Reklama

Durkacz: Do dziś nie oglądałem mojej walki na igrzyskach w Paryżu [WYWIAD]

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

15 grudnia 2024, 09:47 • 15 min czytania 0 komentarzy

Z tegorocznych igrzysk wrócił na tarczy, bo w jednym pojedynku musiał walczyć z dwoma przeciwnikami naraz. To go jednak nie podłamało, dzięki czemu udało mu się zdobyć siódmy już tytuł mistrza Polski, by chwilę później wygrać walkę na minionej gali Suzuki Boxing Night. Damian Durkacz to wielka nadzieja polskiego boksu, która wciąż ma sporo do udowodnienia między linami. W rozmowie z Weszło pięściarz opowiedział o odczuciach po porażce w Paryżu, olimpijskim sukcesie Julii Szeremety, rodzinnym Knurowie i swoich planach na przyszłość.

Durkacz: Do dziś nie oglądałem mojej walki na igrzyskach w Paryżu [WYWIAD]

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI: Siedmiokrotny mistrz Polski. Jak się czujesz z takim tytułem? 

DAMIAN DURKACZ: Bardzo dobrze, co tu dużo mówić. To dla mnie nagroda za wszystkie przepracowane lata, jestem z tego dumny. Cały czas jestem w formie i dzięki temu udało się to mistrzostwo podtrzymać. 

W finale kategorii 71 kg pokonałeś Czarka Znamca, z którym walczyłeś już zresztą kilkukrotnie. Daliście fajne widowisko – to był twój najlepszy pojedynek o mistrzostwo Polski? 

Chyba mimo wszystko wybrałbym starcie z Mateuszem Polskim, kiedy wchodziłem tak naprawdę dopiero do boksu seniorskiego. Pamiętam, że miałem wtedy sporo do udowodnienia – przede wszystkim sobie. Zależało mi na tym, żeby się dobrze zaprezentować i wejść właśnie do tej kadry seniorskiej. I to w sumie ta walka najbardziej zapadła mi w pamięć. 

Reklama

Damian Durkacz

A co do Czarka, to tak, znamy się już dobrze i tym razem też daliśmy fajny pojedynek. Nie było nudy, jednostajności, za to była różnorodność. Z tego się cieszę, bo zależało mi na tym, żeby kibice mieli na co popatrzeć, na ciekawy boks. 

I wszedłeś trochę w grę Czarka, decydując się na widowiskowe starcie. Masz już chyba sporo pewności siebie w ringu, prawda? 

Tak, chociaż czasem wkrada się jej nawet trochę zbyt dużo. Na takim poziomie trzeba trzymać nerwy na wodzy, zachować mimo wszystko spokój. Ale czasami jest o to ciężko (śmiech).  

Pytam o tę pewność siebie, bo ogólnie masz opinię raczej skromnego, choć zabawnego. Mówił tak zresztą wspomniany przez ciebie Mateusz Polski, kiedy rozmawiałem z nim przed twoim występem na igrzyskach w Paryżu. To jaki prywatnie jest Damian Durkacz? 

Oj, to musisz mnie już sam lepiej poznać (śmiech). Ciężko mi siebie oceniać, nie lubię za dużo o sobie gadać. Ale wydaje mi się, że jestem gościem, który gdzieś tam do wszystkiego podchodzi z lekkim dystansem. Lubię się pośmiać, rozluźnić atmosferę w towarzystwie. Bo i po co prowadzić smutne, nudne życie? 

Reklama

CZYTAJ TEŻ: DAMIAN DURKACZ, CZYLI PRZERWAĆ ZŁĄ PASSĘ W BOKSIE OLIMPIJSKIM

Ale tej skromności i pracowitości też ci nie brakuje. 

To prawda. Nie boję się ciężkiej pracy, nie odmawiam wymagających treningów. Pojawiały się w przeszłości sytuacje, kiedy bywałem a to lekko chory, a to lekko kontuzjowany – nigdy w takich momentach nie odmawiałem walki, sparingu czy przyjścia na zajęcia. I może potem źle to wyszło na moim zdrowiu, ale po prostu taki jestem (śmiech). 

Ta pracowitość to cecha charakterystyczna dla mieszkańców Knurowa? 

Jak najbardziej! W kryzysowych, kluczowych momentach zawsze sobie dzięki temu radzimy. 

Ty ze swoim miastem jesteś silnie związany, a i ono jest z ciebie dumne. Zostałeś nawet honorowym obywatelem Knurowa. 

