Jego występ budził dziś chyba największe emocje, przynajmniej do momentu rozpoczęcia meczu. Młody chłopak wyciągnięty z ostatniego w tabeli Lecha Poznań w pierwszym składzie na najważniejszy mecz eliminacji? Przyznacie, to było pójście na całość. Opłaciło się. Po niemrawym początku Karol Linetty rozkręcił się na tyle, żeby ocenić go pozytywnie. No i miał wielki udział przy bramce Roberta Lewandowskiego.
Gdyby nie jego przebojowe wejście pomiędzy dwóch Irlandczyków i odegranie do Krzysztofa Mączyńskiego, który chwilę później dośrodkował idealnie na głowę Lewego, bramki by nie było. Linetty zapoczątkował proces, dał sygnał. To była asysta drugiego stopnia, ale taka pisana wielkimi literami. Ogromna praca, determinacja. Brawo za tę konkretną akcję, a co poza tym? Szczerze mówiąc było różnie. Od niebywale nerwowych pierwszych minut, przez niecelne zagrania, po względną stabilizację, którą utrzymał do samego końca.
Na początku w grze i w zachowaniu, idoczna była ewidentna trema. Szybko podchwycili to Irlandczycy, którzy przestawiali Karola nawet, kiedy piłka była po drugiej stronie boiska. Chcieli go wystraszyć i do pewnego momentu powiedzielibyśmy, że to się im udało. Że zgodnie z zamiarami mięśniacy ze środka pola wskazali mu miejsce w szeregu. Linetty pokazał jednak charakter. Nie skulił się w kącie, tylko stanął do walki, jak mężczyzna. I chociaż przegrywał większość pojedynków bark w bark, to po okresie, kiedy gdzieś się ukrywał, wrócił i pokazał na co go stać.
Rozkręcił się, nabrał pewności siebie, która chwilami niepotrzebnie zamieniała się w brawurę. W kilku sytuacjach mógł zachować się lepiej, ale poszedł na przebój, zbyt samolubnie. Z drugiej strony, gdyby nie jego brawura, to nie mielibyśmy pięknego gola Lewandowskiego. Przypominamy sobie jeszcze jedno zagranie, po pół godziny gry, kiedy obsłużył super passem Pawła Olkowskiego, który jednak przegrał pojedynek ciało w ciało z jednym z przeciwników.
Było naprawdę nieźle. Miał szczęście, że obok grał fenomenalny Grzegorz Krychowiak, ale Linetty nie utonął w jego cieniu. Wyszedł na boisko i zrobił to, co do niego należało. Pierwszy egzamin dojrzałości w poważnej piłce – zdany.
Fot. FotoPyK