira Majaka. Po jego wejściu ostentacyjnie wskazał palcem na Polaka, domagając się reakcji arbitra.
Przywołane scenki miały miejsce w 1997 roku. Micheil Kawelaszwili zdążył już zamienić drugoligowy angielski Manchester City na Grasshoppers Zurich. Na Wyspach Brytyjskich kariery nie zrobił, gol w derbach miasta, w debiucie w Premier League, okazał się jego największym sukcesem. Gdyby ktoś wówczas wróżył prezydenturę gruzińskiemu piłkarzowi, to raczej Georgiemu Kinkladze, który w City był gwiazdą.
Właśnie dzięki Kinkladze i jego rekomendacji Micheil Kawelaszwili, tyczkowaty prawoskrzydłowy, niekiedy również napastnik, zrobił międzynarodową karierę. Protektorat nad jego dalszym losem przejął jednak ktoś znacznie poważniejszy, jeszcze bardziej wpływowy. Bidzina Iwaniszwili dysponuje większym majątkiem niż gruziński rząd i decyduje, kto w ogóle będzie rząd tworzył.
Dlaczego wskazał na ponad pięćdziesięcioletniego dziś Micheila, który skończył osiem klas, a jako parlamentarzysta słynął z gaf, wojowania z zachodem i odgrażania się Chwiczy Kwaracchelii, że ten będzie miał krew na rękach?
„Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
Kim jest nowy prezydent Gruzji? Micheil Kawelaszwili, były piłkarz City i radykalny polityk
Micheil Kawelaszwili dawno już nie jest wyżyłowanym chudzielcem, który biega po szwajcarskich boiskach. Upływ lat sprawił, że zmężniał; w garniturze, z zadbanym, przyciętym zarostem wygląda jak mąż stanu. Nie zmieniło się tylko jedno, fryzura układana na żel. W gruzińskiej satyrze nabijano się niegdyś, że był pierwszym zawodnikiem z tego kraju, który stylizował włosy w ten sposób.
Dodajmy, że w żartach powtarzano wówczas, że to argument za tym, żeby został prezydentem kraju. Życie dogoniło dowcipnisiów, gdy Kawelaszwili przeczesywał czuprynę, szczerząc się do zdjęć w parlamencie.
Micheil Kawelaszwili – nowy prezydent Gruzji
W tym momencie przypomniały sobie o nim angielskie media. Nawet w roli głowy państwa pozostał jednak ciekawostką. W nagłówkach zagościł jako drugi gracz City na tym stanowisku, wcześniej był przecież George Weah, wyjątkowo kiepski prezydent Liberii. Micheil do roli dodatku do sławniejszego kamrata jednak przywykł. Brytyjskie bulwarówki bardzo szybko doszły do wniosku, że w Manchesterze miał po prostu towarzyszyć Kinkladze, który posługiwał się szczątkowym angielskim i tęsknił za domem.
– Jest nawet lepszy ode mnie – zachwalał rodaka Georgi, strasznie się myląc. City wydało na niego dwa miliony funtów, ozłacając tym samym Ałaniję Władykaukaz, sensacyjnego zdobywcę mistrzostwa Rosji, do którego doprowadziły głównie bramki Gruzina.
Wydawało się, że gol w debiucie jest zapowiedzią tego, że trafienia Kawelaszwilego okażą się kluczowe w kolejnym klubie. Nic z tych rzeczy. W kończącym sezon spotkaniu z Liverpoolem, które przesądziło o spadku, Micheil zmarnował dwie dogodne okazje. W niższej lidze cechował się podobną skutecznością, aż w końcu nie przedłużono jego pozwolenia na pracę.
“The Athletic” odkopał kilka postaci, które grały w nieszczęsnym zespole The Citizens z Micheilem Kawelaszwilim. Wspominano go jako skromnego, cichutkiego chłopaka, który był przeszczęśliwy, że dostał się na taki poziom. Wysupłano jedną szalenie ciekawą anegdotę wedle której Gruzin był na tyle uczciwy, że w odróżnieniu od Georgiego Kinkladze nie naciągał klubu na płacenie za niego mandatów za parkowanie.