Tak, w tym roku otrzymałem honorowe obywatelstwo mojego miasta. To dla mnie ogromny zaszczyt, cieszy mnie to bardzo. Bo przecież robię to wszystko również dla moich kibiców i mieszkańców Knurowa, żeby byli ze mnie dumni. I szczerze mówiąc, nie widziałbym siebie na co dzień w innym miejscu. Mam tu wszystko – rodzinę, znajomych, klub, niczego mi nie brakuje. 

Podoba mi się też to, że u nikogo moje osiągnięcia nie wzbudzają jakiejś zazdrości, zawiści. Wręcz przeciwnie, zawsze mogę liczyć w Knurowie na pozytywny odbiór tych sportowych sukcesów. I to jest niewątpliwie dla mnie bardzo ważne. 

To ciekawe, co mówisz o pozostaniu w Knurowie. Wszak polscy pięściarze znani są z tego, że zmieniają miejsce zamieszkania – a to wybierając dla przykładu Warszawę, a to udając się na stałe do Stanów Zjednoczonych. Ty zatem nie masz takich planów? 

Wiesz co, nawet dzisiaj, jadąc autem z trenerem, rozmawialiśmy o tym. I tak pomyślałem wtedy, że właśnie mnie ten Knurów zatrzymał, że nie chciałbym go zmieniać na żadne inne miejsce. Trener ma zresztą tak samo, sporo podróżował, a mimo wszystko zawsze tutaj wracał i jest tu do dziś. Wyjazdy zagraniczne na jakiś czas – w porządku. Ale nie za długo. Jestem takim typem człowieka, który czuje bardzo mocne przywiązanie do rodzinnych stron. I nie chciałbym z nich uciekać. 

Mówisz, że masz w Knurowie wszystko. Pomówmy o klubie, czyli Concordii, w której trenował choćby Tomasz Adamek. I szkolił go razem ze Zbigniewem Kicką nie kto inny, jak Ireneusz Przywara – twój obecny trener. 

Zgadza się. Trener ma bardzo bogatą historię bokserską – zarówno jako zawodnik, jak i szkoleniowiec. Kiedy czasem opowiada mi o przeszłości, to naprawdę dobrze się tego słucha. Rozmawiamy o wszystkim, zawsze mam pozytywny odbiór tego, co przekazuje mi trener. Na pewno jest dla mnie ogromnym wsparciem. 

A w tych wspomnieniach trenera Przywary pojawia się Tomek Adamek? Czerpiecie z niego? 

Nie, raczej nie, staramy się po prostu skupiać na sobie, wypracować własny styl. Trener oczywiście pozostaje cały czas w kontakcie z Tomkiem Adamkiem, często rozmawiają przez telefon. Ale na moje treningi to się akurat za bardzo nie przekłada, bo – tak jak mówię – pracujemy nad sobą i nie czerpiemy za bardzo wzorców z nikogo. 

Damian Durkacz

Skupiamy się oczywiście przede wszystkim na boksie olimpijskim, który zaliczył w ostatnim czasie naprawdę spory progres. Podglądamy niektórych zawodników, nie chcemy, żeby świat nam odjechał, próbujemy być w tej czołówce i podtrzymujemy dobrą formę. 

Jeśli chodzi o mnie i Tomka Adamka, to mogłem go poznać na takim specjalnym spotkaniu z kibicami w Knurowie, kiedy dopiero zaczynałem w zasadzie przygodę z boksem. To była jedyna okazja, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, no i tyle (śmiech). A nie, przepraszam – widzieliśmy się jeszcze później na targach, udało nam się zamienić parę słów. Ale nie było to nic specjalnego, bo wokół niego jak zwykle zgromadziło się wielu fanów i nie chciałem mu zabierać czasu. 

Przed igrzyskami w Tokio Adamek chwalił cię i miał nadzieję, że przywieziesz medal. Zadziałało motywująco? 

Nie oszukujmy się – Tomasz Adamek osiągnął w boksie naprawdę dużo. I kiedy słyszy się od takiej osoby słowa wsparcia, pochwały, to może to tylko człowieka napędzać. 

Teraz z kolei jesteś pod opieką innego świetnego, ale byłego już polskiego pięściarza, Grzegorza Proksy, który jest szkoleniowcem kadry olimpijskiej. Jak wam się układa współpraca? 

