Naprawdę godną podziwu jest sztuka, jaką zaprezentowali dzisiaj piłkarze Lechii. Wy się śmiejecie, krytykujecie, wyzywacie od najgorszych, a nie potraficie zauważyć pomysłu i kunsztu wykonania. Przecież wystarczy spojrzeć jeszcze raz na pierwszą bramkę dla gospodarzy – kto lepiej, jeśli nie defensywa gdańszczan, potrafiłby w dynamicznej sytuacji odtworzyć zawieszenie w czasie? Kto lepiej zagrałby figurę woskową, w dodatku z synchronizacją grupową? I wreszcie – kto lepiej mógłby oddać pojęcie, jakim jest katastrofa? Niewielu. Dlatego Lechia to elita.
Obraz sztuki katastroficznej dopełnił drugi gol GKS-u przed przerwą. Tylko że akurat w tym przypadku kluczowa nie była praca zespołowa, a solówka jednego piłkarza. Na imię mu 44, to znaczy: grającego z numerem 44. Bujar Pllana, 23-latek, który przed przyjściem do Lechii zagrał jakieś 20 meczów w piłce seniorskiej. Mówi wam to coś? Pewnie nie, w każdym razie to najwyraźniej za mało, żeby stwierdzić w czasie skautingu (haha, czego?), że ktoś jest wolniejszy od wozu z węglem i ma orientację w terenie na poziomie niemowlaka.
Ten pasażer na gapę z Kosowa nie dość, że z lepszej pozycji startowej przegrał pojedynek szybkościowy z Bergierem, to jeszcze później, już w polu karnym, nawet na ułamek sekundy nie skontrolował, gdzie stoi strzelec gola. Kryminał i komedia. Ale przynajmniej zgodna ze sztuką.
Co mamy wam powiedzieć? Że spodziewaliśmy się czegoś innego? Że liczyliśmy na pierwsze zwycięstwo Lechii od września, bo GKS ostatnio głównie przegrywał? Nawet gdybyśmy zrobili eksperyment i wystawili dzisiaj na Lechię KTS Weszło, klub z Ekstraklasy (do maja) miałby ciężary. Pewnie mniejsze ze strzelaniem, ale kuriozalnie duże z obroną własnej bramki. Bo żeby punktować, panowie, na tyłach trzeba czegoś więcej niż ustawienia pachołków albo strachów na wróble. To musi się żyć, biegać, gryźć trawę. A nie poruszać się jak baletnica albo olewać swoją robotę.
Najgorsze dla Lechii jest to, że nie ma żadnych logicznych perspektyw na poprawę. Tygodnie mijają, a jak impulsu nie było, tak nie ma. W przeciwieństwie do Śląska, który chociaż wykazuje jakieś chęci do przełamania tragicznej passy, beniaminek jest trupem. Gdyby dało się podmienić jakąś drużynę już w połowie sezonu i wyrzucić ją z Ekstraklasy, ekipa trenera Belli (od tygodnia, bo przez ostatni rok Grabowskiego) byłaby pierwsza do odstrzału. Po niej Śląsk, a potem… cóż, tylko dwa kluby mają status VIP w tej konkurencji.
I w tym gronie równie dobrze mógłby znaleźć się GKS Katowice, ale w zupełnie innej, alternatywnej rzeczywistości. Bo dziś drugi beniaminek jest po prostu mocnym średniakiem, co oczywiście trzeba przyjmować jako komplement. Względem Lechii jest w innej lidze – przetrwał pierwsze trudy i się w niej rozgościł. Ale co najważniejsze, nie kompromituje się.
Ba, w tym meczu wyglądało to tak, jakby oba zespoły miały w Ekstraklasie dwa różne staże: kilkumiesięczny (rzeczywisty) i kilkuletni. Można by tak stwierdzić po spojrzeniu wyłącznie na bramki, bo przecież nie trzeba było finezji ani przy akcji na 1:0, ani na 2:0. Wystarczyło wypunktować to, co na tacy podał ci rywal, a właśnie na tym bazują ci lepsi i bardziej doświadczeni.
Z drugiej strony nie ma co sprowadzać GKS-u do mistrza pragmatyzmu. Elementy gry z dodatkiem fajerwerków też po stronie GKS-u dało się zobaczyć i na przykład Bergier, chcąc ustrzelić dublet, o mało co nie pokonał Sarnavskyiego strzałem z przewrotki. To byłby nie lada wyczyn, ale też idealne dopełnienie wieczoru.
Wieczoru, za który Lechia może wstydzić się tak jak Śląsk za porażkę z Puszczą, z tym że ci pierwsi nie mieli dzisiaj za wiele do gadania. I pewnie będzie tak jeszcze wiele razy z kolejnymi rywalami, nawet gdy za tymczasowego trenera przyjdzie do Gdańska nowy szkoleniowiec. Nie oszukujmy się: nie ma większego znaczenia, kto tam zasiądzie. To projekt do zaorania.
Inna sprawa, że wstydu po śmierci legendy związanej z klubem, Jana Furtoka, nie przyniósł żaden z zawodników gospodarzy. Było to bardziej niż pożądane, więc brawo. Tak się pokazuje klasę na tle nie tak dawno równej sobie drużyny. Tak wchodzi się w punkt kontrolny, który udowadnia, że jako beniaminek można obrać zdrową i konkurencyjną ścieżkę, a nie paradować w obsranych galotach na deskach tragikomicznego teatru.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Błąd za błędem. Koszmarny miesiąc polskich arbitrów
- Ekstraklasa jest trudniejsza niż Liga Konferencji Europy
- Polskie piłkarki bliżej awansu na EURO! Wygrały, choć oszukał je VAR
Fot. Newspix