Może po prostu był lepszym kierowcą? Albo wcale nie korzystał z samochodu?
– Gdy odszedł, nikt się nawet nie zorientował, że go nie ma – wspomina gorzko Steve Curtis, autor poczytnych książek o historii Manchesteru City.
Sam zainteresowany ma o sobie lepsze mniemanie. W wywiadzie z kibicowską stronką, tłumaczył niepowodzenie w typowy dla piłkarza sposób:
– Ludzie mówią, że nie pasowałem do angielskiej piłki, ale nie dostałem szansy, żeby udowodnić, co potrafię. Trenerzy, którzy przyszli po Alanie Ballu, nie cenili mnie, ale nigdy nie usłyszałem powodu. Gra w Manchesterze mnie rozwinęła, stałem się silniejszy.
Micheil Kawelaszwili i Georgi Kinkladze w barwach Manchesteru City
Autor rozmówki stwierdza, że Micheil był zbyt nieśmiały i zrelaksowany, że brakowało mu zawziętości. Zabawne, gdy porównamy opis Kawelaszwilego-piłkarza z sylwetką parlamentarzysty, który zaznaczył swoją obecność na gruzińskiej scenie politycznej ostrymi, zdecydowanymi opiniami. Grzmiał o ukrainizacji kraju, próbie wciągnięcia Gruzji w wojnę z Rosją, żeby odciążyć Kijów.
Zanim jednak Micheil Kawelaszwili stał się radykalnym posłem, współtwórcą partii-młota dla tych, którzy nie idą na żadne kompromisy, miał na siebie zupełnie inny plan. Dekada kariery w Szwajcarii obudziła w nim reformatora, który chciał poruszyć niebo i ziemię, żeby dać Gruzji nowe pokolenie talentów na miarę jego kumpli z kadry narodowej z lat 90.
Jak Micheil Kawelaszwili został prezydentem Gruzji? Nominacja od miliardera
Rok 2012. Micheil Kawelaszwili ma papiery trenerskie, firmę z branży paliwowej i pomysł na to, żeby zostać prezesem Gruzińskiej Federacji Piłkarskiej. Lokalnym mediom udziela wywiadu, w którym utyskuje na fakt, że władze związku są mianowane. – Prezydent musi zostać wybrany, społeczeństwo nie ufa ludziom z nadania. Wszyscy wiedzą, że to niesprawiedliwe. Ludzie pragną uczciwych wyborów – przekonuje.
Ironia losu: Kawelaszwili lada moment stanie się pierwszym w historii prezydentem Gruzji, który nie wygrał wyborów powszechnych. Bidzina Iwaniszwili dwukrotnie już poparł kandydatów, którzy później się zbuntowali, zmienili front, nie chcieli tańczyć, jak im zagra. Postanowił więc zminimalizować ryzyko i w pełni uzależnić obsadę tej pozycji od swoich popleczników, którzy dominują specjalne zgromadzenie wyborcze, na które składają się parlamentarzyści, ale i przedstawiciele władz lokalnych.
Kawelaszwili w Szwajcarii poznał słynny na cały świat system szkolenia, który przynosi tamtejszej reprezentacji same sukcesy. Wydaje się, że to, czego nauczył się w Zurychu, Bazylei, ale też Aarau, gdzie spotkał nawet Marka Citkę, chciał zaszczepić w domu, do którego wracał po zwycięstwie Gruzińskiego Marzenia, które przechytrzyło Micheila Saakaszwilego i skorzystało z faktu, że ten przeniósł – z myślą o sobie – całą władzę z funkcji prezydenta na rząd.