Moje odczucia są bardzo pozytywne. Nie mogę powiedzieć złego słowa na trenera Proksę, na warunki, które mamy na kadrze. Jesteśmy nieustannie badani, kontrolowani, wykorzystujemy nowoczesny sprzęt, ma to wszystko ręce i nogi. Idąc tą ścieżką nie pojawia się wrażenie, że to bezsensowna praca, tylko mam poczucie dobrze wykonywanej roboty, widzę progres. Wystarczyło zaufać trenerowi. 

Ale na pewno dostajecie też na zajęciach niezły wycisk. 

Czasem nawet za bardzo (śmiech)! Ale, tak jak już mówiłem, ciężkiej pracy się nie boję. Mnie to osobiście odpowiada. Mentalnie nastawiam się już na harówkę w styczniu, rok temu też obóz w tym czasie był intensywny. Wiem, że teraz również tak będzie, dlatego nastrajam się na to mentalnie. Ale zdaję sobie zarazem sprawę, że takie przygotowania zaprocentują w przyszłości. 

Procentują w zasadzie już, bo w ringu prezentujesz się nadal świetnie, czego efektem jest choćby to siódme mistrzostwo Polski. Ale po walce o tytuł mówiłeś, że czujesz już na plecach oddech rywali na krajowym podwórku. Tobie się to podoba, bo po prostu lubisz rywalizację i chcesz podnosić sobie poprzeczkę, czy chciałbyś, żeby polski boks ruszył wreszcie do przodu? 

Myślę, że jedno i drugie. Inaczej jedzie się na jakieś zawody, kiedy paru chłopaków z twojej grupy odnosi jakieś sukcesy, cieszymy się nimi wtedy wszyscy razem, łączy nas to mocniej. Jeśli wygrywa się samemu – jasne, jest to fajne, ale lepiej, gdy zwycięzców jest więcej, kiedy przyjeżdżamy na jakiś turniej jako drużyna i traktują nas jak mocną ekipę, która wychodzi z wieloma wygranymi. 

Sama rywalizacja też napędza. Nawet przy zwykłych treningach człowiek chce wtedy dać z siebie więcej, ma dodatkową motywację. Bez tego można oczywiście zrobić przygotowania na 100%, ale z tym – na 110. 

Nadal mimo wszystko polski boks znajduje się w dołku. Jak ty to oceniasz? 

Nie brakuje nam absolutnie niczego, żeby zrobić sukces. Są trenerzy, są ośrodki, związek wspiera. Wszystko zostaje w rękach zawodników. Musimy uwierzyć, że zwycięstwa na arenie międzynarodowej są w naszym zasięgu. Po turniejach, na które jeżdżę razem z kadrą, widzę, że na pewno potrafimy wygrywać z czołówką, ale czasem w tych kluczowych walkach jest czegoś za mało. 

Czego? 

Czasami szczęścia, czasami tej najzwyklejszej wiary w siebie. Takiego poczucia, że jednak mogę, że podkręcę końcówkę pojedynku i to moja ręka powędruje do góry. To chyba właśnie taki kluczowy czynnik – wiara w siebie, brak zawahania, które często kosztuje nas zwycięstwo. 

Na związek, zgrupowania czy przygotowania na pewno nie możemy narzekać. Mieliśmy obozy w Hiszpanii, we Francji, gdzie sparowaliśmy z przyszłymi mistrzami olimpijskimi. Wsparcie jest, dlatego musimy z tego korzystać i odpłacić się sukcesami w ringu. Ale widać w chłopakach na kadrze ogromną motywację i chęć zwiększania swoich umiejętności, a to jest teraz najważniejsze. 

Posiadasz status jednej z największych nadziei polskiego boksu, choć sprawy nie ułatwia ci kategoria wagowa, którą wybrałeś, czyli do 71 kg – w boksie olimpijskim uznawana za bardzo trudną. Zamierzasz w niej zostać w najbliższym czasie? 

Niżej mam 63,5 kg i tego już totalnie nie widzę w swoim przypadku. Jedną, dwie walki może bym w tej kategorii wygrał, ale stoczyć na przykład raz za razem pięć pojedynków, jak to miało miejsce w kwalifikacjach na igrzyska, nie dałbym chyba rady. Robienie wagi by mnie zgubiło przy trzecim albo czwartym pojedynku i organizm odmówiłby współpracy. 

Natomiast wyżej mam już tylko 80 kg. Nie ma 67 kg – to była dla mnie fajna kategoria, w niej czułbym się z pewnością w porządku. Teraz jestem trochę pod ścianą. Może się jeszcze te wagi pozmieniają w boksie olimpijskim, ale na tę chwilę zostaję w 71 kg. 

