Dzisiejsza kartka z kalendarza niech będzie talizmanem na szczęście. Tak się składa, że w dniu najważniejszego dla nas meczu tych eliminacji przypada rocznica trzech znaczących zwycięstw. Dziewięć lat temu stuknęliśmy Portugalię, siedem lat temu daliśmy radę Czechom, a w tamtym roku… No cóż, pewnie doskonale pamiętacie bramki Arka Milika i Sebastiana Mili? Tak, to już dwanaście miesięcy od wygranej z Niemcami. Trudno wyobrazić sobie lepszy prognostyk.
W 2006 roku Portugalczycy przyjechali na Stadion Śląski po to, żeby dać nam łupnia i wskazać miejsce w szeregu. Byli nieprawdopodobnie pewni siebie, ale nie ma się co dziwić. W końcu mieli po swojej stronie Cristiano Ronaldo. Nie tak kosmicznego jak dziś, na pewno nie, ale ciągle był to piłkarz kapitalny i nieprzeciętny. Portugalczyka skutecznie przyćmił jednak Ebi Smolarek, zdobywca dwóch bramek dla Polski. Jedyne, na co było stać przeciwników, to go Nuno Gomesa, zdobyty już w samej końcówce.
“Chłopcy Leo znowu są wielcy” – pisano dwa lata później, po wygranej z Czechami. Bohaterem tamtego meczu był Kuba Błaszczykowski, który najpierw wypracował bramkę Pawłowi Brożkowi, a później sam pokonał Petra Cecha. Dzięki tamtej ważnej wygranej pozostawaliśmy na fotelu lidera eliminacji mistrzostw świata. W gazetach pisało się, że magia Beenhakkera wróciła. Że drużyna jednak jest perspektywiczna i wszystko idzie zgodnie z planem. Historia pokazała, że może nie do końca, ale samo zwycięstwo sprzed siedmiu lat mogło napawać optymizmem.
I wreszcie mecz z Niemcami… Dla wielu pewnie najpiękniejsze wspomnienie dotyczące narodowej reprezentacji. Przez lata wspominało się stare czasy. Deynę, Bońka, Gadochę… Rok temu narodziła się nowa opowieść, którą z kolei my, z czystym sumieniem, możemy przekazać swoim dzieciom i wnukom. Milik, Mila. Ta spontaniczna radość, ten szał na Stadionie Narodowym.
Sami widzicie, że nie ma siły, żeby dziś wieczorem nie było powtórki.