Cztery lata przed tym, jak z listy partii rządzącej zdobył swój pierwszy mandat, przyznał dziennikarzowi, że nigdy nie poznał Bidziny Iwaniszwilego. To nie musi dziwić, miliarder nigdy nie był ekstrawertykiem i człowiekiem salonów, bliżej mu do skrytego filantropa-demiurga, który nie obnosi się ze swoim życiem w mediach. Kawelaszwili najpewniej nigdy nie wystartowałby jednak w wyborach, gdyby nie zawstydzający fakt w jego życiorysie – skończył ledwie osiem klas.
Micheil Kawelaszwili w czasach, gdy nie brzydził się jeszcze Ukrainą – zbija piątkę z Andrijem Szewczenką
Pomysły na szkolenie mógł więc mieć wspaniałe, lecz bez wyższego wykształcenia nie miał szans na fotel prezesa federacji. Został nim Lewan Kobiaszwili, kumpel Tomasza Hajty z Schalke. Jego także Iwaniszwili zwerbował do polityki, co było częścią szerzej zakrojonej kampanii.
– Gruzińskie Marzenie zawsze poszukiwało osób, które będą lojalne, które nie muszą znać się na polityce, ale są popularne i gwarantują pewną pulę głosów – stwierdza Agnieszka Filipiak, dziennikarka i doświadczona korespondentka z krajów Kaukazu.
Kawelaszwili wielkim piłkarzem nie był, lecz do parlamentu dostał się bez problemu. Jego braki w edukacji przestały stanowić problem, gdy ubiegał się o mandat posła. Stały się nim ponownie, kiedy Iwaniszwili namaścił go na następnego prezydenta. Nie w oczach prawa czy samego miliardera, lecz zwykłych ludzi, którzy wyszli na ulicę, trzymając przed twarzą dyplomy. Iwaniszwilemu niewykształcona kukiełka pasuje, wpisuje się w rolę prezydenta idealnego, a więc takiego bez ambicji, własnego zdania czy chęci brylowania w świecie.
– Nowy prezydent nie ma żadnego znaczenia, to figurant – stwierdza Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, wybitny znawca Kaukazu. Pytany przez nas o polityczną karierę byłego futbolisty, kreśli dziwaczną ścieżkę prowadzącą Kawelaszwilego do pałacu. – Nie pojawiał się w żadnych rankingach popularności, został wyciągnięty z drugiego szeregu. Partie władzy dbają o znane osoby na listach, one przyciągają wyborców. Jego poglądy leżą na prawo od narodowego konserwatyzmu, jest bardziej radykalny. Szerzej dał się poznać w 2023 roku, gdy jego partia zgłosiła ustawę o zagranicznych agentach wpływu.
Prezydent piłkarz miał urobić Gruzinów? “To element układanki”
Agnieszka Filipiak bagatelizuje teorię o tym, że prezydent-piłkarz to pochodna sukcesu Gruzinów na Euro 2024. Bidzina Iwaniszwili próbował ogrzać się w blasku gwiazd, obiecał drużynie ponad dziesięć milionów dolarów ze środków tej samej fundacji, która w 2018 roku zachęcała do udziału w wyborach promesą spłacenia długów blisko jednej piątej populacji kraju. Podopiecznym Willy’ego Sagnola nadano też odznaczenia państwowe.
Rząd próbuje w ten sposób odwrócić uwagę od faktu, że piłkarze opowiadają się za opozycją i integracją z Europą. Dżaba Kankawa do flagi Rosji dodaje emotki z kupą. Chwicza Kwaracchelia popiera protestujących, za co usłyszał od Micheila Kawelaszwilego straszliwą przepowiednię: jeśli w Gruzji wybuchnie wojna domowa, to z twojej winy. Budu Ziwziwadze tak mocno podpadł władzy, że państwowa telewizja nie poinformowała, że strzelił gola w meczu kadry.