I w tej kategorii walczyłeś na igrzyskach w Paryżu, na których – co tu dużo mówić – zostałeś przekręcony przez sędziego w walce z Ramim Kiwanem. Ta porażka nadal cię boli? 

Nie oglądałem dalej tej walki. Przyjdzie jeszcze na to czas, na razie nie chcę do tego wracać. Nawet kiedy byłem na zgrupowaniu, to trenerzy nie analizowali tamtego występu. Wiedzieli po prostu, że to na ten moment niepotrzebne. W nich zresztą też siedzi sporo emocji związanych z igrzyskami w Paryżu. Myślę, że gdzieś na początku przyszłego roku podejdziemy do tego na poważnie i rozłożymy ten pojedynek na czynniki pierwsze. 

CZYTAJ TEŻ: DAMIAN DURKACZ NIE DAŁ RADY W WALCE Z DWOMA PRZECIWNIKAMI

Nie jestem oczywiście szczęśliwy z powodu tego, jak to wszystko się potoczyło. No, ale co zrobić – stało się, a ja nie mam już na to żadnego wpływu. 

Tamto starcie zaczęło się dla ciebie dobrze, ale potem algierski sędzia zaczął odejmować ci punkty. 

Wybiło mnie to z rytmu. Trudno w takim momencie utrzymać nerwy na wodzy. Drugie ostrzeżenie, błędy i poczucie, że na tym poziomie w boksie olimpijskim nie jest łatwo kogoś ustrzelić przed czasem. Rywal poza tym nie był głupi, wiedział, że zyskał przewagę i na jego miejscu tak samo bym zaboksował – ostrożnie, byleby dotrwać. 

Podczas walki Damiana Durkacza, sędzia ringowy Sid Ali Mokretari podjął skandaliczne decyzje na niekorzyść Polaka, udzielając mu dwóch ostrzeżeń. Fot. TVP Sport

Co się czuje w ringu, kiedy dochodzi do takich sytuacji? Zniechęcenie, rezygnację? 

U mnie pojawiły się przede wszystkim ogromne nerwy. Wiedziałem, że muszę sporo nadrobić i to wprowadzało wielki stres. Zniechęcenie może nie, ale takie wewnętrzne rozbicie na pewno. Chcesz boksować swoje, ale jednocześnie zaczynasz uważać, żeby nie popełnić absolutnie żadnego błędu. To wszystko jest ciężkie do opisania, dziwne uczucie. Chcesz sobie i wszystkim coś udowodnić, chociaż nie za bardzo możesz, bo zdajesz sobie sprawę, że zaraz dostaniesz kolejne ostrzeżenie. Straszny natłok myśli. 

I tym samym wracamy do tego, co powiedziałeś przed chwilą – często w boksie brakuje po prostu szczęścia. 

Taki sport (śmiech). 

Mimo wszystko te igrzyska były dla Polski udane, bo ze srebrem wróciła Julka Szeremeta. Oglądałeś jej pojedynki? 

Niestety nie na żywo, a z odtworzenia dopiero w domu. Ale wszystko obejrzałem, wszystko przeżywałem – czułem chyba więcej stresu niż na swojej walce (śmiech). Kiedy wychodzisz do ringu i wszystko idzie po twojej myśli, to zapominasz o tych nerwach. A kiedy oglądasz pojedynek kogoś bliskiego, znajomego z kadry, to te emocje są spore. 

No, ale udało się. Uważam, że to coś absolutnie wyjątkowego. Wspaniała sprawa nie tylko dla samej Julki, ale i całego polskiego boksu. 

To wszystkim kadrowiczom pomogło dostrzec, że ten wielki sukces jest w zasięgu? 

Pokazało, że można wygrać z każdym, że można zdobyć medal olimpijski niezależnie od okoliczności. Jestem od Julii kilka lat starszy, a jej zwycięstwo mi sporo dało, sporo z niego wyciągnąłem. Popchnęło jeszcze bardziej do tego, by robić swoje i walczyć o te najwyższe cele, napędziło mnie. 

Szeremeta z miejsca stała się gwiazdą. Walczysz teraz na gali Suzuki Boxing Night 32 [rozmowa odbyła się przed tym wydarzeniem, Damian w Lublinie pokonał na punkty Tigrana Melkonjana – dop. red.], gdzie to właśnie o Julce mówi się najwięcej. Masz dzięki temu takie przeświadczenie, że w boksie olimpijskim też można zyskać ogromną popularność? 