Wino, futbol i śpiew. Tak wygląda piłkarska supra z Gruzinami [REPORTAŻ]
Kawelaszwili miałby więc być odpowiedzią na to, że lud podąża za piłkarzami. Tyle że to bez sensu. Iwaniszwili ma pod ręką Kachę Kaladze, mera Tbilisi, jednego z nielicznych polityków Gruzińskiego Marzenia, który w sondażach popularności i zaufania społecznego wypada korzystnie, choć raczej z uwagi na dokonania z boiska. Gdyby chodziło tylko o futbol, sięgnąłby po niego.
– To niemożliwe, bo Kaladze wyrobił sobie niezależną pozycję, a Gruzińskie Marzenie dwukrotnie sparzyło się na wyborze prezydenta. Nic nie wiem o jego poglądach, na pewno nie wypowiadał się tak dosadnie, jak Kawelaszwili, ale przede wszystkim chodzi o to, że w jego przypadku istniałaby zbyt duża szansa na to, że Kaladze się zbuntuje – przekonuje Wojciech Górecki.
Filipiak jest dla prezydenta-elekta brutalna. Stwierdza wprost, że Iwaniszwili wybrał kogoś, kto nie będzie myślał logicznie, kto nie odegra żadnej roli w polityce międzynarodowej. Zauważa wyraźną różnicę między nim a tymi, których szef Gruzińskiego Marzenia obsadza w roli decydentów w istotnych dla niego obszarach.
– Osoby, których mianował na odpowiedzialne stanowiska, są bardzo lojalne, ale też bardzo wysoko wykształcone. Biznesowo, menedżersko, z doświadczeniem zagranicznym. Musiały mieć szerokie kompetencje, żeby zarządzać zespołem, żeby Iwaniszwili nie musiał wszystkiego doglądać. Micheil Kawelaszwili jest wyrazisty, ale jego poglądy nie mają znaczenia. Został wybrany, bo jako element układanki idealnie do niej pasuje.
Bidzina Iwaniszwili – lider Gruzińskiego Marzenia
Ustawa o agentach obcych wpływów czy kolejna, wymierzona w społeczność LGBT, sprawiły, że były piłkarz nagle znalazł się na świeczniku, ale realia gruzińskiej polityki każą sugerować, że partia rządząca użyła go jako narzędzia do narzucenia swojej polityki przy jednoczesnym zrzuceniu winy na innych, gdy lud będzie szukał winnego. Iwaniszwili musiał wiedzieć, że skopiowanie rosyjskiego prawa, które uderzy w organizacje pozarządowe wspierane przez zachód, odbije się na rządzie, wyprowadzi ludzi na ulice. Potrzebował jednak partii-kukiełki, stworzonej naprędce, żeby w przekazie medialnym sugerować, że to oni, nie my.
Wielce prawdopodobne, że Kawelaszwili po prostu idealnie odegrał rolę, którą dla niego napisano, sprawdził się w boju, przeszedł próbę przed prezydenturą. Ze stonowanego posła, który słynął z popełniania gaf, stał się populistycznym pieniaczem. – USA ma nienasyconą chęć zniszczenia naszego kraju, chce wywołać rewolucję, otworzyć drugi front, przeprowadzić ukrainizację Gruzji! – grzmiał w parlamencie.
Bidzina Iwaniszwili na długiej liście zalet człowieka, którego namaścił, wymienił patriotyzm i uczciwość, nazwał Micheila ucieleśnieniem prawdziwego Gruzina. Ma żonę, czwórkę dzieci, jest wysportowany i dba o narodowe dziedzictwo, suwerenność kraju. Kawelaszwili rozwiązał już Siłę Ludu, ale z roli nie wyszedł. – Radykalizacja i polaryzacja społeczeństwa są napędzane przez zachód. Przywrócę prezydencję do ram konstytucyjnych – zadeklarował.
Rosja czy Europa? Gruzińskie Marzenie manipuluje krajem i łamie konstytucję
Gruzińskie Marzenie od dawna umiejętnie rozgrywa społeczeństwo, grając na dwa fronty. Trzeba pamiętać, że Bidzina Iwaniszwili miliardów dorobił się w Rosji, interesy robił z wysoko postawionymi agentami KGB. Żeby wrócić do Gruzji i zaangażować się w politykę, zrzekł się tamtejszego paszportu oraz pozbył wszystkich firm. Znawcy Kremla zauważają jednak, że żadna tak znacząca postać nie może tak po prostu sprzedać biznesów i zniknąć, sieć powiązań trzyma takich ludzi w ryzach.
Gruzini patrzą na biedującą, targaną wiecznymi problemami Abchazję i mają niezbity dowód na to, jak kończy się rosyjska kuratela, która obejmuje 20% powierzchni kraju. Rząd dostarczył im więc twarde dowody na to, że chce do Europy.
– Wpisali do konstytucji integrację z UE i NATO, wywalczyli zniesienie reżimu wizowego, podpisali umowę stowarzyszeniową, uzyskali status kandydata. Rozmawiałam z wieloma wyborcami i oni są naprawdę przekonani, że głosują na proeuropejską partię. Panuje opinia, że opozycja chciałaby wskoczyć do Unii Europejskiej szybko, a rząd wolniej, na własnych zasadach. Gruzińskie Marzenie stosuje podwójną narrację, utrzymuje, że trzeba mieć dystans, bo zachód chce włączyć kraj do wojny. Podkreśla, że są jedynym rządem, który nie doprowadził do żadnego konfliktu, a opozycja, ciągnąc Gruzję w stronę zachodu, stanowi zagrożenie dla pokoju. Jeśli słyszy się to codziennie, chce się w to wierzyć – tłumaczy Agnieszka Filipiak.
Naród wierzył, że sprzeczne czasami ruchy rządu wciąż zbliżają go do Europy nie tylko dlatego, że Unię traktuje jako szansę na wyjście z biedy i podziela opinię Iwaniszwilego, że nie wolno pozwolić, żeby zachód narzucił im swoje wartości. Rozmawiając o Gruzji zapomnieć o tym, gdzie ona w ogóle leży. Dziennikarka Gocha Gogsadze apeluje: zabierzcie nas stąd gdzieś nad Bałtyk. Joshua Kucera na łamach “New York Times” zachwyca się, że w malutkim kraiku pomiędzy Rosją, Turcją a Iranem powiewają unijne flagi.
Przeciętny Gruzin jest świadomy, że gdyby Władimir Putin wydał rozkaz, Tbilisi w ciągu doby stałoby się rosyjską prowincją. Jeśli odpowiednio sformułuje się narrację o tym, by nie drażnić lwa, spora część społeczeństwa to kupi. Gruzińskie Marzenie przekroczyło jednak Rubikon. Zarzuca mu się manipulację wynikiem wyborczym, bo z czterdziestoprocentowego poparcia nagle zrobiło się ponad pięćdziesiąt procent głosów. Ludzie protestowali, ale ucichli. Wrócili, gdy rząd oznajmił, że na cztery lata zawiesza ubieganie się o wejście do Unii Europejskiej.
– W naszej konstytucji stoi, że każda instytucja musi robić wszystko, żeby wspomagać proces integracji z Unią Europejską, więc rząd jawnie łamie konstytucję – tłumaczy nam Keti, która trzeci tydzień bierze udział w protestach w stolicy. Paliwa protestującym dodaje obecna prezydent, zbuntowana przeciwko władzy Salome Zurabiszwili, była dyplomatka, która zapowiada, że nie ustąpi ze stanowiska. Wybory uznaje za sfałszowane, nominację Micheila Kawelaszwilego określa hucpą.
– Dla mnie i wielu Gruzinów Kawelaszwili nie jest prezydentem. Gruzińskie Marzenie próbuje sterroryzować protestujących. Aresztowania, przemoc fizyczna i psychologiczna. Służby śledzą ludzi, sprawdzają, gdzie mieszkają. Używając nieproporcjonalnych sił w porównaniu do tego, co robimy, policja nie reaguje na krzywdę obywateli. Nigdzie się jednak nie wybieramy. Wyszli na ulicę nie dla jakiegoś lidera czy organizacji, lecz dla naszego kraju – mówi Keti.