Nie wiem, czy chciałaby, żeby mówić o niej w kategoriach gwiazdy (śmiech). Znamy się, rozmawiamy, nadal jest tą samą, całkowicie normalną dziewczyną, skromną osobą, która ciężko pracuje na swoje sukcesy. Ale tak, zainteresowanie, jakie wzbudza, pokazuje, że da się bez problemu w boksie olimpijskim zrobić tyle, żeby było o tobie bardzo głośno. 

Ty pierwszą większą szansę na to miałeś na igrzyskach w Tokio. Jak wspominasz tamten turniej? 

Na pewno docisnęła mnie trochę waga, to z kwestii czysto sportowych. Druga sprawa – klimat tej imprezy. Zorganizowana w czasie pandemii, te maseczki, ten COVID w tle, nawet same treningi odbywały się w bardzo specyficznych warunkach. Porównując igrzyska w Paryżu do tych w Tokio – niebo a ziemia. 

Na start dostałem wtedy bardzo trudnego rywala, wicemistrza Europy, Gabiła Mamiedowa. Znaliśmy się ze sparingów, wiedziałem, że to mocny przeciwnik. I przegrałem całkowicie zasłużenie. Narobiłem mu trochę problemów, ale to on tę walkę bezapelacyjnie wygrał. 

To był najtrudniejszy moment w twojej karierze? 

Nerwy podczas całych igrzysk były u mnie naprawdę duże. Porażka mnie natomiast nie podłamała, tak jak mówiłem – staram się raczej pozytywnie podchodzić do życia. Nawet wtedy, gdy jest źle, to mam tę świadomość, że ktoś ma gorzej i nie mam co narzekać. I przez to tak naprawdę nie miałem jakichś najtrudniejszych momentów w karierze. Nigdy na przykład nie pojawiły się u mnie myśli, żeby skończyć z boksem. 

Widać to też po początku twojej kariery, bo zaczynałeś od kilku porażek i to z rzędu. 

Pomyślałem, że to tak jak w życiu – raz na górze, raz na dole. I że skoro znalazłem się na dole, to zaraz będę na górze. Kiedyś to musiało wystrzelić, no i później w tym boksie olimpijskim szło mi już zdecydowanie lepiej. 

I tak lepiej będzie szło aż do igrzysk w Los Angeles? To teraz twój nadrzędny cel? 

Tak. Chcę na nich wystąpić, ale w międzyczasie planuję już toczyć zawodowe pojedynki. Nadal będę się mimo wszystko skupiał na boksie olimpijskim. Planuję brać udział w zgrupowaniach, bo przecież to one dają mi pod tym kątem najwięcej, tak jak teraz – gdzie indziej mógłbym się spróbować z wicemistrzami i mistrzami olimpijskimi? Zebrałem tam ogromne doświadczenie, którego w inny sposób szybko nikt by mi nie dał. 

Czyli możemy liczyć na zawodowe występy Damiana Durkacza już teraz, a nie za kilka lat. 

Nie chciałbym na krótko przed trzydziestką zaczynać tego wszystkiego od zera, dlatego zależy mi na tym, żeby już rozpocząć pojedynki zawodowe. Plany są, ale nie chcę się z tym za bardzo wychylać. 

Kuszony przez promotorów to chyba jesteś od dawna. 

No, coś tam jest (śmiech). Trudno mnie ciągnąć za język, więc na te tematy za bardzo się nie wypowiem. Musiałbyś mnie chyba męczyć przez kilka godzin (śmiech). Teraz skupiam się na gali Suzuki Boxing Night, boksie olimpijskim i na tym, żeby od przyszłego roku dalej zasuwać na pełnych obrotach. 

Medal olimpijski pozostaje największym marzeniem? 

Na pewno. To jest coś, co przy zawodniku zostaje do końca życia, co się wspomina i z czego jest się zawsze dumnym. Sam udział w igrzyskach jest oczywiście wielkim wyróżnieniem i zaszczytem, a co dopiero zdobycie medalu. Stanie na olimpijskim podium musi być wyjątkowe i domyślam się, że Julia czuła się na nim niesamowicie. I sam chciałbym również tego doświadczyć. 

Duże zawodowe walki to gwarancja sporych wypłat. W boksie olimpijskim też można poczuć stabilność finansową? 

Osobiście nie mogę na nic narzekać. Służę w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym, kadra mnie wspiera, prywatnych sponsorów też mam. Nie muszę się martwić, czy będę miał za co przeżyć, z czego opłacić rachunki każdego miesiąca. Mam zapewniony spokój i to mi na pewno bardzo pomaga w treningach, daje możliwość skupienia się wyłącznie na sporcie. 