Micheil Kawelaszwili obrywa od protestujących rykoszetem. Dla zabawy, żartu, ludzie kopią pod parlamentem setki piłek. Ostatnio przynieśli czerwone kartki, które pokazano byłemu futboliście. Wydaje się niewzruszony, choć partyjniacy zaczęli go bronić, gdy wytykano mu brak wykształcenia. – Konstytucja nie mówi o wykształceniu, lecz o miłości do ojczyzny. Pod tym względem Micheil jest lepiej wykształcony od innych. Mieliśmy już prezydentów z kilkoma dyplomami i jak to się skończyło? – pyta Mamuka Mdinaradze, ważna postać rządzącej ekipy.
Skończyło się buntem, zmianą frontu. Pierwszemu prezydentowi Gruzji spod jego ręki Bidzina Iwaniszwili nakazał wyprowadzić się z pałacu, próbując go upokorzyć. Drugiej prezydent nie umieścił nawet na plakatach wyborczych, na których widnieli on i najważniejsi ludzie Gruzińskiego Marzenia. Głowa państwa niewiele może, pełni funkcję reprezentacyjną, lecz godność nie pozwoliła wykształconym, światłym osobom zaakceptować losu popychadła miliardera.
Kocha drzewa, nie miliardy. Bidzina Iwaniszwili, człowiek, który steruje Gruzją
W opowieści o Micheile Kawelaszwilim tak często wracamy do Bidziny Iwaniszwilego, że nie można jej zakończyć bez przybliżenia sylwetki człowieka, który kraj traktuje jak folwark. Mówi się, że najbogatszy Gruzin najbardziej kocha drzewa. W Szekwetili wzniósł więc gargantuiczny park dendrologiczny, w którym specjalne czujniki pilnują, czy odwiedzający nie zbaczają ze ścieżki i deptają trawnika. Co wolno wojewodzie – sam ponoć zaczyna dzień od przytulenia drzewa – to nie tobie, Gruzinie.
Maciej Okraszewski, autor znakomitego podcastu “Dział Zagraniczny” oraz Stasia Budzisz, która napisała “Pokazuchę”, jeden z najlepszych reportaży o Gruzji, w jednym z odcinków przybliżają proces powstawania parku, który wiele mówi o podejściu Iwaniszwilego do tworzenia czegokolwiek. Zwyczajowo takie miejsca powstają dzięki drzewom hodowanym w tym właśnie celu. Miliarder upatrywał jednak cel i wyrywał go z korzeniami.
Żeby przewieźć do Szekwetili niektóre okazy, trzeba było poszerzyć koryto rzeki, zakupić specjalne platformy czy wyłączyć prąd w sąsiedniej miejscowości. Niektóre zwaliste “eksponaty” są podtrzymywane linami. W środku parku stworzono sztuczne jezioro, wokół którego krążą ptaki zwiezione z całego świata. Nie odlecą, chroni je specjalna siatka. Mówiąc wprost: gdy Bidzina Iwaniszwili czegoś pragnie, pokona nawet matkę naturę.
– Pieniądze nie są dla mnie ważne. Żaden człowiek nie potrzebuje miliarda. Nadmiar gotówki to taka sama choroba, jak nadwaga – mawia ekscentryk, który jednak z majątku nie rezygnuje. To on najpierw dał mu polityczne życie, żeby potem go przy nim utrzymać. Lubi mówić o sobie, jak o cichym filantropie, lecz jego projekty zawsze zyskują należyty rozgłos. Cerkwie, szkoły, parki, całe odnowione miasta: każdy wie, czyja to zasługa. Ot, na wszelki wypadek, gdyby chciał za to podziękować przy wyborczej urnie.