Sam zresztą zbyt wiele nie potrzebuję. Często czym więcej pieniędzy, tym więcej problemów. Najważniejsze, żeby pojawił się właśnie ten wewnętrzny spokój. 

Mateusz Polski mówił mi, że przeszedł na zawodowstwo, bo urodziła mu się córeczka i chciał więcej czasu spędzać w domu, a jeżdżąc na kadrę, jest się stale w gazie. Tak to u ciebie obecnie wygląda? 

To prawda, tych wyjazdów jest bardzo dużo. W tym roku nie było mnie w domu praktycznie od stycznia do lipca, choć też był to przecież sezon olimpijski. Ale mimo wszystko jeżdżenia na zgrupowania jest sporo i trzeba temu poświęcić dużo ogrom czasu. 

A kiedy znajdujesz wolną chwilę, to odpoczywasz od boksu, czy przeciwnie – śledzisz innych pięściarzy i wydarzenia ze światowych ringów? 

Staram się zrelaksować z narzeczoną, z rodziną. Nie mówię, że tak jest zawsze i nie wychodzę z domu, ale czasem po wyczerpujących obozach lubię dłużej odpocząć. I właśnie ten czas z najbliższymi mnie resetuje, uspokaja. 

Teraz przede mną taki okres, że na pewno dam sobie chwilę spokoju nie tylko z samym boksem, ale i ogólnie aktywnością fizyczną. Na koniec roku to wszystko już naprawdę mocno czuć. Będę miał też kilka dni na to, żeby się zrelaksować i pozałatwiać jakieś prywatne sprawy. Taki dłuższy reset wiąże się z trudniejszym powrotem do formy. A gorzej się do niej wraca niż ją utrzymuje. 

Co do samych pięściarzy – bardzo lubię kubańską szkołę boksu. Nie mam raczej jednego zawodnika, który byłby dla mnie wzorem. Staram się bardziej podpatrywać każdego z osobna, tak jak to robiłem choćby na tegorocznych igrzyskach. Najczęściej u każdego coś mi się podoba, ale zarazem coś innego już nie. I te pozytywne według mnie rzeczy wyciągam, próbując je potem wdrożyć w swoim boksie. 

I to doprowadziło cię na ten moment do bycia olimpijczykiem i wielokrotnym mistrzem Polski. A co sprawi, że Damian Durkacz będzie pięściarzem spełnionym? 

Myślę, że ten medal olimpijski. Ale wiesz co, ja nawet teraz czuję się już spełniony. Robię coś, co sprawia mi dużo radości, co kocham, co jest jednocześnie moją pracą i daje mi pieniądze, spokojną głowę. Mogę skupić się w życiu na tym, co naprawdę lubię robić i to jest dla mnie w jakimś stopniu spełnieniem. A ja, tak jak mówiłem, wiele do szczęścia nie potrzebuję. 

Jasne, w oddali są jakieś wielkie cele, na przykład zawodowe mistrzostwo świata. I pewnie każdy zawodnik o tym myśli. Dla mnie natomiast nie jest to moment, w którym miałbym się na tym skupiać. Bo przecież człowiek, który goni dwa zające, nie złapie ani jednego. 

ROZMAWIAŁ BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI 

Fot. Newspix 

Czytaj więcej o boksie:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Z czwartego szczebla do Ekstraklasy. Król odchodzi

AbsurDB
0
Z czwartego szczebla do Ekstraklasy. Król odchodzi
Polecane

Paweł Wąsek: Lęk przed skakaniem nigdy do końca nie zniknie [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Paweł Wąsek: Lęk przed skakaniem nigdy do końca nie zniknie [WYWIAD]

Boks

Ekstraklasa

Z czwartego szczebla do Ekstraklasy. Król odchodzi

AbsurDB
0
Z czwartego szczebla do Ekstraklasy. Król odchodzi
Polecane

Paweł Wąsek: Lęk przed skakaniem nigdy do końca nie zniknie [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Paweł Wąsek: Lęk przed skakaniem nigdy do końca nie zniknie [WYWIAD]
Piłka nożna

Nieoczywisty lider i kandydat do mistrzostwa. Napoli pokazuje, że defensywny futbol żyje i ma się dobrze

Radosław Laudański
9
Nieoczywisty lider i kandydat do mistrzostwa. Napoli pokazuje, że defensywny futbol żyje i ma się dobrze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...