Miliardy Iwaniszwilego nie gwarantują dobrobytu wszystkim rodakom, lecz stanowią swoisty back-up dla budżetu państwa. Gdy Gruzja demonstracyjne odcięła się od Unii Europejskiej i USA, rząd rzucił, że nie potrzebuje złamanego grosza od zachodu, że przetrwa bez wsparcia i dotacji. On przetrwa, opozycjoniści niekoniecznie. Właśnie tak miało to wyglądać.
W Tbilisi bardzo szybko zauważymy jego rezydencję. Góruje nad miastem, wygląda trochę futurystycznie i jest na tyle blisko pałacu prezydenckiego, że Gruzini śmieją się, że Bidzina może podglądać swoje marionetki wyglądając przez okno w kuchni. Pierwszym poddanym obserwacji był Micheil Saakaszwili, którego miliarder wspierał z tylnego siedzenia. Z czasem, gdy sponsor uznał, że rewolucjonista wyrobił sobie zbyt silną pozycję, zmienił front, zarzucając mu, że pcha kraj w wojnę z Rosją.
Obiecał pokój i słowa dotrzymuje, czym szczyci się na każdym kroku. Właśnie dlatego alergicznie reaguje na nazbyt proeuropejskich polityków, którzy o Unii Europejskiej chcą nie tylko mówić, chcą też działać. Status kandydata w zupełności wystarczył, po jego uzyskaniu trzeba było pozorować ruchy, zamiast rwać się do sformalizowania członkostwa we wspólnocie. Zwłaszcza że po agresji Rosji na Ukrainę Putin upomniał się o lojalność. Gruzini odczuli, że nie warto całkowicie zrywać z Moskwą, bo jako sąsiad podupadłego imperium w obliczu zachodnich sankcji i izolacji handlowej, zyskali na znaczeniu.
Niewiele wskazuje na to, że nieszczęśni Gruzini wyrwą się z tych sideł. Na ulicach Tbilisi, nazywanego Berlinem wschodu, jednej z nielicznych stolic w tym zakątku świata, w których w ogóle można protestować, wciąż gromadzą się tłumy, ale Wojciech Górecki nie jest przekonany, że oto oglądamy rewolucję, która obali władzę.
– Zajmuję się Gruzją od trzydziestu lat i widzę, że możliwe są różne warianty. Wróciłem niedawno z Tbilisi, w dniu oficjalnej nominacji tłumów przed parlamentem nie było. Robi się potwornie zimno, odczuwalna temperatura spada do -10 stopni. Najbardziej zdeterminowani będą długo protestować, nie będą chcieli dopuścić do zaprzysiężenia prezydenta, ale czy to zmusi kogoś do ustępstw? Nie widzę liderów, a ktoś musi to pociągnąć. Zostaje czynnik, którego nie przewidzimy, typu tragiczna śmierć, która wzburzy ludzi – ocenia.
Polewaczki będą więc pracować, pięści będą dudnić, obijając ogrodzenie parlamentu i tylko Micheil Kawelaszwili z czasem straci na znaczeniu, gdy lud zapomni, że ktoś taki w ogóle zasiada w pałacu, skupiając się na głównych aktorach spektaklu. W końcu, jak trafnie określił to siedzący w więzieniu Micheil Saakaszwili, za całą szopkę odpowiada Bidzina Iwaniszwili, dla którego nowy prezydent jest tym, kim dla cesarza Kaliguli był zaprzysiężony do senatu koń.
Wybornym żartem.
WIĘCEJ O POLITYCE I FUTBOLU:
- Reżim więzi i zabija, oni uciekli. Białoruski klub w Polsce i walka z Łukaszenką
- Asysty przy urnie. Dlaczego brazylijscy piłkarze angażują się w politykę?
- FIFA, UEFA i Gazprom. Jak Rosja kupiła futbol?
- Weah uczy nas demokracji
- Oczy na Jemen, nikczemny kopaczu piłki
- Węgrzy mistrzami Rumunii? Sepsi i wyjątkowa misja Orbana
- Karabach Agdam, czyli azerski młot na Ormian. Jak futbol stał się częścią wojny
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix; Manchester City